Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71347

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w przychodni w administracji. Główną siedzibę mamy w miejscowości gminnej Piekiełkowie, w okolicznych wioskach posiadamy również filie zwane punktami dojazdowymi. W większości poza lekarzami POZ pracują dentyści.

Z nowym rokiem postanowiliśmy zrobić małą podmiankę tzn. zamieniliśmy dwóch dentystów miejscami (u nas - w tej głównej siedzibie - pacjentów jest sporo, a tam w Diabełkowie mniej). Stało się tak głównie dlatego, że z Piekiełkowa ludzie i tak jeździli do tamtego stomatologa, ponieważ miał same dobre opinie. Facet jest naprawdę świetnym lekarzem. Od dziecka panicznie bałam się otwierania paszczy na fotelu dentystycznym, a nie chciałam, żeby moja córka na starcie zraziła się do grzebania w zębach. Dziecię moje (lat: prawie 4) tak polubiło nowego dentystę, że co jakiś czas mi się żali, że ma nowego próchniaczka i trzeba iść go wyleczyć :-)

Na tym całym przeniesieniu oprócz paru niezadowolonych pacjentów, ucierpiałam ja i w sumie nadal cierpię. Dlaczego? Najpierw kilka słów wyjaśnienia.

Stomatolog [S1], którego do nas przeniesiono, jest totalnym antybiurokratą, ale mimo wszystko da się go czasem zmusić do papierologii. Swoje świadczenia sam wpisuje w kartę pacjenta, sam również każdą wizytę nanosi na tzw. kupon, a także wprowadza wizytę do systemu i ją rozlicza. Sam w komputerze i papierowym kalendarzu prowadzi swoje kolejki pacjentów ("zwykłą" i protetyczną). W niczym nie trzeba mu pomagać, czasem tylko zadzwoni, jak mu się zawiesi komputer albo nie zadziała drukarka.

Stomatolog [S2], którego przeniesiono od nas do Diabełkowa, znany jest z tego, że np. nie wyrywa zębów. Świadczenia wpisuje w kartę i na kupon, a potem pod koniec miesiąca daje mi kopertę z tymi kuponami i ja muszę wprowadzić wizyty do systemu oraz je rozliczyć. Udało mi się go zmusić, żeby sam się zajmował swoimi kolejkami, bo ja zwyczajnie nie mam na to czasu, ale ile biadolenia przy tym było...

Na podstawie świadczeń wprowadzonych do systemu mam obliczoną ilość wyrobionych przez nich punktów. Liczę kwotę, jaką muszą wpisać na faktury (są na kontrakcie). Mnożę po prostu kwotę i wyrobione punkty. Łatwo wywnioskować, że im więcej punktów, tym więcej pieniędzy.

Kilka sytuacji, które wyprowadziły mnie z równowagi:

1. Kiedy S1 i S2 się już poprzenosili z całymi swoimi majdanami i zaczęli pracę, S1 dzwonił do mnie kilka razy dziennie, że brakuje mu kart pacjentów. Wyglądało to tak, jakby się rozpłynęły w powietrzu. Przyszła do niego pacjentka z dzieckiem - karty oczywiście brak. W systemie info, że dzieciaczek był na 5 wizytach za czasów poprzedniego dentysty. Pyta więc matkę, czy widziała, żeby S2 wpisywał coś w kartę, może zwróciła uwagę, gdzie ją odkłada. Kobieta zdziwiona: "Jakie 5 wizyt? Tylko na jednej z synem byłam..."

2. Miesiąc przed przeprowadzkami zadzwoniła do mnie babka z firmy, która zajmuje się u nas comiesięczną kontrolą rentgenów i poinformowała mnie, że RTG w gabinecie S2 jest zepsuty. Nic mi o tym nie było wiadomo, więc porozmawiałam z S2, twierdził, że na ostatniej kontroli była jakaś nowa kobieta i pewnie nawet nie potrafiła tej kontroli prawidłowo przeprowadzić. Znów telefon do firmy i wszystko staje się jasne. RTG nie działa od 4 miesięcy, a nie od ostatniej kontroli, wszyscy zdziwieni, że stomatolog mnie nie poinformował, choć nie raz się zarzekał, że to zrobi. I najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że przez te miesiące nie raz wprowadziłam do systemu świadczenie związane z rentgenodiagnostyką. Jak on to robił z niesprawnym aparatem? Do dziś się zastanawiam.

