Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#70885

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Maati o chorym dziecku w przedszkolu sprawiła, że sama mam ochotę się z Wami taką opowiastką z "linii frontu" podzielić. Czemu z linii frontu, zapytacie? Otóż dlatego, że jestem przedszkolanką, a walka z rodzicami chorych dzieci to nieustanna wojna.

Po pierwsze - te dzieci chore. I nie, nie piszę tutaj o lekkim katarze czy kaszlu, który pozostał po przebytej (w domu) chorobie. Piszę tu o dzieciach z gilami zwisającymi do pasa, które przelewają się przez ręce, bladych i umęczonych. Jako przedszkolanki mamy prawo odmówić przyjęcia malucha. Tyle teorii. W praktyce bardzo często wygląda to tak, że po wpuszczeniu rodzica z pociechą do placówki nie możemy sprawdzić w jakim stanie jest dziecko, bo drzwi otwieramy domofonem. Zostało to wymyślone po to, byśmy nie musiały zostawiać dzieci samych w sali za każdym razem, kiedy trzeba wpuścić nowo przybyłych.
Rodzice doskonale o tym wiedzą i wykorzystują. Kiedy dziecko nie nadaje się do przedszkola, przebierają je w szatni i spod drzwi wyjściowych obserwują jak dziecię samo wędruje do sali... po czym dają przysłowiowego dyla do pracy. W tempie ekspresowym wybiegają z przedszkola, czasem nawet nie zdążymy otworzyć buzi, by zwrócić uwagę na stan dziecka.
Powiecie cóż za problem, zawsze można zadzwonić. Można. Prawda. Problem zaczyna się, gdy rodzic nie odbiera/odrzuca połączenia z przedszkolnego numeru przez cały dzień. Potem pod koniec dnia tłumaczą, że byli STRASZNIE zajęci. Tak zajęci, że przez 8 godzin nie byli w stanie oddzwonić na alarmującą wręcz liczbę połączeń. (Osobiście zainteresowałabym się, gdyby ktoś dzwonił do mnie 5 razy na godzinę).

Rodzice nie chcą pamiętać, że w przedszkolu jest ustalony plan dnia i ich chore dziecko nie zawsze jest w stanie partycypować. Oczywiście nie we wszystkich zajęciach musi, jeśli się źle czuje, ale są takie momenty jak spacery czy zaplanowane wyjścia, gdzie nie możemy takiego brzdąca oszczędzić. Obowiązkowy spacer i taki biedny "gil" ciągnie się z nami zasmarkany i półprzytomny.

Zaraża inne dzieci i nas, opiekunów. A zarażanie (lub według rodziców jego brak) to temat rzeka. Ilość wymówek wymyślonych przez rodziców jest kosmiczna. A bo on JUŻ nie zaraża. A bo to alergia na śnieg. A bo on coś zjadł niedobrego i dlatego taki blady (podczas wstrząsającego kaszlu "zatrutego" dziecka mama ze słodką miną zapytała, czy syn się nie zakrztusił za mocno) i tysiące innych.

Kiedyś taki chory brzdąc, brzydko mówiąc, puścił pawia na dywan po przekroczeniu progu sali. Oczywiście tata był już dawno za drzwiami placówki. Telefonu nie odbierał. No i taki jeden "pacjent zero" rozpoczyna reakcję łańcuchową. Dzieci padają jedno po drugim. Rodzice wściekli dzwonią do nas, że ich pociecha wróciła chora z przedszkola, a my bezradnie rozkładamy ręce.


Rzecz kolejna to lekki katar/kaszel. Jeśli ten lekki katar czy kaszel wpływa na dziecko i sprawia, że jest marudne, rozdrażnione czy zmęczone, to nie jest dobrze. Wielu rodziców nie rozumie, że przedszkole to nie przechowalnia walizek. Chore (nawet lekko) dzieci negatywnie wpływają na plan dnia i inne dzieci. Nie chcą brać udziału w zajęciach, ociągają się. Przez to buntują się maluchy, które też nie chcą malować/słuchać bajki /robić tego, co jest zaplanowane. No bo jak jednemu wolno, to czemu nie im? Chore dziecko to nie tylko ryzyko zarażenia innych. To też utrapienie dla przedszkolanki, która musi się nim zajmować jednocześnie z szesnastką innych podopiecznych.


Tak że moi drodzy, jeśli macie dzieci w przedszkolu, to weźcie to wszystko pod uwagę. Serdecznie proszę.
Przedszkolanka

Przedszkole

Skomentuj (43) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 396 (414)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…