Wędrówka ludów, Armageddon i najazd Hunów w jednym - czyli otworzyli Tesco.
Pod pracą, dosłownie przez płot, funkcjonuje mi tu na miejscu niewielkie Tesco Extra. Bardzo to wygodne, trzeba przyznać, żeby wyskoczyć na przerwie po bułkę i jogurt czy zrobić zakupy po pracy. Nieco dalej, może 300 metrów, jest równie niewielki Carrefour Market.
Tesco postanowiło się wyremontować, zamknęło się więc na 9 dni. Dosłownie dziewięć. Masy ludności okolicznej przekierowane zostały do Carrefoura, żaden problem.
Tesco dzisiaj otworzyło się ponownie. Z tej okazji nawet zrobili specjalną promocję na banany i papier toaletowy, co okazało się jedną ze składowych sytuacji późniejszej. Otóż - skoro otwarte, uznałam, że skoczę po wspomniane bułki i jogurt. Od drzwi nie widać dokładnie kas, więc o sytuacji "na placu boju" zorientowałam się, gdy już z tymi wymacanymi bułkami stanęłam w kolejce. Takiej na pół sklepu. Jednej z czterech. Bułek nie odłożę, toć macane i tak głupio, więc stoję.
Sceny w sklepie - dantejskie. Na "wielkie otwarcie" zeszło się na oko całe Moher Commando z okolicy, wspierane przez oddział rencistów. Babcie, dziadkowie, ludzie o kulach gubili się między przearanżowanymi półkami, zderzali wózkami, kłócili i wyzywali ("Żeś mi drogę zajechała, a ja makaron chce, stara luro!" <-- cytat). Przy koszu z bananami w promocji kłębiły się tłumy nie tylko emerytów, ale też ludzi młodszych i w pełni sił. Ze trzy banany walały się rozjechane po podłodze, nikt nie zwracał uwagi, bo po co?
Papier toaletowy w promocji był artykułem jeszcze bardziej pożądanym. Skończył się na półkach, więc tłum stał przy wejściu do magazynu i pohukiwał, żeby donieść. Serio - stali przy magazynie i krzyczeli do środka, żeby dawać papier toaletowy, bo tanio.
Przy kasach - makabra. Kolejki na kilometry, chociaż kasjerki działają pełną parą, kierowniczki dwie biegają i załatwiają zwroty, problemy itp., do tego chłopaki z magazynu (kojarzę ich z widzenia) stoją za kasami i pakują ludziom produkty do darmowych torebek, żeby szybciej. Niestety, mentalność rodaków jest urocza:
ciągle było słychać zarzuty, że czemu tylko jedna torebka darmowa (bo masz, babo, tylko mleko i trzy bułki?), dlaczego ta konserwa taka droga, pani mi wymieni, ja nie zrezygnuję z mielonki i się stad nie ruszę, póki nie wymienicie (a kolejki po horyzont), dlaczego to dziecko tak płacze, dlaczego tu tak gorąco, czemu tu tylu ludzi... Do tego pretensje do obsługi: bo są kolejki, bo mleko stoi gdzie indziej, bo alejki za wąskie (serio!).
Przeklinałam te bułki całym sercem. I zastanawia mnie jedno: osób w sklepie było jakieś 200, jak na wielkim otwarciu pierwszych delikatesów w dowolnej mieścinie typu Wólka. Awantury - ogromne. Kultura - zerowa. Sklep zamknięty przez 9 dni, 300 metrów dalej drugi, podobny. Po co?
Pod pracą, dosłownie przez płot, funkcjonuje mi tu na miejscu niewielkie Tesco Extra. Bardzo to wygodne, trzeba przyznać, żeby wyskoczyć na przerwie po bułkę i jogurt czy zrobić zakupy po pracy. Nieco dalej, może 300 metrów, jest równie niewielki Carrefour Market.
Tesco postanowiło się wyremontować, zamknęło się więc na 9 dni. Dosłownie dziewięć. Masy ludności okolicznej przekierowane zostały do Carrefoura, żaden problem.
Tesco dzisiaj otworzyło się ponownie. Z tej okazji nawet zrobili specjalną promocję na banany i papier toaletowy, co okazało się jedną ze składowych sytuacji późniejszej. Otóż - skoro otwarte, uznałam, że skoczę po wspomniane bułki i jogurt. Od drzwi nie widać dokładnie kas, więc o sytuacji "na placu boju" zorientowałam się, gdy już z tymi wymacanymi bułkami stanęłam w kolejce. Takiej na pół sklepu. Jednej z czterech. Bułek nie odłożę, toć macane i tak głupio, więc stoję.
Sceny w sklepie - dantejskie. Na "wielkie otwarcie" zeszło się na oko całe Moher Commando z okolicy, wspierane przez oddział rencistów. Babcie, dziadkowie, ludzie o kulach gubili się między przearanżowanymi półkami, zderzali wózkami, kłócili i wyzywali ("Żeś mi drogę zajechała, a ja makaron chce, stara luro!" <-- cytat). Przy koszu z bananami w promocji kłębiły się tłumy nie tylko emerytów, ale też ludzi młodszych i w pełni sił. Ze trzy banany walały się rozjechane po podłodze, nikt nie zwracał uwagi, bo po co?
Papier toaletowy w promocji był artykułem jeszcze bardziej pożądanym. Skończył się na półkach, więc tłum stał przy wejściu do magazynu i pohukiwał, żeby donieść. Serio - stali przy magazynie i krzyczeli do środka, żeby dawać papier toaletowy, bo tanio.
Przy kasach - makabra. Kolejki na kilometry, chociaż kasjerki działają pełną parą, kierowniczki dwie biegają i załatwiają zwroty, problemy itp., do tego chłopaki z magazynu (kojarzę ich z widzenia) stoją za kasami i pakują ludziom produkty do darmowych torebek, żeby szybciej. Niestety, mentalność rodaków jest urocza:
ciągle było słychać zarzuty, że czemu tylko jedna torebka darmowa (bo masz, babo, tylko mleko i trzy bułki?), dlaczego ta konserwa taka droga, pani mi wymieni, ja nie zrezygnuję z mielonki i się stad nie ruszę, póki nie wymienicie (a kolejki po horyzont), dlaczego to dziecko tak płacze, dlaczego tu tak gorąco, czemu tu tylu ludzi... Do tego pretensje do obsługi: bo są kolejki, bo mleko stoi gdzie indziej, bo alejki za wąskie (serio!).
Przeklinałam te bułki całym sercem. I zastanawia mnie jedno: osób w sklepie było jakieś 200, jak na wielkim otwarciu pierwszych delikatesów w dowolnej mieścinie typu Wólka. Awantury - ogromne. Kultura - zerowa. Sklep zamknięty przez 9 dni, 300 metrów dalej drugi, podobny. Po co?
Ocena:
296
(320)
Komentarze