Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#73829

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Różnego rodzaju piekielności mnie w życiu spotykają, o wielu słucham, ale niczym są dla mnie te zawodowe/usługowe wobec piekielności życiowych/prywatnych...

Mam bardzo dobrego znajomego. Współpracujemy razem od lat, jeszcze dłużej się znamy. Był w związku małżeńskim przez 9 lat. Żadna tam miłość i bicie serca- imprezowa para spotykająca się w czasie studiów,krótko po ich skończeniu wpadka. Początkowo oboje uznali, że nie jest to powód, by brać ślub, niech dziecko się urodzi, zobaczą jak wyjdzie w praniu. Naciski rodziny oczywiście silne, ale nie dawali się. Syn urodził się z poważną wadą serca, spędzali mnóstwo czasu w szpitalach, były operacje, dochodziły inne problemy zdrowotne synka, drogie leczenie- ale pieniądze nigdy problemem nie były, był dobrym fachowcem, pracę rozpoczął już na studiach, dawali radę. I tak minęły im 4 lata razem. Związek oparty na przyjaźni, wspólnych problemach, zbliżyli się do siebie, ciąża. Teraz presja brania ślubu była większa, sami uznali, że może to nie jest taki zły pomysł, wzięli. Urodziło się drugie dziecko. W miarę niemal 100% zażegnania problemów chorobowych u syna, zobowiązań kredytowych jednak już nie wychodziło. Uczuć dalej brakowało, te co były- nie wystarczały bo tworzenia małżeństwa, dochodziła frustracja, kłótnie, było gęsto. Z relacji jego i znajomych wiem, że zdarzyły się "przygody" z obojga stron. Miotali się, ale żadnych decyzji podjąć nie umieli. No i historia właściwa- stało się, kolega kogoś poznał. Średnio w porządku wobec obu kobiet- statusową żonę zdradzał, kochankę- młodszą o 10 lat,okłamywał. Nie wiedziała, że jest kochanką bo jak on to powiedział, porządna dziewczyna, nigdy by się na to nie zgodziła, a naprawdę fantastyczna, mądra, intrygująca i ciekawa. No i jak świat światem, kłamstwo ma raz krótsze, raz dłuższe nogi, po paru miesiącach podwójnego życia dowiedziała się, płacz, krzyk, koniec. Kolega znosił to strasznie, znając go mogę śmiało powiedzieć- no mimo tego draństwa, to się zakochał. Wiecie, człowiek staje się lepszy, te sprawy/ Coś tam próbował, szukał kontaktu, mówił, że rodzinę zostawi, ale uznała, że kolejny w kryzysie wieku co to wykorzystał, i się temat skończył. Banał, no nie? I tutaj- choć brzmi to nierealnie i polecą minusy za "zmyśloną historię"-krótko potem okazało się, że dziewczyna jest poważnie chora- z racji iż w mieście studiowała i wynajmowała pokój, była na co dzień sama, schowała dumę i poszukała z nim kontaktu. Początkowo- według jego opowiadań- by mieć czarno na białym, że naprawdę najgorszy ch.... który ją okłamywał i wykorzystywał, co by jej łatwiej było te wciąż istniejące uczucia zabić, po drugie z nadzieją, że nie byłaby sama ....Oczywiście whisky się lała, "co mam zrobić, co mam zrobić" się nasłuchałem, no ale postanowił co zrobi. Poszedł o wszystkim powiedzieć żonie. Nie było źle, żona podzielała jego zdanie, że małżeństwo było porażką, ale czasu się nie cofnie, lepiej, żeby dzieciakom takiego wzorca małżeństwa, czyli dwójki nie potrafiących się dogadać ludzi- nie fundować, dojrzale i świadomie podjąć pewne kroki w celu ułożenia sobie życia na nowo. Z opowiadań znajomych wiem, że i po drugiej stronie jakiś "kolega" był, potem i on stał się partnerem, chyba dlatego dramaty się nie odstawiały. Cała sytuacja z rozstaniem miała miejsce przeszło rok temu. Rozwód prostą sprawą nie jest, nawet taki bez orzekania o winie. Kredyty, dorobek, ciężko, wnioski, oczekiwanie. Dzieci nie rozumiejące dlaczego, on w poczuciu winy, "młoda" (nowa partnerka) w jeszcze większym. No i sedno- mimo przyjacielskich relacji między dwojgiem jeszcze małżonków, mimo świadomości, że każde z nich kogoś ma, dzieleniem czasu między pracę,dzieciaki, dodatkowo kolejne wizyty w szpitalu bo choroba, dochodzi do wszystkiego jeszcze otoczenie. Tak zwani ludzie życzliwi, rodzina bliższa, dalsza. Mimo dobrych relacji głównych zainteresowanych, ba- znajomości nowych partnerów i akceptowaniu ich, bo przecież z założenia będą obecni przy etapie wzrastania dzieci, komentarze krytykujące, nie mojego znajomego, ale tą, która sama nic przez długi czas nie wiedziała, sama została oszukana.
"No i kara boska, nie brałaby się za cudzych mężów, to by nie była chora" "Wszystko wraca, rodzinę rozbiła" to jeszcze nic, bo ŻYCZENIE ŚMIERCI to był standard. "Co cię obchodzi co mówią inni"- można by rzec. Ale niestety odbija się echem na wszystkim, czuje się napiętnowanie, nawet w tych czasach, gdzie rozwody odbywają się lawinowo.

I możecie zapytać- gdzie piekielność? Dla mnie piekielnością są osądy ludzi, które niszczą, krzywdzą, uprzykrzają codzienność. Ta łatwość w chęci niszczenia innych, życzenie śmierci, wtrącanie się w nieswoje sprawy, prawo do wygłaszania takich opinii na głos. Głęboko zakorzenione społeczne przyzwolenie na to wszystko. Rozumiem, gdyby faktycznie żona została z niczym. Ale na Boga- ich relacje są dobre, ona ma kogoś. A przyszłość różowo się nie zapowiada- jeśli leczenie nie zacznie przynosić efektów- a jest takie ryzyko, bo mi kumpel po paru drinkach w rękach popłakiwał- to wszyscy będą mogli sobie przyklasnąć "A nie mówiłem/am, kara boska "DOSIĘGŁA".

Możecie zarzucać fikcyjność i minusować :) Nie zależy mi, ale jakoś tak podzielić się tym chciałem.

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 62 (158)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…