Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

PolishScouser

Zamieszcza historie od: 18 sierpnia 2015 - 10:41
Ostatnio: 28 września 2015 - 16:00
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 1846
  • Komentarzy: 7
  • Punktów za komentarze: 39
 

#68134

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Moje frustracja z pracy z polskim klientem w kancelarii prawnej w UK osiąga powoli apogeum. Podczas telefonicznej konwersacji z jednym z naszych rodaków piekielny byłem ja.

Klient zadzwonił z wielkim fochem na dzień dobry, że dlaczego to on, Polak urodzony z krwi i kości, dostaje raport medyczny w języku ojczystym Williama S., skoro on włada tylko i wyłącznie polskim. Wywiązała się następująca konwersacja:

[K]: Bo, że tak powiem (klient powtórzył to stwierdzenie w ciągu 20-minutowej rozmowy chyba z 30 razy), ja już raz od was dostałem raport medyczny po polsku.

[J]: Sprawdzam pańską sprawę i z tego, co widzę, to żaden raport nie był tłumaczony, jako że nasze procedury na to nie pozwalają. Raport medyczny jest dokumentem sądowym i musi być sporządzony w języku angielskim.

[K]: Ale ja MIAŁEM i ŻĄDAM TERAZ NATYCHMIAST, żeby to było przetłumaczone.

W tym momencie nóż w kieszeni mi się otworzył, jednak zasugerowałem, że możemy przejść przez ten raport i przetłumaczyć go telefonicznie. Klient po pięciominutowej konwersacji, jak to bardzo jest to nieprofesjonalne, i że on ŻĄDA I WYMAGA tego po polsku na piśmie, w końcu się zgodził. Oczywiście, zamiast pokornie posłuchać, to ten w pół zdania mi przerywał, przez co skutecznie wybijał mnie z rytmu.

Jako, że nie wytrzymałem już, to w międzyczasie sprawdziłem sobie, ile klient na Wyspach już jest. Nie zdziwiło mnie, że więcej niż lat dwa, dokładnie od 2006 roku. Zapytałem więc:

[J]: Szanowny panie X, pomijając już fakt, że nalega pan na coś, co nie mogło być zrobione i pomimo moich szczerych chęci pomocy panu i tłumaczenia raportu przez telefon, ja również chciałbym żądać, aby pan zaczął się uczyć języka angielskiego. To naprawdę nie są trudne wyrażenia. Jak pan w ogóle sobie radzi w życiu codziennym?!

[K]: A panie, że tak powiem, po cholerę mi ten język angielski, jak wszędzie się mogę kimś wyręczyć?

No witki opadły...

kancelaria w UK

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 238 (338)

#68030

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak właściciel mieszkania uważa mnie za idiotę.

Tydzień temu w mieszkaniu, które wynajmuję wraz z kumplem, zdarzył się wypadek. Nie z naszej winy – od razu zaznaczam. Pogoda w Liverpoolu dopisywała, było gorąco i bezwietrznie, więc postanowiliśmy od samego rana ruszyć trochę poodpoczywać, a po południu obejrzeć mecz w pubie. Oczywiście niczego nie można być pewnym, dlatego też uchyliliśmy lekko okno i o godzinie 11 wyruszyliśmy z domu.

Jakie było zdziwienie mojego kumpla, kiedy po powrocie z meczu zauważył, że u niego w pokoju okno postanowiło wyskoczyć i zwisało na jednym zawiasie, stwarzając niebezpieczeństwo (mieszkamy na piątym piętrze w bloku w centrum), a wszystkiemu winien perfidny wiatr, który uaktywnił się w czasie, kiedy nie było nas w domu i spowodował szkodę.

Szybki telefon na straż pożarną, żeby przyjechali, bo my nie damy rady tego okna jakoś zabezpieczyć sami, a w międzyczasie próbujemy się skontaktować z zarządcą budynku na emergency number podany na klatce. Była niedziela, ale z reguły po to są numery alarmowe, żeby pomoc uzyskać. Nasza pomoc została jednak przekazana automatycznej sekretarce i od tej pory cisza. Na szczęście strażacy wykazali się zrozumieniem i szybko zareagowali, zabezpieczając okno przed wypadnięciem. Niestety, wciąż pozostała kwestia szpary, jaka powstała po wypadnięciu zawiasu, co mogło powodować dostawanie się wody do mieszkania podczas deszczu.

