Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#71826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kilka lat temu pracowałam w knajpie, która nosiła dumną nazwę Pizzeria & Restauracja. Kto w gastronomii działa lub działał, wie że to dość ciężki kawałek chleba.

Pomimo tego, co tu opiszę, praca była dla mnie fajna, kontakt z klientami wzorowy, czasem z ich strony piekielności, ale generalnie było fajnie jak w kombajnie.

Oprócz mnie, była druga kelnerka. Na kuchni dwóch kucharzy, a na weekendy dochodził pomocnik kucharza, no i kierowcy. Zmiany wyglądały tak, że przychodziło się na 13h, w weekend 14, a drugi dzień wolny. I tak na zmianę z drugą kelnerką, kucharze pracowali tak samo.

Krótko po moim zatrudnieniu, druga kelnerka postanowiła zakończyć współpracę. Ponoć nie wytrzymała kłótni z jednym kucharzem i odeszła. Cóż, młoda byłam, naiwna, ale też potrzebująca gotówki, więc zaoferowałam się, że przejmę jej godziny. Chciałam też pomóc, bo wiedziałam że szef za barem nie stanie, a szefowa miała 3 dzieci na głowie i, musiała codziennie zrobić zakupy, zamówić opakowania itp, więc ciężko by było jeszcze na 13h zmiany przychodzić.

I tutaj zaczął się szereg castingów na potencjalne pracownice. Żadna nie podjęła wyzwania, za to ja, coraz częściej byłam obarczana kilkoma dniami pracy z rzędu.
Potencjalne pracownice musiałam przyuczać ja, z racji tego, iż znałam menu i umiałam w miarę przystępnie przekazać wiedzę. Hitem było to, kiedy dali mi na naukę dziewczynę w sobotę, kiedy ruch na sali był ogromny, telefony się urywały, 2 kucharzy na kuchni plus około 6 kierowców, a zaplecze małe. Dziewczyna uciekła po niecałej godzinie. Wcale się nie dziwię.

Oczywiście odważna już się nie znalazła, więc tyrałam non stop, czasem szefowa wzięła któryś dzień za mnie. Zimą dopadło mnie przeziębienie. Z gilami do pasa, kaszlem przyszłam do pracy. Szefowa słowem się nie odezwała na mój fatalny stan. Pod wieczór nie wiedziałam czy jest mi źle od gorączki, czy od ogromnej ilości gripexów, i innych cudów na chorobę. Było mi już tak źle, że kiedy klient poprosił o oliwki na pizzę, zapytałam czy mają być czarne czy czerwone...

W pewnym momencie zaczęłam pełnić funkcję kelnerki, pomocnika kucharza (robiłam ciasto na pizzę, przygotowywałam dania obiadowe, sałatki, pilnowałam pizzy w piecu, kroiłam warzywa itp), oraz kierowcy (jak było bardzo duże obłożenie a szefowa była na miejscu brałam kilka kursów po drodze, żeby klienci nie dzwonili z pretensjami*). Oczywiście dodatkowego wynagrodzenia brak, po co.

W maju mieliśmy dwie komunie. Jedna przeszła bezproblemowo, pojedli, popili, zapłacili i poszli. Druga natomiast, była komunią syna szefostwa. Co ważne, to był tydzień, kiedy stałam nieprzerwanie za barem od wtorku, czyli 6 dni po 13h pracy. Stwierdziłam że mają tylko 2 kartony wódki, więc szybko pójdzie. Niestety, z komunii zrobiło się małe wesele. Około 1 w nocy, wyglądałam jak pies Pluto, i byłam w stanie powiedzieć tylko "ja już nie mam siły". Ostatecznie impreza skończyła się o 3. Tu nie powiem, szef dał mi i drugiej dziewczynie (ostatecznie udało się zatrudnić kelnerkę na weekendy) ekstra kasę. Oczywiście wszyscy w sztok pijani, każdy zmotoryzowany jakoś dziwnie nie mógł podwieźć zmęczonych szefów do domu, więc zrobiłam jeszcze za taxi.

Do domu dojechałam o 4, modląc się, żeby nie zasnąć za kierownicą. Rano budzi mnie telefon od kucharza, że mam przyjść do pracy, bo "szefowa ma problemy rodzinne", tymi problemami oczywiście był potężny kac. Cóż, zapakowałam się do auta i jadę. Nie dość, że byłam potwornie zmęczona, doszedł jeszcze stres bo masy rzeczy nam brakowało. Co się dało zamówiłam w hurtowniach. Szefowa przyjechała ok 17ej. Łaskawie puściła mnie do domu. Nie, następnego dnia wcale nie miałam wolnego.

Kiedy szef nie wiadomo czemu zwolnił jednego kucharza, sam stanął na kuchni. Zaczęły się problemy. Szczególnie, a w zasadzie tylko dla mnie. Bo szef, po skończonej pracy, czyli wydaniu ostatniego zamówienia, po prostu szedł do swojego biura, brał piwo i odpalał papierosa. A na mojej głowie było posprzątanie swojego stanowiska pracy, policzenia napojów, zrobienia zamówienia na drugi dzień, i posprzątanie syfu jaki był na kuchni. A było co robić, bo zadeptaną mąkę trzeba było skrobać szpachelką z podłogi, tak samo z blatów. Do moich oczywistych obowiązków doszło także przygotowywanie wszystkiego dla szefa. O ile wcześniej robiłam to z dobrej woli, tak wtedy, było to moim obowiązkiem.

