Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#69394

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Najpierw przydługi wstęp, żeby odpowiednio naświetlić sytuację.

Parę ładnych lat temu pracowałem w Firmie. Firma spora, system zarządzania dość sformalizowany, kierowników sporo, ja niby podlegam kierownikowi do spraw administracyjnych, ale żeby było prościej, jak ktoś miał problem to niezależnie od swojego stanowiska dzwonił bezpośrednio do mnie.

W tym czasie miałem mercedesa v230, samochód duży, sześć osobnych wygodnych foteli i trochę bagażnika. Co ważne była to wersja osobowa, która dość istotnie różniła się od prawie tak samo wyglądającej wersji ciężarowej. Wersja ciężarowa miała bodajże 960 kg ładowności, a osobowa 350 kg. Na końcu jest link do zdjęć, jak ktoś jest ciekawy auta.

Któregoś dnia mój kierownik uszczęśliwił mnie wiadomością, że w filii należy zamontować alarm, zrobić sieć komputerową oraz zamontować centralkę telefoniczną, bo prace budowlane prawie się skończyły. Ok, jest rozkaz, jedziemy. Wkrótce inny kierownik zarządzający budową, a pracujący w "centrali" wymyślił, że przy okazji skoro i tak jadę to mógłbym zabierać część ekipy budowlanej. Na pytanie o zwrot kosztów za paliwo padło magiczne "później jakoś się rozliczymy". No ok, minęło kilka dni, swoją robotę w filii skończyłem.
Przyniosłem mu więc fakturę za paliwo (każda faktura musiała być zaakceptowana przez zwierzchnika). Okazało się, że on "nie może" zaakceptować mojej faktury. To samo powiedział mój kierownik, działałem na polecenie innego kierownika, niech on podpisuje. Po wielu przepychankach, krążeniu od księgowej do prawnika, z wielkim bólem udało mi się wyrwać pieniądze za wożenie chłopaków. I to było pierwsze ostrzeżenie, które niestety zignorowałem.

Pierwszego dnia, którego nie musiałem jechać do filii, przychodzi kierownik od budowy, marudzi, że ekipa czeka, że samochodu nie mają, musieli by na dwa auta jechać, że mój samochód stoi i "to stwarza taką możliwość, że panie ja bym samochód pożyczył, bo i tak muszę jechać, do filii to ekipę podwiozę i samochód oddam na fajrant". No w sumie niezbyt chętnie, ale samochód pożyczyłem, w końcu ubezpieczony, droga niedaleka, co się może stać? Taaaa...

Kierownik po południu przyjechał, oddał kluczyki i zniknął. Na mnie też czas, idę do samochodu, wsiadam i już mi ciśnienie skoczyło. Nie palę papierosów, a w środku taki smród, że aż w oczy szczypie. Popielniczka pełna petów, popiół dookoła, wkurzyłem się trochę. Szyby w dół, poszedłem po odkurzacz, popielniczka wymyta, odkurzone. Przy odkurzaniu odkryłem, że zniknął taki zapach na kratkę nawiewu, szukam w schowkach, nigdzie nie ma...

Wsiadam, przekręcam kluczyk, zaświeca się kontrolka od czegoś dziwnego, nigdy się nie świeciła, instrukcja, szukam, jest - błąd pneumatycznego zawieszenia, zalecana akcja odwiedzenie serwisu, jazda do 50 km na godzinę max i bez zbędnego obciążenia w środku. Oooo, nieciekawie, jadę do serwisu, żeby się dowiedzieć szczegółów.

Pierwsze światła, hamuję, huk za plecami, coś jakby mi ktoś w kufer wjechał, tylko bez uderzenia. Wystraszyłem się nieźle, awaryjne, zjeżdżam na bok, okazuje się, że ktoś wyjął tylne fotele i nie wpiął je w zatrzaski w podłodze tylko wsadził na tył i zostawił! Przy wpinaniu foteli odkrywam przy okazji jeszcze jedną "ciekawostkę". Cały tył pokryty białym nalotem, jakby mąka, cała podłoga, dywaniki, tylne fotele, szyby nawet przyprószone... Ewidentnie ktoś tylne fotele wyjął i coś woził pylącego. W trakcie jazdy do serwisu zorientowałem się jeszcze, że jakoś paliwa tak sporo ubyło, a kilometrów przybyło dużo...