Szybki email do właściciela, od którego wynajmujemy mieszkanie, wraz z opisem sytuacji, naszym działaniem ratunkowym, wizytą straży oraz zdjęciami, dokumentującymi wszystko.

Odpowiedź przychodzi na następny dzień w poniedziałek - by ktoś był w domu, bo przyjdzie „szpeczjalista” do naprawy. No nic, dzwonię do swojego szefa, mówię mu, jaka sytuacja i biorę dzień wolny. Mija godzina, dwie, pięć, cały dzień, a kontaktu od speca nie ma. Lekko podenerwowany stratą wolnego dnia, piszę do landlorda z zapytaniem, o co chodzi, bo przecież sytuacja awaryjna, okno jest co prawda zabezpieczone, no ale co, jeśli pogoda się spsuje (a o to nietrudno w tej części UK), i że się boimy, że nie dość, że to okno mogłoby kogoś zabić, to do tego w razie deszczu może nam zalać mieszkanie, a nie chcemy dodatkowych problemów.

Odpowiedź dostałem dopiero w środę, że landlord kontaktował się ze specem, ale nie dostał jeszcze odpowiedzi. No ok, jest ciepło, jakoś damy radę. Ale w piątek już zrobiło się pochmurno i od samego rana lało, więc na szybko musieliśmy zatkać szparę ręcznikami i czymkolwiek się dało. Nie obyło się bez kolejnego maila do landlorda, już niezbyt miłego, z pytaniem, co ze specem, bo to już piąty dzień, a sytuacja kryzysowa. Odpowiedź, jaką dostałem, dosłownie zwaliła mnie z nóg.

Otóż landlord stwierdził, że mamy kategorycznie NIE OTWIERAĆ TEGO OKNA, BO STWORZYMY ZAGROŻENIE! No dzięki, Kapitanie Oczywistość, nie wiedziałem tego przez ostatnie dni, biorąc pod uwagę, że okno jest tak zabezpieczone, że nie da się go ruszyć, co zresztą widać było na zdjęciu. Sarkastycznie odpowiedziałem, że dziękuję za radę, ale jestem na tyle dużym facetem, że znam obsługę okien. Dodałem, że piąty dzień czekam na odpowiedź od „szpeca” i w końcu udało mi się dostać jego bezpośredni numer. Zatem telefon i umawiamy się na poniedziałek na 3.30 po południu, musiałem znów zerwać się z pracy.

Nie zdziwiło mnie wcale, kiedy w poniedziałek przed 3.30 najpierw dostaję telefon, że „szpec” się spóźni, żeby potem w ogóle nie dać mi znać, że nie przyjdzie. Wkurzony na maksa, bo straciłem przez niego dwie godziny, które muszę odrobić w pracy, napisałem siarczystego maila do agencji, od której wynająłem mieszkanie z opisem całej historii, włączając w to landlorda.

Clue programu – odpowiedź landlorda z wczoraj. To my mamy ponieść koszt naprawy okna, bo on uważa, że to stało się przez nasze zaniedbanie. I uważa to na podstawie maili i zdjęć, bo przecież ciężko jest pojawić się na kontroli, jak się jest w Dubaju. Jestem właśnie na etapie przeglądania umowy i nie popuszczę mu, choćbym miał sprawę skierować do kancelarii prawnej. Szanse na to, że coś ugramy, mamy naprawdę duże.

A „szpec” pojawił się wczoraj bez zapowiedzi. Popatrzył na okno i po trzech minutach stwierdził, że zawiasy nadają się do wymiany. Niewiarygodne...

mieszkanie w UK

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 124 (260)

#68442

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zeszły piątek. Popołudnie, jestem po skończonej zmianie w pracy, idę sobie na zakupy do pobliskiego Lidla. Ładuję zakupy na taśmę, jakieś jedzenie, piwko na wieczorny mecz reprezentacji. Pani kasjerka kasuje mi zakupy, a że znamy się z widzenia, to podczas kasowania i pakowania zakupów gadamy sobie po angielsku o pierdołach typu pogoda, plany na weekend etc.

Za mną w kolejce ustawia się trzech typowych, sądząc po wyglądzie, przedstawicieli Polonii Polsatu [PPP] na Wyspach: ortalioniki w paski, kaszkietówki, a na taśmie przeważa alkohol w ilościach hurtowych. W końcu dzisiaj reprezentacja gra! Rzuciłem na nich okiem, dalej rozmawiając z kasjerką i kończąc pakować zakupy. Usmiechnąłem się normalnie, a zaraz dochodzi do mnie poniższa konwersacja:

[PPP1]: Ty, patrz na tego ch..a, pedał pie.....ny jakiś (zaznaczam, że byłem ubrany normalnie: dżinsy, trampki, czarna koszula) się lampi jak idiota.