No i nadszedł dzień, który przelał czarę goryczy. Niby środek tygodnia, ale ruch taki spory był. Klient zamówił pizzę na dowóz, ale na określoną godzinę. Ta godzina była napisana na kartce z zamówieniem, wielkimi cyframi, a przez ciągle dzwoniący telefon, nie zdążyłam werbalnie poinformować szefa, że to "na później". I oczywiście szef zignorował godzinę, zrobił pizzę od razu. Kiedy ta, była już w połowie wypieczona, powiedziałam, że to zamówienie miało być na później. Szef się na mnie obraził. Ale tak strasznie, że kiedy przyszedł pomocnik (był na przyuczeniu, więc przychodził na czwartek, piątek, sobotę, czasem niedzielę), a za nim szefowa, rzucił fartuchem i po prostu wyszedł. Nic nikomu nie mówiąc. Cóż, szefowa kręcić placki umiała, więc stanęła na kuchni.

Rozstrzygnięcie focha giganta nadeszło wieczorem, tuż przed zamknięciem. Szef naoglądał się za dużo pani Gessler, siadł przy stoliku i czeka. Podeszłam niezwłocznie i z uśmiechem zapytałam co podać. Szef zamówił kilka dań, pizzę jakiś makaron, no sporo tego było. Ważne, że zamówione pierwsze było jakieś danie z kurczakiem, a szefowa pierwsza wypuściła pizzę, wiadomo, szybciej. Zaniosłam mu jedzenie, a ten zaczyna drzeć się, że pizza była któraś tam w zamówieniu, a on czekał 10 minut! Na zamówienie, że to burdel i tak w ten deseń. Cóż, za decyzję kucharza nie odpowiadam, więc wróciłam do siebie za bar. Szef podreptał za mną i zaczął na mnie pyszczyć, że on tą knajpę traktuje jak swój drugi dom, a przeze mnie! musiał wyjść. Kiedy zobaczył moje wielkie WTF na twarzy, powiedział że poszło o tą nieszczęsną pizzę na późniejszą godzinę. Wykrzyczał mi że jestem niekompetentna, leniwa, i w ogóle fe, bo on miał syf na kuchni i brakowało mu pokrojonej szynki, a ja mu nie pomogłam. Dowiedziałam się również że on musi zapie&dalać na kuchni, bo coś tam.

I tu mi żyłka pękła. Jak się przez niecały rok pracy nie odezwałam słowem, tak teraz nie zdzierżyłam. Wykrzyczałam mu wszystko co mi na wątrobie zalegało. Że ja z gorączką przychodziłam do pracy, że potrafiłam bez mała tydzień ciągnąć zmiany, że po jego komunii na drugi dzień przyjechałam bez piśnięcia do pracy, że gdyby nie ja, to lodówki zarosły by pleśnią, bo nikt nie garnął się do ich sprzątania. Wypomniałam, że robiłam na 3 stanowiskach, nawet nie słysząc dziękuję, a to że musi pracować na kuchni nie jest moją winą, bo przecież ja mu nie kazałam zwalniać kucharza. Oczywiście wypomniał mi kwestię extra gotówki za komunię, na co ja odparłam, że każdy szanujący się szef, za imprezę extra płaci obsłudze extra. Na koniec, po 11 miesiącach współpracy, usłyszałam soczyste "wypier*alaj".

Poszłam więc do szefowej po swoją wypłatę, książeczkę sanepid, i chciałam czym prędzej się oddalić. Szefowa powiedziała, że on nie może mi dać tych pieniędzy! Nożesz kurka mać. A szef stwierdził że wypłaci mi pieniądze może za tydzień, może za dwa, zależy jaki będzie miał humor. Zagroziłam, że nazajutrz zjawiam się po wypłatę, a jak jej nie dostanę, ściągnę im na głowę wszystkie kontrole świata. A i skarbówka miałaby co robić (dowozy nie były nabijane na kasę), sanepid (okap aż się kleił od tłuszczu i nie tylko), PIP (nikt z pracowników nie miał umowy o pracę). Kiedy w pracy rozcięłam sobie rękę o szklankę, za szycie musiałam zapłacić z własnej kieszeni, nie miałam swojego ubezpieczenia, a szef też nie kwapił się żeby nas zarejestrować. Mało tego, robił mi łaskę że mi da zaliczkę na zapłacenie rachunku ze szpitala. Ja osobiście bym zapłaciła za pracownika, byle by problemów nie mieć.

Ostatecznie drugiego dnia pieniądze dostałam, szef chyba wytrzeźwiał i nie chciał się ze mną widzieć, zresztą ja z nim również.

Wiem że do tej pory nie mogą znaleźć pracowników na stałe (drugi kucharz, który pracował tam od powstania restauracji wyjechał do Anglii), czasami zamawiam u nich pizzę, i przyjedzie znajomy kierowca, to zdaje mi relację.

Ale mimo wszystko, moich współpracowników, a przede wszystkim serdecznych klientów bardzo miło wspominam.

*szefowa na tamten czas miała prawo jazdy od około dwóch lat, potrafiła poruszać się na trasie dom-Makro-knajpa, ewentualnie dom-rodzice, o jeździe po mieście nie było nawet mowy.

szef praca

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 253 (327)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…