3. S2, kiedy już się wyniósł, zostawił po sobie taki syf, że S1 przez kilka dni musiał szorować szafki. Pacjentów nie miał zamiaru przyjmować w brudzie.

4. Pewnego dnia zadzwonił do mnie pacjent, że on by chciał swoją kartę z Diabełkowa do Piekiełkowa przenieść. Ja zdziwiona, bo z jakiej racji do mnie dzwoni w tej sprawie. Okazało się, że S2 wszystkim chcącym karty mówił, że mają się kontaktować ze mną, bo ja się teraz zajmuję ich kserowaniem. WTF? Już wsiadam w auto i jadę te 10 km, żeby skserować papier... Do przeprowadzki jakoś S2 nie miał problemu z tym, żeby to robić, nie mam pojęcia, co się zmieniło od tamtej pory. Może to jakaś forma zemsty.

5. S2 postanowił zrobić psikusa mi i S1, i wszystkich swoich pacjentów zapisał do kolejki S1. "A bo mi się pomyliło". I przez jego "mi się pomyliło" musiałam przez 3 godziny robić porządek w kolejkach.

6. S1 się wściekł, bo dzień w dzień odtwarza karty przynajmniej 3 pacjentów, przez co czasu na resztę biurokracji ma mniej. Jak przyszedł do mnie pewnego dnia i powiedział, że on to rozliczanie pier...i, bo odtwarza karty, to się prawie popłakałam. Nie wyrabiam się przy moim nawale obowiązków, ale też go rozumiałam. Zostawił po sobie porządek, a przyszedł do kompletnego burdelu.

7. Robiłam roczne sprawozdanie z wykonanych świadczeń. Po wielu mozolnych obliczeniach wyszło mi, że S2 przyjął załóżmy 2000 pacjentów, a S1 1500, co było dla mnie dziwne, bo nigdy nie widziałam tłumów przed gabinetem S2 (czego już nie można powiedzieć o S1 - tam zawsze były długie kolejki). Pokazałam S1 parę kuponów przekazanych mi przez S2 (nie jest to naruszenie ochrony danych osobowych, te same dane są w systemie i są widoczne dla określonych pracowników). Zaśmiał się. "Jak on mógł wykonać to świadczenie z tym, skoro ich się razem nie wykonuje, bo lek z tego wypłucze lek z tamtego?" Powoli wszystko zaczynało się stawać jasne.

I teraz przejdę do meritum. Okazało się, że S2 zbyt wielu pacjentów nie miał, więc w wolnej chwili wpisywał w karty i na kupony wykonanie świadczeń, których w rzeczywistości nie wykonał. Nikt mu przecież nie udowodni takiego wałka, no chyba że pacjent sam przyjdzie i powie, że czegoś nie miał, ale skąd ma o tym wiedzieć. Zaginione karty były prawdopodobnie dowodami zbrodni. Szkoda, że nie pomyślał, że w systemie mam to samo, co było w kartach. Brakuje głównie kart dzieci. Ponoć częsta praktyka wśród dentystów, to wyrywanie mleczaków (tylko na papierze) - bo i tak wypadnie, więc w razie jakiejś kontroli NFZ, dziecko już dawno może tego zęba nie mieć. Wpisuje się wtedy w kartę wyrwanie zęba i dostaje się za to punkty (mimo iż w rzeczywistości pacjenta na wizycie nawet nie było).

A ja jak totalna idiotka siedzę i wprowadzam do systemu świadczenia, których nie wykonano...

służba zdrowia

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 375 (393)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…