[PPP2]: Ta, ku..a. I pewnie nas obgaduje k...s je...y. Mu wy....ę zaraz przed sklepem. Będzie mnie tu po angielsku obgadywał ku...a mać.

[PPP3]: Pier...ne Angole, trzeba takich nauczyć szacunku ku...a. Myślą, że po angielsku ku....a gadają, to mogą ku..a wszystko je...ńce!

No tak, rozmawiam o pogodzie i to obraża rycerzy ortalionu, którzy angielskiego ani be ani me. Cóż, ja w trakcie ich konwersacji spakowałem zakupy do siatki, pożegnałem się kulturalnie z kasjerką, a do panów na odchodne:

[J]: Naprawdę miłe komentarze, powinszować. Następnym razem panowie poprawią swoją znajomość języka angielskiego szanując kulturę kraju, w którym są lub przestaną obrażać innych ludzi, łudząc się, że nikt inny po polsku nie rozmawia. A jak nie, to wypie...lać z powrotem do Polski.

Rycerzy zamurowało, ja się ukłoniłem i wyszedłem. Przeżyłem, gwoli ścisłości.

rycerze ortalionu w UK

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 482 (590)

#68153

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielności z Wysp ciąg dalszy. Tym razem będzie o piekielnym miejscu parkingowym.

Wprowadzając się na nowe mieszkanko tak się złożyło, że dostałem też miejsce parkingowe. Jako że samochodu wtedy jeszcze nie miałem (dopiero planowałem kupić), stało ono puste, a naklejkę upoważniającą mnie do parkowania tamże bezpiecznie trzymałem w domu.

Po kilku tygodniach zakupiłem swoje pierwsze cztery kółka i mój Focus mógł w końcu stanąć na moim miejscu parkingowym z ważnym pozwoleniem na to. Jednakże w ciągu kilku tygodni od wprowadzenia się do zakupu, na tym miejscu stał sobie bezprawnie Renault Clio bez jakiejkolwiek naklejki upoważniającej do parkowania na prywatnej posesji (parking przynależny do budynku mieszkalnego jest oznaczony „Private property parking” plus, aby tam wjechać, trzeba mieć tzw. foba, aby bramę sobie otworzyć). Pomyślałem, że raz, to jeszcze nie problem, skoro i tak samochodu nie miałem, ale zdarzenie powtarzało się notorycznie. Doskonale rozumiem, że miejsce stało puste, ale skoro opłacam go w czynszu, to równie dobrze mógłbym postawić tam krzesło, byleby tylko miało na to pozwolenie w postaci owej naklejki. Mimo wszystko, zgłosiłem to dopiero do zarządcy budynku na dwa dni przed zakupem mojego auta, aby mieć pewność, że moje miejsce będzie puste, kiedy przyjadę swoim rydwanem.

Pewnego dnia, jeszcze przed kupnem auta, siedząc sobie na ławce i rozkoszując się słonecznym popołudniem i książką, zauważyłem jak Renault, korzystając z otwartej bramy po poprzednim kierowcy, wjeżdża sobie na parking i bezczelnie parkuje na moim miejscu. Niewiele myśląc, podszedłem grzecznie od prawej strony, zapukałem w szybkę kierowcy i spytałem się, czy pan ma pozwolenie na parkowanie. Blondyn za kierownicą zdziwił się, ale zamiast odpowiedzieć na pytanie tak lub nie, to on pyta się o moje imię. Wytłumaczyłem mu, że to jest nieistotne i nie życzę sobie, aby parkował na moim miejscu bez ważnego pozwolenia, którego nie miał, tym bardziej, że na następny dzień przyjeżdżam tu swoim samochodem. Blondyn się oczywiście oburzył, że on tylko na chwilę, ale auta nie przeparkował do dnia następnego.

Ok, sprawa zgłoszona, w dzień transakcji miejsce wolne, Focus zakupiony i zaparkowany. Myślałem, że to koniec. Niestety, kilka dni nie używałem auta i kiedy w końcu przeszedłem się na parking, to zauważyłem, że lusterko od strony kierowcy jest zdemolowane. Nie uszkodzone, jakby ktoś zahaczył przypadkiem przy parkowaniu, tylko bezczelnie zdemolowane i zwisające na samych kablach.

