Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71754

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Zwykle piszę o wydarzeniach na bieżąco, ale tym razem podzielę się historią, która miała miejsce początkiem tego roku.

Zaproponowano mi niedzielną fuchę dwie godziny przed jej rozpoczęciem. Normalnie telefon o 6 rano bym zignorowała, ale jak widzę, że dzwonią z pracy, to w miarę możliwości odbieram lub oddzwaniam, bo to zawsze jest coś ważnego. Poza tym wychodzę z założenia, że trzeba sobie pomagać, dzisiaj ja im, jutro oni mi, takie tam... W każdym razie do tej pory taki układ działał bez zarzutu.

No więc firma miała jakąś awarię, ktoś się nagle "rozchorował" po sobocie, a tu w niedzielę bieda kogoś do pracy znaleźć (no raczej).
Fucha była nie byle jaka, bo miała trwać tylko trzy godziny, a zapłacone miało być jak za dwanaście*. W dodatku stawka była bardzo przyzwoita, planów na niedzielę nie miałam, a jak wiemy dodatkowy pieniądz na koncie, zwłaszcza po świętach, jest mile widziany.

W pracy miałam być na 8 rano i miałam zmienić pana po nocce, a jedyne co miałam tam zrobić to wpuścić i wypuścić kontraktorów, zamknąć budynek i odnieść klucze do budynku obok. Cała akcja miała trwać 2-3 godziny, i po tym czasie mogłam iść do domu.

No i tak siedziałam te 2, 3... 4 godziny, a kontraktorów ani widu, ani słychu. Koło południa zadzwoniłam do firmy zapytać, co mam robić, bo nie zamierzam tu siedzieć bezczynnie i czekać aż przyjdą (intuicja podpowiadała mi, że jednak się nie pojawią), bo jak by nie patrzeć, przede mną kolejne 5 dni 12-godzinnych zmian w moim własnym budynku, więc człowiek chciałby się jeszcze nacieszyć tą resztką weekendu i odpocząć przed kolejnym maratonem. Poza tym gdybym wiedziała, że fucha będzie całodniowa, to bym się na nią nie zgadzała.
Pani po drugiej stronie kazała czekać jeszcze godzinkę, bo kontraktorzy już są w drodze. No to czekałam, a w brzuchu burczało coraz bardziej.
Po kolejnej godzinie łażenia w kółko zadzwoniłam ponownie.

Szczerość kobiety (tej samej, z którą rozmawiałam) rozłożyła mnie na łopatki.
Otóż okazało się, że jednak muszę czekać do 20.00** (czyli na przyjście kolegi na nocną zmianę), bo firma obiecała zarządcy budynku, że ktoś na kontraktorów będzie czekał bez względu na to, o której porze się pojawią. Poza tym gdyby rano powiedziano mi, że praca będzie na cały dzień, to bym nie przyszła, a sytuacja była bardzo podbramkowa, więc... Coś tam jeszcze mieszała i motała, i prosiła o zrozumienie, że ona jest bezradna (serio?) i tego typu bzdety.

Szlag mnie jasny trafiał. Chciałam rozmawiać z moim bezpośrednim przełożonym (albo z kimkolwiek, kogo znam i komu ufam), ale jeszcze nie wrócił ze świątecznego urlopu.

Ostatecznie panią zapytałam tylko, czy smakował jej lunch i czy wie, jak to jest łazić tam i z powrotem 12 godzin bez jedzenia (nic ze sobą nie zabrałam wiedząc, że idę na kilka godzin), w średnio przyjemnym budynku, nie widząc żywego ducha na oczy. Na dodatek w miejscu, gdzie do recepcji nie wpada światło dzienne, i w którym telefon nie ma zasięgu, nie mówiąc już o internecie.

Po mojej późniejszej rozmowie z przełożonym okazało się, że nic z tym fantem nie mogłam zrobić, ponieważ ja o fusze zostałam poinformowana telefonicznie (oczywiście nikt rozmowy nie nagrywał), a nie mailowo, więc oficjalnie zgodziłam się na te 12 godzin, i nie mogłam tego w żaden sposób podważyć. I tak po miłej współpracy pozostało jedynie niemiłe wspomnienie.
Nigdy więcej fuch.

A kontraktorzy i tak nie przyszli.



*W nagłych wypadkach firma proponuje stawkę 12-godzinną, w innym razie nikt na pokrycie budynku (zwłaszcza obcego) by się nie zgodził, bo to się nie opłaca.

**nie mogłam wyjść z budynku wcześniej, bo klient płacił za to, że ktoś w budynku będzie cały dzień, i o tym moja firma wiedziała, a mnie najnormalniej w świecie wciśnięto kit, bo inaczej bym się nie zgodziła.

praca na recepcji / w ochronie

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 269 (281)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…