Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#69309

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Udało mi się dziś rozwiązać pewną zagadkę.

Ponad dwa lata wyjechałam do Niemiec. Język znałam, ale jednak pierwszy raz tak daleko od rodziny, szukanie pracy w obcym kraju, do tego studia itd. Generalnie stres. Znajomy mojego chłopaka (mieszkającego w Niemczech, do którego zresztą jechałam) powiedział, że jeśli chcę pracę, to jego rodzice mają restaurację, w której zawsze potrzebne są kelnerki, mogę sobie zmiany dopasować do planu zajęć, dobra kasa, do noszenia talerzy mnie przyuczą (miałam wtedy 0 doświadczenia w gastronomii). Ofertę z wdzięcznością przyjęłam. Rodziców zresztą poznałam już kiedyś, bo cała rodzina była parę lat temu na wycieczce we Wrocławiu, to ich trochę oprowadzałam.

Miałam dostawać 7 euro/h, napiwki dla mnie, plus 5% od utargu powyżej 500 euro na zmianie. Właścicielem był ojciec znajomego, a menadżerką jego żona. Na zmianie zawsze barman/barmanka plus kelner/kelnerka.

Na początku wszystko ok, szybko się wszystkiego nauczyłam, super atmosfera w pracy, wypłaty codziennie. Nie powiem, wkręciłam się w tą pracę, lubiłam klientów, kolegów i szefostwo. Przymykałam oko na to, że czasem wykonywałam czynności niewchodzące w zakres moich obowiązków (sprzątanie, pomoc w kuchni, wdrażanie nowych pracowników w obowiązki, nawet prowadzenie rozmów kwalifikacyjnych lub przygotowywanie drinków, bo menadżerka będąca jednocześnie barmanką, prowadziła właśnie ważną rozmowę... od godziny), że czasem musiałam zostać "trochę dłużej" (nieodpłatnie, bo kto by liczył te "kilka" minut)

Z czasem zaczęły się jednak problemy, na które już nie mogłam przymykać oka. Procenty z utargu praktycznie przestały być wypłacane, bo tylko menadżerka i szef mieli wgląd w rozliczenia z kasy i twierdzili, że utarg nie przekroczył 500 euro (mimo, że klientów nie ubywało), regularnie miałam minus na kasie (gdzie przez kilka miesięcy praktycznie mi się to nie zdarzyło), menadżerka opieprzała mnie za wszystko, co jej nie pasowało, nawet jeśli nie była to moja wina. Inne kelnerki zaczęły odchodzić i wciskano mi zmiany regularnie gryzące się z moim planem zajęć, a do tego zabroniono nam (kelnerkom) zamieniać się między sobą, nawet jeśli obu nam bardziej pasowało się zamienić niż pracować według planu. Generalnie skończyło się na tym, że rzygać mi się chciało ze stresu przed pójściem do pracy, zarabiałam grosze, bo nie dość, że napiwki tam było średnio imponujące, to jeszcze 2-3 razy w tygodniu musiałam pokrywać minusy na kasie z własnej kieszeni, a temat procentów w utargu kompletnie umarł.

Odechciało mi się. Chciałam zachować się w porządku, więc wzięłam menadżerkę na rozmowę i powiedziałam, że muszę z pracy zrezygnować. Szefowa była zdecydowanie niezadowolona, ale obiecałam, że popracuję jeszcze tydzień lub dwa, aby znalazła kogoś na moje miejsce. Szefowa stwierdziła, że nie jest to konieczne, bo właśnie ma przyjść nowa dziewczyna do pracy, więc jak mi tam tak źle, to mogę iść natychmiast. Można powiedzieć, że rozstanie przebiegło w chłodnej, acz pokojowej atmosferze.

Od tego czasu owa rodzina kompletnie urwała kontakt ze mną i moim chłopakiem. O ile mi nie zależało na tym jakoś bardzo, to mojemu chłopakowi było przykro, że jego znajomy z dnia na dzień, po kilku latach znajomości przestał odpowiadać na wiadomości i unikał spotkań. Byłe koleżanki z pracy również urwały ze mną kontakt, mimo, że wcześniej często spotykałyśmy się prywatnie. Ok, było, minęło, przeboleliśmy, zapomnieliśmy.

W ostatni weekend zupełnie przypadkiem spotkałam byłą koleżankę z tej właśnie pracy. Porozmawiała ze mną zdawkowo, powiedziała, że niedługo po mnie też się zwolniła, a zaraz po niej poleciała ze stanowiska menadżerka.

- No, ja to ci się w sumie nie dziwię, że zrobiłaś, to co zrobiłaś.

- Że odeszłam? No wiesz, że ja nie lubię stresu i...
- A nie, nie, że odeszłaś... To drugie
- Jakie drugie?
- No wiesz, z tą kasą...
- Jaką kasą?
- No, te 3 tysiące...
- ???
- Co ukradłaś...

- ??????????

- Noooo, tak nam szefostwo powiedziało, że cię zwolnili, bo ukradłaś 3 tysiące euro
Momentalnie zrobiło mi się gorąco i ciemno przed oczami. Zaczęłam dopytywać o szczegóły.

- No słuchaj, jak cię zwolnili to był kryzys u nas. Nikogo do pracy, musieliśmy pracować na podwójne zmiany. Ale szefowa mówiła, że tak wyszło, bo musiała cię wywalić, bo ukradłaś ponad 3 tysiące euro. Dlatego też niby spóźniały się wypłaty itd. Ja potem odeszłam, bo mi nie chcieli za cały tydzień zapłacić. A krótko potem dowiedziałam się od tej Włoszki, z którą pracowałyśmy, że menadżerka poleciała ze stanowiska, ale to już nie wiem czemu.

Tego mi było za wiele. Kosztowało mnie to dużo nerwów, ale postanowiłam zadzwonić do znajomego i wyjaśnić, czemu jego matka gadała o mnie tak rzeczy. Rozmowa mało przyjemna, na początku w ogóle nie chciał ze mną gadać. Nie chciał wierzyć, że nic nie ukradłam. Ale powiedział mi jedną ważną rzecz:

- W każdym razie mój ojciec odkrył, że matka go okrada. Na duże sumy. Zwolnił ją i się rozstali.

Teraz zastanawiam się, co to miało być? Miałam być jakimś kozłem ofiarnym, który akurat się napatoczył, bo chciałam odejść? Bo już tam nie pracowałam, to można na mnie zwalić brakujące sumy i do tego oczernić? Do tego zastanawiam się, ile przedsiębiorcza małżonka okradała swojego męża, zanim ten cokolwiek wyniuchał.

gastronomia

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 435 (459)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…