I teraz gwóźdź programu: parking jak i osiedle jest monitorowane, ale kiedy poprosiłem zarządzę o zapis z CCTV, to dowiedziałem się, że moje miejsce widać, ale akurat od strony kierowcy jest martwy punkt i kamera nie łapie, tak więc nie mam dowodów, kto mógłby to zrobić. Podejrzenia są na blondyna, ale oczywiście mu tego nie udowodnię.

Kto piekielny: monitoring z martwym punktem, ja zwracający uwagę gościowi bezprawnie parkującemu na moim miejscu, czy sam blondyn który (najprawdopodobniej) z premedytacją uszkodził mi lusterko?

Dobrze, że choć koszt wymiany nie jest tak duży, jak się spodziewałem, ale mimo wszystko dziura w portfelu jest.

"strzeżony" parking

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 331 (401)

#68003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w pewnej kancelarii prawnej na północy Anglii jako polskojęzyczny asystent prawnika. Większość naszych klientów to Polacy. Z racji tego często i gęsto dochodzi do piekielnych sytuacji. Jedna sprzed kilku tygodni wyjątkowo utknęła mi w pamięci i koniec końców nie wiem, kto był bardziej piekielny – ja czy klient.

Zadzwonił telefon, który odebrała [K]oleżanka, rodowita mieszkanka Anglii i pomiędzy nią a [KL]ientem nawiązał się krótki dialog:

[K]: (po angielsku) Witamy w Kancelarii Piekelnej, z tej strony taka i taka, w czym mogę pomoc?

[KL]: (po polsku tonem dosyć głośnym) PO POLSKU KU**A!

Patrzę na koleżankę, bo klienta usłyszałem momentalnie i pokazuje jej, żeby przetransferowała telefon do mnie. I zaczyna się ostra jazda bez trzymanki:

[J]: Dzień dobry, kancelaria, z tej strony PolishScouser, w czym mogę pomoc? (tonem stanowczym, ale miłym wg ram obsługi klienta).

[KL]: JAK WY MI KU**A MOŻECIE KU**A WYSYŁAĆ PIE****ONY RAPORT MEDYCZNY PO ANGIELSKU?! PRZECIEŻ JA, KU**A, NIE ROZUMIEM!

W tym momencie obudził się we mnie diabeł z wizją mordu ignoranta, ale dalej stanowczo i najspokojniej jak tylko się da, przepraszając ironicznie klienta, że jesteśmy angielską firmą mieszczącą się w Anglii, że nasi lekarze biegli też są Anglikami i posługują się językiem angielskim i takim języku piszą raporty medyczne, które później, w wypadku rozprawy, są studiowane przez sędziów angielskich. A klient dalej swoje, że on przecież nie po to zakładał sprawę w kancelarii POLSKIEJ, żeby mu kufa taka i owaka, wysyłali po angielsku. I dialog leci dalej:

[KL]: Wy mi to, ku**a, macie przetłumaczyć. Ja chce moje odszkodowanie! Na wczoraj!

[J]: Oczywiście, proszę pana. Jeśli chce pan odszkodowanie na wczoraj, to proszę zgłosić to w zeszłym tygodniu.

Gościa zamurowało i usłyszałem tylko huk rzucanej słuchawki i charakterystyczny dźwięk rozłączonego połączenia.

Gwóźdź programu: sprawdziłem profil typa i okazało się, że w UK siedzi od 2003 roku, powołując się na zapisy w historii medycznej. Naprawdę do tego czasu nie można nauczyć się języka w stopniu choć komunikatywnym? Ręce i wszystko inne opadają...

kancelaria w UK

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 327 (379)
zarchiwizowany

#68041

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja z dzisiejszej zmiany w kancelarii prawnej zajmującej się odzyskiwaniem odszkodowań powypadkowych.

Rozmowa między mną i [K]lientką:

[K]: Dzień dobry, bo ja się chciałam dowiedzieć, bo utknęlismy w Polsce, a dzis skończyło nam się ubezpieczenie.

[J]: Dzień dobry, ale my się zajmujemy odszkodowaniami. Z odnową ubezpieczenia proszę kontaktować się ze swoim ubezpieczycielem.

[K]: A ubezpieczenie i odszkodowanie to nie to samo?

Zatkało mnie...

kancelaria prawna w UK

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 66 (156)

1