W Warszawie są miejsca, gdzie całkowicie legalnie można przyjść ze znajomymi, przynieść grilla/rozpalić ognisko, usiąść na trawce i wypić piwo. We wtorek udaliśmy się w takim właśnie celu na plażę nad Wisłę. Ludzi nie za dużo, bo środek tygodnia, pogoda dla nas w sam raz, grill się kopci, a na nim kiełbaska, kurczak i chleb do chrupania. Sielanka... do czasu.
Miejsce jest publiczne, sami nie jesteśmy. I w pewnym momencie podbija do nas typek - z piwem w ręku, ale na oko nie pijany, nie żul, nie bezdomny.
- Ej, poczęstowalibyście kolegę!
Noooo nie. Nie poczęstowalibyśmy.
- Ej no, człowiek głodny, a wy tak sympatycznie wyglądacie - kontynuuje w ten deseń. Konsekwentnie odmawiamy wydania mu naszego jedzenia, bo a) mamy go akurat, b) nie znamy gościa i nie mamy ochoty poznać.
W końcu zacietrzewił się i zaczął się do grilla i talerzy pchać z łapami, twierdząc, że "sam sobie weźmie". Chłopcy już mniej delikatnie zaczęli go odpychać od naszej grupki. Więc zdenerwował się bardziej, stwierdził, że jesteśmy "kuta**arze je*ane" i... charknął nam na grilla. Prościutko na jedzenie na nim.
Chłopcy po prostu odciągnęli go od nas (nie doszło do rękoczynów, była tylko lekka przepychanka), zostaliśmy więc w 6 osób z piwem i zaplutym jedzeniem. Atmosfera siadła. Co robić? Spakowaliśmy je do wyrzucenia, piwo dopiliśmy, grill do mycia i do domu.
Nie rozumiem, po cholerę temu typowi to było, chyba dla satysfakcji, że zepsuł ludziom dzień.
Miejsce jest publiczne, sami nie jesteśmy. I w pewnym momencie podbija do nas typek - z piwem w ręku, ale na oko nie pijany, nie żul, nie bezdomny.
- Ej, poczęstowalibyście kolegę!
Noooo nie. Nie poczęstowalibyśmy.
- Ej no, człowiek głodny, a wy tak sympatycznie wyglądacie - kontynuuje w ten deseń. Konsekwentnie odmawiamy wydania mu naszego jedzenia, bo a) mamy go akurat, b) nie znamy gościa i nie mamy ochoty poznać.
W końcu zacietrzewił się i zaczął się do grilla i talerzy pchać z łapami, twierdząc, że "sam sobie weźmie". Chłopcy już mniej delikatnie zaczęli go odpychać od naszej grupki. Więc zdenerwował się bardziej, stwierdził, że jesteśmy "kuta**arze je*ane" i... charknął nam na grilla. Prościutko na jedzenie na nim.
Chłopcy po prostu odciągnęli go od nas (nie doszło do rękoczynów, była tylko lekka przepychanka), zostaliśmy więc w 6 osób z piwem i zaplutym jedzeniem. Atmosfera siadła. Co robić? Spakowaliśmy je do wyrzucenia, piwo dopiliśmy, grill do mycia i do domu.
Nie rozumiem, po cholerę temu typowi to było, chyba dla satysfakcji, że zepsuł ludziom dzień.
Ocena:
321
(337)
Komentarze