Czytając poczekalnie przypomniała mi się historia z mojego byłego miejsca pracy. Duża firma, dużo pracowników i szefowie, bracia.
Pomijając już fakt ich ciągłej rywalizacji i wydawanych sprzecznych poleceń raz przez jednego, raz przez drugiego chciałam opisać temat wypłat. Bracia podzielili się pracownikami i każdy wypłacał pieniądze innej grupie osób. O ile ten pierwszy dawał wypłatę "do dziesiątego", poślizg max. 2 dni, to ten drugi w ogóle tego nie przestrzegał.
I tak ludzie w grudniu zostali bez pieniędzy na święta (dzień przed wigilią wypłacił jednak każdemu po 400 zł), co miesiąc ludzie się prosili o pieniądze, jako, że szef mieszkał w tym samym budynku po prostu uciekał do domu i udawał, że go nie ma lub kazał kierownikowi rozpowiadać, że wyjechał do innego miasta i mają się zgłosić wieczorem po odbiór, po czym ludzie koczowali po godzinach pracy nawet i 4 godziny, ale pieniędzy się nie doczekali.
Kiedy pracownicy się poskarżyli drugiemu z szefów ten stwierdził, że to nie jego sprawa. Sytuacja się powtarzała co miesiąc, aż w końcu jeden z pracowników niespecjalnie trzeźwy wkroczył do budynku i udał się prosto do domu szefa. Skończyło się bijatyka, wyrzuceniem pracownika i wybita szybą.
Do dziś mnie zastanawia ten fenomen - szef kasę ma, firma ma się świetnie, a mimo to ciągłe zwlekanie z wypłatami było normą. Czyżby panu prywaciarzowi tak ciężko było się rozstać z pieniędzmi, których było mu ciągle mało?
Pomijając już fakt ich ciągłej rywalizacji i wydawanych sprzecznych poleceń raz przez jednego, raz przez drugiego chciałam opisać temat wypłat. Bracia podzielili się pracownikami i każdy wypłacał pieniądze innej grupie osób. O ile ten pierwszy dawał wypłatę "do dziesiątego", poślizg max. 2 dni, to ten drugi w ogóle tego nie przestrzegał.
I tak ludzie w grudniu zostali bez pieniędzy na święta (dzień przed wigilią wypłacił jednak każdemu po 400 zł), co miesiąc ludzie się prosili o pieniądze, jako, że szef mieszkał w tym samym budynku po prostu uciekał do domu i udawał, że go nie ma lub kazał kierownikowi rozpowiadać, że wyjechał do innego miasta i mają się zgłosić wieczorem po odbiór, po czym ludzie koczowali po godzinach pracy nawet i 4 godziny, ale pieniędzy się nie doczekali.
Kiedy pracownicy się poskarżyli drugiemu z szefów ten stwierdził, że to nie jego sprawa. Sytuacja się powtarzała co miesiąc, aż w końcu jeden z pracowników niespecjalnie trzeźwy wkroczył do budynku i udał się prosto do domu szefa. Skończyło się bijatyka, wyrzuceniem pracownika i wybita szybą.
Do dziś mnie zastanawia ten fenomen - szef kasę ma, firma ma się świetnie, a mimo to ciągłe zwlekanie z wypłatami było normą. Czyżby panu prywaciarzowi tak ciężko było się rozstać z pieniędzmi, których było mu ciągle mało?
Pracodawcy
Ocena:
272
(304)
Komentarze