W piątek rozpoczęłam kolejny cykl chemioterapii. W skrócie wygląda to tak, że w umówionym terminie śmigam do szpitala, robię badanie krwi i jeśli wyniki są ok, to aplikują mi paskudztwo (tzw. wlew). Niestety zajmuje to trochę czasu, niekiedy trzeba też w poczekalni odstać swoje, więc zawsze biorę książkę albo tablet by umilić sobie oczekiwanie. Obecnie znów namiętnie oglądam Star Trek'a, więc po wszelakich niezbędnych badaniach i stwierdzeniu lekarki, że mogę przyjąć chemię siedziałam w poczekalni i oglądałam kolejny odcinek.
W pewnym momencie usiadła koło mnie jakaś pani i co chwilę zerkała mi na ekran. Po chwili zagadała do mnie mówiąc, że ona też oglądała ST jak była nastolatką i że kochała się w Leonardzie McCoy'u. Zaczęłyśmy rozmawiać o serialu i całkiem miło mijał nam czas.
Nagle moja rozmówczyni zapytała, czy pożyczę jej tablet, proponując, że wymienimy się numerami telefonów i adresami i jak już będzie po wlewie, to jej mąż przywiezie mi go do domu. Odpowiedziałam, że mi przykro, ale nie mogę go jej pożyczyć, bo będę go potrzebować przez cały dzień i że nie mam w zwyczaju pożyczać swoich rzeczy obcym osobom.
Spodziewałam się zrozumienia mojej decyzji, jednak babka wybuchła złością i z prędkością karabinu wyrzuciła z siebie monolog o tym, że ona przyjmuje chemię, jest chora, umierająca, a ludziom w jej stanie powinno się ułatwiać ostatnie dni na tej planecie. I że ja mam to szczęście, że nie wiem jak to jest mieć raka, że jestem młoda i całe życie przede mną, a ona ma 40 lat i ją rak zabija, chociaż ona sobie na to nie zasłużyła, że ktoś inny powinien cierpieć zamiast niej, że to nie fair, że ma dzieci, ma męża, a ja jestem nieczuła i nawet nie chcę jej głupiej zabawki pożyczyć. Zapytała jak ja w ogóle śmiałam tak ją potraktować skoro widziałam w jakim ona jest stanie.
Zaskoczył mnie ten wybuch, ale spokojnie odpowiedziałam, że życzę jej powrotu do zdrowia i że w kwestii pożyczki zdania nie zmienię. Więc siedziałyśmy sobie dalej, tym razem już w ciszy - ja oglądająca serial, ona obrażona.
Po jakimś czasie nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila - zostałam zaproszona na party hard, czyli dawanie sobie w żyłę.
Babsztylowi jak usłyszał, że wzywają mnie na wlew, prawie oczy wypadły z oczodołów:
- A to pani też ma raka? Ja myślałam, że pani tu na kogoś czeka.
Co odpowiedziałam?
- Nie. Mam zaj*biste życie, ale lubię tu przychodzić by się tym ponapawać.
Wiem, że ludzie chorzy (nie tylko na raka, na wszelakie inne choroby też) są osłabieni psychicznie, nie godzą się z tym, co ich spotkało, czują się pokrzywdzeni. I mają prawo się tak czuć. Ale nie mają prawa uważać, że "ja jestem chory/a, więc wszystko mi się należy". Niestety w szpitalach, poczekalniach, przychodniach zbyt wiele razy słyszę "ale ja jestem chory, ja umieram, więc musisz... w ogóle mnie nie szanujesz".
S. King napisał, że przez choroby zmieniamy się w potwory. Miał rację, skubany...
W pewnym momencie usiadła koło mnie jakaś pani i co chwilę zerkała mi na ekran. Po chwili zagadała do mnie mówiąc, że ona też oglądała ST jak była nastolatką i że kochała się w Leonardzie McCoy'u. Zaczęłyśmy rozmawiać o serialu i całkiem miło mijał nam czas.
Nagle moja rozmówczyni zapytała, czy pożyczę jej tablet, proponując, że wymienimy się numerami telefonów i adresami i jak już będzie po wlewie, to jej mąż przywiezie mi go do domu. Odpowiedziałam, że mi przykro, ale nie mogę go jej pożyczyć, bo będę go potrzebować przez cały dzień i że nie mam w zwyczaju pożyczać swoich rzeczy obcym osobom.
Spodziewałam się zrozumienia mojej decyzji, jednak babka wybuchła złością i z prędkością karabinu wyrzuciła z siebie monolog o tym, że ona przyjmuje chemię, jest chora, umierająca, a ludziom w jej stanie powinno się ułatwiać ostatnie dni na tej planecie. I że ja mam to szczęście, że nie wiem jak to jest mieć raka, że jestem młoda i całe życie przede mną, a ona ma 40 lat i ją rak zabija, chociaż ona sobie na to nie zasłużyła, że ktoś inny powinien cierpieć zamiast niej, że to nie fair, że ma dzieci, ma męża, a ja jestem nieczuła i nawet nie chcę jej głupiej zabawki pożyczyć. Zapytała jak ja w ogóle śmiałam tak ją potraktować skoro widziałam w jakim ona jest stanie.
Zaskoczył mnie ten wybuch, ale spokojnie odpowiedziałam, że życzę jej powrotu do zdrowia i że w kwestii pożyczki zdania nie zmienię. Więc siedziałyśmy sobie dalej, tym razem już w ciszy - ja oglądająca serial, ona obrażona.
Po jakimś czasie nadeszła wyczekiwana przeze mnie chwila - zostałam zaproszona na party hard, czyli dawanie sobie w żyłę.
Babsztylowi jak usłyszał, że wzywają mnie na wlew, prawie oczy wypadły z oczodołów:
- A to pani też ma raka? Ja myślałam, że pani tu na kogoś czeka.
Co odpowiedziałam?
- Nie. Mam zaj*biste życie, ale lubię tu przychodzić by się tym ponapawać.
Wiem, że ludzie chorzy (nie tylko na raka, na wszelakie inne choroby też) są osłabieni psychicznie, nie godzą się z tym, co ich spotkało, czują się pokrzywdzeni. I mają prawo się tak czuć. Ale nie mają prawa uważać, że "ja jestem chory/a, więc wszystko mi się należy". Niestety w szpitalach, poczekalniach, przychodniach zbyt wiele razy słyszę "ale ja jestem chory, ja umieram, więc musisz... w ogóle mnie nie szanujesz".
S. King napisał, że przez choroby zmieniamy się w potwory. Miał rację, skubany...
poczekalnia słuzba_zdrowia
Ocena:
542
(586)
Komentarze