Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71737

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak już wcześniej wspominałam, pracuję na recepcji pewnego londyńskiego biurowca.

Taka dziwna sytuacja z dzisiaj. Niby zwykłe nieporozumienie, chwilowo było nawet zabawnie, ale właśnie uświadomiłam sobie z kim za niedługo przyjdzie mi współpracować.
Pamiętacie firmę Ą&Ę z moich poprzednich historii? No więc dzisiaj miałam wątpliwy zaszczyt poznać osobiście samego właściciela tejże firmy. Nazwijmy go Mr.Italiano.

Czasami bywa tak, że na recepcji robi się mały sajgon. Ludzie się spieszą, chcą szybko przejść przez bramki, a tu procedur obejść się nie da, trzeba się zameldować, poczekać w kolejce... takie tam duperele.

Wszystko było do ogarnięcia do momentu wizyty pewnego gościa, który wbił się w kolejkę z bardzo donośnym "bonjourno" na ustach. Jedyne, o co mogłam pana poprosić, to by zajął miejsce w kolejce, a za 3 minuty zostanie obsłużony. Nie wiedziałam, czy Mr.Italiano moją prośbę zrozumiał, czy też nie, w każdym razie miejsce, gdzieś przy końcu około 10-osobowego ogonka zajął, ciągle mamrocząc coś pod nosem.

Gdy przyszła jego kolej po raz drugi usłyszałam żwawe "bondziorno", na co ja - na swoją zgubę - odruchowo odpowiedziałam w języku gościa*. I to by było na tyle popisów z moich lingwistycznych umiejętności:) Niestety gość podłapał to jako zachętę do rozmowy w jego ojczystym języku, którego ja - rzecz jasna - nie rozumiałam ni w ząb.
Oczywiście od razu go uprzedziłam, że ja włoskim nie władam, ale dało mi to tyle, co nic.

Nasz Italiano tak się nakręcił, tak się napompował, tak rozgestykulował, że gość stojący za nim musiał się odsunąć, żeby z łokcia nie oberwać.
I tak stoję, jak ta trąba wysłuchując makaronizmów tego, pożal się Boże, VIPa i za cholerę nie mogę się z nim porozumieć. W końcu zaczęło się robić niezręcznie, ludzie w recepcji zaczęli się na nas patrzeć jak na kosmitów, Italiano pięściami po biurku mi wali, a ja nie wiem, czy już mam ochronę wzywać, czy czekać na dalszy rozwój szoł.
Z opresji wybawił mnie stojący w kolejce pan, który mówił po włosku, i dopiero wtedy okazało się, w czym tkwił problem.

Otóż nasz Italiano został poinformowany, że recepcjonistka z jego nowego lokum mówi po włosku, więc oczywistym dla niego było, że chodzi o mnie. A pamięta ktoś jeszcze paniusię "od biurka"? No więc panu chodziło o nią.
Poza tym Italiano miał pretensje, że nie pozwoliłam mu wejść do JEGO budynku i on musiał przechodzić przez procedury tak samo jak reszta stojącego na recepcji plebsu. A poza tym on był spóźniony na spotkanie i żądał, żebym natychmiast wpuściła go na 1. piętro.

Cóż było począć... Zadzwoniłam do firmy Ą&Ę, wyjaśniłam na prędce w czym problem i poprosiłam, żeby ktoś zszedł odebrać swojego gościa, bo dla mnie nie jest ważne kim on jest, byleby mi go ktoś tutaj pomógł wylegitymować. Pani "od biurka" pojawiła się jak burza, i po ogarnięciu formalności równie szybko zniknęła, zabierając ze sobą rozdartego Włocha. W międzyczasie pani zasugerowała, że może powinnam pomyśleć o lekcjach włoskiego, jeśli właściciel Ą&Ę jest Włochem.
(tak! Może jeszcze węgierskiego, chińskiego i holenderskiego, tak na dobry początek.)

Zapytałam z profesjonalnym uśmiechem nr 38, czy może wobec zaistniałej sytuacji Mr Italiano nie powinien rozważyć lekcji angielskiego, skoro 95% jego załogi to Anglicy (przynajmniej sądząc po nazwiskach reszty załogi Ą&Ę).

Nie wiem, czy nie strzeliłam sobie w stopę po raz kolejny, ale zaczyna mi już być powoli wszystko jedno, jak nasze dalsze relacje będą wyglądać.

* Mam taki zwyczaj, że jeżeli znam jakiś zwrot powitalny w języku danego gościa, to często go odruchowo używam - ot tak, z grzeczności.

praca na recepcji

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 303 (315)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…