Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#71682

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będąc w 3 klasie szkoły gimnazjalnej, zapracowałam sobie na dozór kuratora. Powodem były moje wagary, złe wyniki w nauce (chociaż na świadectwie wyciągnęłam dobrą średnią). W wakacje odbyła się rozprawa sądowa, do nowej szkoły poszłam z "kompanem" który miał mnie co miesiąc sprawdzać, zarówno w szkole, jak i w domu.
Warunkiem ściągnięcia mi dozoru, było otrzymanie promocji do następnej klasy. Ale wybrałam sobie zły kierunek, w połowie pierwszej klasy technikum, doszłam do wniosku że chcę zdawać rozszerzenie na maturze m.in z WOS-u i historii, a w technikum nie mam szans. Oblałam rok i poszłam do LO. Mój "kompan" poszedł za mną.
W pierwszej klasie walczyłam o czerwony pasek na świadectwie, więc podciągałam się ze wszystkich możliwych przedmiotów. Pani od chemii, powiedziała że wystawi mi ocenę celującą na koniec roku, jeśli wezmę udział w dniach otwartych szkoły. Czemu nie, mieliśmy przygotować scenkę z wykorzystaniem kilku doświadczeń, więc zabawa była. Ale, nie mogło by być za pięknie. Od drugiego semestru, nasza szkoła przystąpiła do programu LIBRUS (dziennik elektroniczny, do którego rodzice i uczniowie mają wgląd). Wszystkie zwolnienia były jeszcze wpisywane jako nieobecność. Co ważne, pani od chemii zwolniła nas z całego tygodnia, żebyśmy mogli się przygotować na te dni otwarte. W dzienniku papierowym było normalnie wpisane zwolnienie podpisane przez nauczycielkę, natomiast w LIBRUSIE, były nieobecności.
Pewnego dnia kurator przychodzi do domu i, oznajmia mojej mamie że mnie od ponad tygodnia nie ma w szkole. Mama oczy w słup, ja blada, no bo jak to, przecież codziennie jestem w szkole. Mówię że jak pan chce, możemy jechać do szkoły i sprawdzimy czy faktycznie mnie nie było. Trochę zwątpił, jednak mnie nie dawało to spokoju. Na drugi dzień złapałam wychowawczynię na przerwie, mówię jaka sprawa i że jak to mnie nie ma, jak jestem. Ona też zdziwiona, bo przecież codziennie mnie widzi. Zerkamy w tradycyjny dziennik, no i wszystko się zgadza.
Po namyśle doszłyśmy o co chodzi. Mój kurator, zamiast iść do wychowawcy, robił wywiad u pani pedagog, swoją drogą czemu do niej, a nie do osoby która mogła coś więcej powiedzieć niż rubryczki w dzienniku, nie wiem. Pedagog nie zawsze miała dostęp do dziennika, więc sprawdzali mnie w LIBRUSIE. A że LIBRUS pokazał że mnie nie było, to widocznie musiało tak być. Wychowawczyni się zeźliła, zapewniła że wszystko w porządku. Pana kuratora oświeciłam, że zanim oskarży kogoś, jeszcze przy rodzicu, niech sprawdzi wszystko dwa razy. Na szczęście pozbyłam się trutnia jak dostałam świadectwo, potwierdzające zdanie do klasy drugiej. Chwała Bogu, że mama dała wiarę mnie i nie zrobiła mi Meksyku za rzekome nieobecności.
Ten kurator w ogóle był ciekawą postacią. Kiedyś wpadł z wizytą przed 8 rano, w tygodniu. Kiedy widział że zakładam buty zapytał mnie gdzie się wybieram. Cóż, może do szkoły? Kiedy latem były upały i mieliśmy otwarte okna, żeby przeciągu trochę zrobić, podejrzliwie pytał co tak wietrzymy. A po malowaniu mieszkania, oznajmił że jemu tu alkoholem śmierdzi. Tak, codziennie robimy balangi podlane wódeczką. Z oporem przyjął wytłumaczenie że kupiliśmy wyjątkowo śmierdzącą farbę i stąd śmierdziało tak że oczy łzawiły.
Całe szczęście, to już za mną.

kurator

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 50 (210)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…