Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po ciąży zostało mi trochę dodatkowych kilogramów. Nie było ich bardzo dużo, ale zupełnie przestałam się sobie podobać i tęskniłam za dawną figurą. W pewnym momencie, gdy synek zaczął już chodzić do żłobka, postanowiłam wziąć się za siebie; poszłam po poradę do dietetyka, kupiłam karnet na fitness, zaczęło się skrupulatne liczenie kalorii. Moja rodzina i znajomi podeszli do tematu pozytywnie i bardzo taktownie: dopingowali, zadawali życzliwe pytania, pomagali w opiece nad dzieckiem, żebym ja mogła przygotować sobie dietetyczny posiłek. Zdarzało się nawet, że ze względu na mnie zmieniane było miejsce koleżeńskich spotkań i zamiast w pizzerii lądowaliśmy w barze sałatkowym.

Małe piekiełko zafundowała mi jedynie teściowa (co ciekawe, osoba mimo swoich prawie 60 lat szczupła i zadbana), która za punkt honoru postawiła sobie zniechęcić mnie do mojego planu. Przez kilka miesięcy z uporem maniaka uskuteczniała coś, co można by określić krótko jako kuszenie szatana. Ponieważ mieszkaliśmy w pobliżu, zaczęła wpadać do nas częściej niż zwykle i pomimo, że nigdy nie przepadała za pieczeniem ciast, zawsze przynosiła, a to pączusie, a to drożdżóweczki, a to kawał sernika z galaretką. Moje grzeczne acz stanowcze odmowy poczęstowania się były kompletnie lekceważone lub traktowane jak obraza majestatu.

Na porządku dziennym były uszczypliwe uwagi sugerujące, że zamiast chudnąć, tyję ("Ojej, to już rzuciłaś tę dietę?! No, bo tak jakoś i n a c z e j wyglądasz!"), a pod choinkę dostałam piżamę w rozmiarze większym o dwa od tego, który nosiłam przed przejściem na dietę. Zaczęło się też napuszczanie na mnie męża, że rzekomo zaniedbuję dom i rodzinę, bo, nikczemna, zamiast lepić chłopu pierogi i smażyć schabowe, pakuję torbę i jadę na fitness (mąż sam nieźle gotuje i potrafi zająć się dzieckiem).

Kiedy i to nie pomagało, pojawiła się teza, że to całe odchudzanie się nie jest tylko w tym celu, żeby lepiej wyglądać, tylko pewnie mam kogoś innego na oku. Całe szczęście, że mąż jest normalnie myślącym człowiekiem i nie dał wiary w te brednie. Po kolejnej scysji (która wypadła akurat w Boże Narodzenie) teściowa została poproszona o zaprzestanie wizyt i kontaktów do momentu, aż zmieni swoje zachowanie. Nastał upragniony spokój, a ja niedługo potem osiągnęłam wymarzoną wagę.

Ale to jeszcze nie koniec historii.

Teściowa zachorowała. Okazało się, że ma poważne problemy z tarczycą, którą ostatecznie trzeba było usunąć. Po operacji niemal natychmiast zaczęła znacząco przybierać na wadze. Z relacji męża wiedziałam, że bardzo to przeżywa i nie może się pogodzić z taką zmianą swojego wizerunku. Nie podejmowałam jednak żadnych kroków, nie chciałam być posądzona o to, że cieszę się z cudzego nieszczęścia.

Dwa tygodnie temu teściowa zadzwoniła z zapytaniem, czy jeszcze jestem na nią zła i czy nie poradziłabym jej, jaki garnek do gotowania na parze powinna kupić: "Bo ty się znasz, tak się pięknie odchudziłaś".

No, odchudziłam. Ale łatwo nie było.

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 427 (459)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…