Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#74323

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś o mojej naiwności. Będzie długo.

Jechałam pociągiem do miasta w którym mieszkam i studiuję, z domu rodzinnego. W połowie drogi miałam przesiadkę, na drugi pociąg miałam czekać ponad czterdzieści minut, a kochane PKP zapowiedziało, że pojazd spóźni się kolejne czterdzieści.

Postanowiłam przejść się do miasta, gdzie znalazłam uroczą sunię labradora błąkającą się bez obroży, obwąchującą kolejno każdego przechodzącego człowieka.
Piesek śliczny, około czterech miesięcy, więc jak to szczenię żywiołowe. Szczeniak + ruchliwa ulica + tory nieopodal = niebezpieczeństwo (dla psiaka).

Serce zapikało mi mocniej na samą myśl, więc wzięłam pieska na ręce i zaczęłam wypytywać ludzi czyj to łobuz.
Nikt psa wcześniej na oczy nie widział, a i dowiedziałam się, że w tym miejscu często ludzie chcąc się pozbyć futrzaków, wyrzucają je z aut.
Łezka w oku, serce ściska więc psie bejbi pod pachę i biorę ze sobą z zamiarem znalezienia właściciela, a jeśli ten się nie odnajdzie, to wyszukam małej kochający dom.
Przecież nie zostawię istotki, ryzykując, że zginie.

Biszkopt, dzielnie zniosła półgodzinną podróż pociągiem (60/80 km), w czasie której zamieściłam na portalach społecznościowych informację o znalezionej zgubie.
Dojechałyśmy szczęśliwie, po drodze zaczepiła nas sąsiadka mieszkająca w bloku obok, która jest samotną staruszką z pieskiem.
Zachwycała się małą bez końca, i powiedziała, że jeśli chcę zajmie się nią do czasu odnalezienia właścicieli w przeciwnym razie ją zaadoptuje a ja będę mogła ją codziennie widywać, zabierać na spacery.

W tamtym czasie miałam dużo zajęć, a szkoda mi było żeby psiak siedział sam w domu, więc się zgodziłam. Zaprosiła mnie do siebie do domu, zaproponowała kawkę, sunia happy, wszystko super, fajnie. Zaufałam jej. O ja naiwna.
Faktycznie kontakt z nią miałam, pieska widziałam, dzwoniła, opowiadała co ten łobuz przez cały dzień wyprawia.

Już na drugi dzień znaleźli się właściciele, gotowi przyjechać po pieska w każdej chwili, z kompletem dokumentów.
Zadzwoniłam więc do Pani babci, poinformowałam o sytuacji, i powiedziałam, że właściciele przyjadą po Biszkopt.
Tak zaczęła się gównoburza.
Babeczka za nic w świece psiaka oddać nie chce. Ludzie dokumenty mają, zaczynają nam grozić ale ona nie odda.
Policja, telefony, raz ja jestem zła, raz właściciele, raz ona.

Piekielni chyba są tu wszyscy.
Człowiek chciał dobrze, a wyszło jak zwykle.

Koziołki

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (215)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…