Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74039

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność, cebula, buractwo, chrzan za granicą to temat już znany. No to dorzucę coś od siebie.

Miejsce akcji: Repubblica di Venezia, jedne z miliona turystycznych miast w tamtych okolicach.

Główna bohaterka: Pani 50+

Akcja:

(Na wstępie zaznaczę, że większość Włochów w tamtym regionie po angielsku nie gada, ale jakoś-jakoś można się z nimi w tymże języku porozumieć)
Wchodzę do lodziarni. Mała kolejka, 4 osoby. Pierwsza jest nieco otyła babka koło pięćdziesiątki. Poznałem od razu, że faszyn from raszyn- sandałów i skarpetek nie miała, ale jakoś dziwnie było od niej czuć polską wsią. Zaczyna zamawiać lody... a właściwie donośnym głosem powiedziała do sprzedawcy:
"Dwie gałki, waniliowe i truskawkowe".
Nawet nie wskazała biednemu Antonio o co jej chodzi, bo od tak go będę teraz zwał w skrócie.
Antonio zapytał się najlepszym angielskim jakim umiał o co chodzi.
I wtedy nastąpił wybuch. Pani Piekielna zaczęła donośnym głosem mówić "Może byś się po naszemu nauczył gadać, 50 mln Polaków (???) za granicą jest, a oni nadal nie umieją!"
Antonio nadal nie wie czemu pani nagle zaczęła robić mu jakieś wykłady w dziwnym, północnym języku i powtórzył, że nie rozumie.
Pani Burak stwierdziła, że nie będzie marnować czasu z osobami z którymi w żadnym języku dogadać się nie da i wyszła.

Nie wiem jak dostała się do tego kraju. Może przyjechała z rodziną, która mam nadzieję jest mniej wybuchowa i narwana jak ona sama, albo Last Minute- choć wtedy by siedziała i popijała drinki nad basenem, a nie chodziła po plebejskich lodziarniach w których nie da się dogadać z nikim.
A wystarczyło wskazać palcem na smak lodów jaki się chce. Ale po co, lepiej uporczywie gadać do sprzedawcy w kompletnie obcym mu języku.

Lodziarnia Repubblica di Venezia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (302)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…