Historia sprzed lat... oj wielu. Nie było jeszcze takiego parcia na wyprowadzanie psów na smyczy i w kagańcach, a o sprzątaniu po psie nikt nie słyszał.
Ciche, spokojne osiedle w Warszawie. Bloki niezbyt wysokie, dużo zieleni i mała, niezbyt ruchliwa uliczka przechodząca na obrzeżu osiedla. Samochody nie były aż tak powszechne jak obecnie, więc tylko od czasu do czasu jakiś przemykał.
W jednym z bloków obok tej uliczki mieszkała pani [E] z rodziną i psem. I właśnie psa dotyczy opowieść.
Pies, mały czarny kundel, był wypuszczany rano, jak jego pani wychodziła do pracy i biegał samopas po podwórku do późnego popołudnia. Dzieci pani [E] nie bardzo się przyznawały do futrzaka. Ktoś mu coś rzucił do jedzenia, popił wody z kałuży, a jego ulubionym zajęciem było ganianie samochodów.
Leżał na trawniku obok ulicy i wyczekiwał, jak jakiś samochód będzie przejeżdżał przez jego terytorium, biegł za nim i próbował ugryźć go w oponę. Jakoś szczęśliwym trafem wychodził cało z tej zabawy, może kierowcy byli ostrożni, a może sam pies wiedział, jak się obchodzić z kupą złomu.
W końcu nie wytrzymała pani [E]. Wzięła rozpęd, wycelowała i sama najechała swoim samochodem na psa. Pies przeżył, ale przez długi czas na osiedlu był spokój - był znoszony na spacer z tylnymi łapami w gipsie. Pani [E] nie wstydziła się swojego uczynku, mało tego rozpowiadała innym, że w ten sposób oduczy sierściucha biegania za pojazdami. Nie nauczyła. Po zdjęciu gipsu, zwierzak wrócił do ulubionego zajęcia.
Nie skłoniło to też pani [E] do jakichkolwiek przemyśleń. Nadal wypuszczała psa luzem, nie interesowała się nim wcale, a smycz, jeżeli w ogóle była, chyba zakurzyła się gdzieś w kącie. Żeby nie było wątpliwości - [E] nie była wcale z marginesu społecznego, była lekarką z zapędami do ustawiania życia (szczególnie moralnego i duchowego) innym ludziom.
Ciche, spokojne osiedle w Warszawie. Bloki niezbyt wysokie, dużo zieleni i mała, niezbyt ruchliwa uliczka przechodząca na obrzeżu osiedla. Samochody nie były aż tak powszechne jak obecnie, więc tylko od czasu do czasu jakiś przemykał.
W jednym z bloków obok tej uliczki mieszkała pani [E] z rodziną i psem. I właśnie psa dotyczy opowieść.
Pies, mały czarny kundel, był wypuszczany rano, jak jego pani wychodziła do pracy i biegał samopas po podwórku do późnego popołudnia. Dzieci pani [E] nie bardzo się przyznawały do futrzaka. Ktoś mu coś rzucił do jedzenia, popił wody z kałuży, a jego ulubionym zajęciem było ganianie samochodów.
Leżał na trawniku obok ulicy i wyczekiwał, jak jakiś samochód będzie przejeżdżał przez jego terytorium, biegł za nim i próbował ugryźć go w oponę. Jakoś szczęśliwym trafem wychodził cało z tej zabawy, może kierowcy byli ostrożni, a może sam pies wiedział, jak się obchodzić z kupą złomu.
W końcu nie wytrzymała pani [E]. Wzięła rozpęd, wycelowała i sama najechała swoim samochodem na psa. Pies przeżył, ale przez długi czas na osiedlu był spokój - był znoszony na spacer z tylnymi łapami w gipsie. Pani [E] nie wstydziła się swojego uczynku, mało tego rozpowiadała innym, że w ten sposób oduczy sierściucha biegania za pojazdami. Nie nauczyła. Po zdjęciu gipsu, zwierzak wrócił do ulubionego zajęcia.
Nie skłoniło to też pani [E] do jakichkolwiek przemyśleń. Nadal wypuszczała psa luzem, nie interesowała się nim wcale, a smycz, jeżeli w ogóle była, chyba zakurzyła się gdzieś w kącie. Żeby nie było wątpliwości - [E] nie była wcale z marginesu społecznego, była lekarką z zapędami do ustawiania życia (szczególnie moralnego i duchowego) innym ludziom.
sąsiedzi
Ocena:
344
(382)
Komentarze