Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74157

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia pokazująca, jak zabójcza może być rutyna.

Ładnych parę lat temu odbyłam kurs skoczka spadochronowego. Przy okazji miałam możliwość zdobyć uprawnienia na składanie spadochronów (typ skrzydło). Na kurs pojechałam z ojcem mojej córki (gwoli wyjaśnienia, był to początek naszego związku i wtedy wydawał mi się normalny). Skoki zaliczyliśmy, byłemu się spodobało i chciał więcej, ja zadowalałam się składaniem spadochronów. Psycholog na badaniach lotniczych mi powiedział, że skoczek nigdy nie będzie dobrym pilotem, bo kto przy zdrowych zmysłach wysiada ze sprawnego samolotu ;-) Tak więc moja przygoda ze skokami skończyła się na kursie, ale chętnie przyjeżdżałam na lotnisko poskładać. Za każde złożenie dostawałam niewielką kasę.

Pewnego dnia postanowiłam zrobić byłemu niespodziankę. Pojechaliśmy na lotnisko. Umówiłam się z koordynatorem skoków, że poskładane przeze mnie spadochrony wymienię na jeden skok byłego. Oprócz mnie były jeszcze dwie osoby składające, mające dość spore doświadczenie nie tylko w składaniu, ale też w skokach. Można więc było się po nich spodziewać jakiegoś profesjonalizmu. Tymczasem wyglądało to tak, że w czasie, kiedy ja złożyłam 2 spadochrony, oni robili po 5-6. Nie traktowałam tego jako wyścigi. Spokojnie robiłam swoje, rozplątywałam linki, dokładnie układałam czaszę i upychałam ją do paczki.

Drobne wyjaśnienie dla osób niezorientowanych w skokach "na linę", na środku czaszy na krótkiej lince znajduje się pilocik. Jest to taki jakby mały spadochronik, który wyciąga czaszę z paczki podczas spadania. Przywiązuje się go na tzw. zrywkę do liny desantowej. Lina zostaje w samolocie, zrywka pęka podczas wyskoku po wyciągnięciu pilocika, dalej spadochron wychodzi sam.

Pamiętałam, które spadochrony składałam i obserwowałam przez lornetkę jak się otwierają. Z żadnym nie było problemu. Były dowiedział się, że ma skakać przy kolejnym wylocie, więc już się cieszył, ale powiedział, że nie weźmie "mojego" spadochronu, bo będzie mieć do mnie żal, jeśli coś będzie nie tak, a ja wyrzuty sumienia. Zmienił zdanie po tym, co zobaczył.

Skoczkowie hopsali jeden za drugim. Złożone przeze mnie skrzydła ładnie się otwierały. Moją uwagę przykuła jednak osoba trochę zbyt szybko opadająca. Zdziwiło mnie to, bo pamiętałam, że ten konkretny spadochron wzięła dziewczyna. Była najlżejsza z całej skaczącej ekipy, na dodatek wyszła na końcu, więc niemożliwym było, żeby się tak rozpędzała w dół. W pewnym momencie otworzyła zapas, a główny spadochron poleciał na ziemię. Dziewczyna wylądowała przerażona i na jakiś czas odechciało jej się skoków.

Co się stało? Któryś "geniusz" (na pewno nie ja), przypiął dziewczynie karabińczyk od liny desantowej BEZPOŚREDNIO do pilocika. Resztę można sobie wyobrazić... Lina wyrwała pilocik z czaszy, a z taką dziurą nie da się bezpiecznie wylądować. Dobrze, że dziewczyna zorientowała się, że spada za szybko w porównaniu do cięższych od niej chłopaków i się wypięła otwierając czaszę zapasową.

Cała piekielność polegała na tym, że sprawę zamieciono pod dywan. Zaproszono jedynie znajomego z uprawnieniami do składania spadochronów zapasowych (mało jest takich osób w Polsce). Nie wezwano odpowiednich służb, nigdzie nie odnotowano powyższego zdarzenia, a osoby odpowiedzialne dalej skaczą i składają.

Popełnienie błędu wynikającego z rutyny jestem w stanie zrozumieć, ale nigdy w przypadku, gdy od tego błędu mogłoby zależeć czyjeś życie. Nieważne czy chodzi o składanie spadochronów, czy o setną z kolei operację wycinania wyrostka robaczkowego.

skoki spadochronowe

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 391 (411)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…