W serwisie podpięcie pod komputer, diagnostyka, jest wyrok. Zatarty kompresor powietrza do tylnego pneumatycznego zawieszenia. Koszt wymiany kompresora na nowy 7000!!!! diagnostyka 100+vat, moja decyzja, że nie naprawiamy na razie. Faktura za diagnostykę i wycenę naprawy zabieram. Przyczyna uszkodzenia: długotrwałe przeładowanie samochodu. Acha.

Znów wsiadam do samochodu na warsztacie i kurcze coś tymi papierochami strasznie jeszcze śmierdzi, szukam, szukam i jest: OBIE(!) popielniczki z tyłu też pełne popiołu i petów.
Na drugi dzień jadę powoli samochodem do pracy, szybkie śledztwo, rozmawiam z chłopakami z ekipy i co się okazuje? Pan kierownik kazał wyjąć fotele i z hurtowni przywiózł 4 palety gładzi gipsowej w workach i jeszcze coś tam, w każdym razie cały dzień jeździł...

Poszedłem do tego debila, tłumaczę co i jak, oddycham głęboko, bo wkurzony jestem na maksa, a pan kierownik wszystkiego się wypiera, stwierdza, że jak przyjechał, to wszystko było ok, nic się nie świeciło, to przypadek, że akurat się coś tam zepsuło, że chcę go naciągnąć na naprawę, że cena jest z kosmosu, bo nie ma takich drogich części (??), on nic nie woził, on nic nie wie, on nic nie zapłaci. Na koniec uraczył nie morałem, że właściwie w takim przypadku to dla dobra firmy (sorki, to nie była moja firma) powinienem z własnej kieszeni zapłacić!

Poszedłem do swojego kierownika, obejrzeliśmy samochód, poszedł ze mną do budowlańca. Potwierdził moją wersję i stwierdził, że niestety trzeba płacić. Negocjujemy... Poszukałem, że można kupić kompresor regenerowany za jakieś 2500 z montażem, zgodziłem się na regenerowany. Kierownik wymyślił, że w takim razie podzielimy się po połowie! On zapłaci 50% i ja 50%... bo to w końcu mój samochód nie? Acha, już lecę...

W końcu te 2500 oddawał mi w 4 ratach miesięcznie po 500 zł... i po czterech ratach wydawało mu się, że jesteśmy rozliczeni... potem po 100 łaskawca rzucał. Na szczęście każdą kwotę mu kwitowałem...

Ale to nie wszystko.

Samochód wkrótce wrócił z naprawy, przyjeżdżam do pracy. Nie uwierzycie, pacjent wpadł na pomysł, że skoro tyle zapłacił za naprawę to mu się należy, żeby moim samochodem jeździć to tej filii. Aha, naprawdę?

No i drobiazg, co się stało z zapachem z kratki? Wyrzucił, bo mu śmierdziało!

Długo nie mogłem zrozumieć, po co wziął mój samochód, przewalał te worki, jeździł cały dzień, myślałem nawet, że to złośliwie zrobił. Ale tajemnica się wyjaśniła jak z ciekawości sprawdziłem na fakturach co było wożone.

Okazało się, że najprawdopodobniej dogadał się w hurtowni, że kupuje towar z dostawą, bo na fakturze była również kwota za przywiezienie. Pieniądze za transport wziął pewnie na lewo, a towar sam przywiózł. No cóż, 150 zł piechotą nie chodzi, prawda? Szkoda tylko, że nie wziął swojego samochodu...

PS. Nie bardzo pamiętam ile wtedy zarabiałem, było to około 2000-2500 zł, on miał na rękę około 8000, więc koszt naprawy to nie była to dla niego jakaś ogromna kwota.

Od tego czasu nigdy nikomu obcemu nic nie pożyczam. Nie bo nie. Bez wyjątków.


Autko: http://www.office-az.com/salecar/?detail=1247235075

chytry dwa (?) razy traci

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 414 (450)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…