Dawno temu, rok 1999. Urządzaliśmy się z żoną w pierwszym mieszkaniu. Stwierdziliśmy, że trzeba wymienić starą, cieknącą baterię kuchenną na nową z mieszaczem. Wracając z pracy zakupiłem taką w sklepie z artykułami metalowymi na sąsiedniej ulicy.
Po wyjęciu z pudełka nabrałem podejrzeń - coś było nie tak. Krople wody przy wlotach, a do tego bateria odwrotnie zmontowana. Aby odkręcić wodę, trzeba było popchnąć dźwignię w dół, a nie do góry. Przy odkręconej baterii nie dało się regulować temperatury, bo bateria zawadzała o kran. Ewidentnie używana, rozkręcona i zmontowana na odwyrtkę. Odstąpiłem od zamiaru montażu, władowałem baterię do pudełka, a pudełko do teczki.
Następnego dnia po pracy zajrzałem ponownie do sklepu z reklamacją. W sklepie Piekielna i Piekielny. Pokazałem co i jak.
Piekielna: Ale tak ma być. Odkręca pan pchając dźwignię na dół, a zakręca ciągnąc do góry.
Ja: Pani żartuje. Każda bateria działa odwrotnie, odkręca się do góry. Zresztą jak mam regulować temperaturę wody przy odkręconej wodzie? Przecież dźwignia zawadza o kran.
Piekielna: Normalnie. Odkręca pan wodę, a później przesuwa. Gdy zawadza o kran, to ciągnie pan do góry, a później opuszcza (Piekielna przy okazji demonstruje).
Ja powtórzyłem swoje, Piekielna swoje i tak parę razy. W końcu powiedziałem tak:
Ja: Tu na półce stoi identyczna bateria. Proszę pokazać jak działa, jeśli tak samo, to ja rezygnuję z reklamacji i idę do domu.
Piekielna zdjęła baterię z półki, przystąpiła do demonstracji i oczywiście bateria działa normalnie. Otwierała się do góry i zamykała na dół. Wtedy Piekielna zmieniła narrację:
Piekielna: Bo to pan tę baterię rozebrał i źle zmontował.
Ja: Ależ skąd. Wieczorem wyjąłem z pudełka, zauważyłem, że jest coś nie tak, więc wpakowałem do teczki i od razu po pracy przyszedłem tu z reklamacją.
Piekielna: Aha! A więc to koledzy z pracy panu zepsuli baterię!
Piekielny do tej pory stał z boku i z zażenowaną miną przysłuchiwał się gadce Piekielnej. Po ostatnim zdaniu nie wytrzymał, zdjął z półki nową baterię, dał mi i przeprosił. Miny Piekielnej nie zapomnę, wyglądała, jakby za chwilę miała go zamordować i zeżreć na surowo.
Od tego czasu starannie unikam małych, dupnych sklepików, a artykuły żelazne, remontowe i tym podobne kupuję wyłącznie w pewnej zagranicznej sieci, gdzie nie ma żadnych problemów z reklamacjami i zwrotami, nawet jak się nie ma paragonu.
Po wyjęciu z pudełka nabrałem podejrzeń - coś było nie tak. Krople wody przy wlotach, a do tego bateria odwrotnie zmontowana. Aby odkręcić wodę, trzeba było popchnąć dźwignię w dół, a nie do góry. Przy odkręconej baterii nie dało się regulować temperatury, bo bateria zawadzała o kran. Ewidentnie używana, rozkręcona i zmontowana na odwyrtkę. Odstąpiłem od zamiaru montażu, władowałem baterię do pudełka, a pudełko do teczki.
Następnego dnia po pracy zajrzałem ponownie do sklepu z reklamacją. W sklepie Piekielna i Piekielny. Pokazałem co i jak.
Piekielna: Ale tak ma być. Odkręca pan pchając dźwignię na dół, a zakręca ciągnąc do góry.
Ja: Pani żartuje. Każda bateria działa odwrotnie, odkręca się do góry. Zresztą jak mam regulować temperaturę wody przy odkręconej wodzie? Przecież dźwignia zawadza o kran.
Piekielna: Normalnie. Odkręca pan wodę, a później przesuwa. Gdy zawadza o kran, to ciągnie pan do góry, a później opuszcza (Piekielna przy okazji demonstruje).
Ja powtórzyłem swoje, Piekielna swoje i tak parę razy. W końcu powiedziałem tak:
Ja: Tu na półce stoi identyczna bateria. Proszę pokazać jak działa, jeśli tak samo, to ja rezygnuję z reklamacji i idę do domu.
Piekielna zdjęła baterię z półki, przystąpiła do demonstracji i oczywiście bateria działa normalnie. Otwierała się do góry i zamykała na dół. Wtedy Piekielna zmieniła narrację:
Piekielna: Bo to pan tę baterię rozebrał i źle zmontował.
Ja: Ależ skąd. Wieczorem wyjąłem z pudełka, zauważyłem, że jest coś nie tak, więc wpakowałem do teczki i od razu po pracy przyszedłem tu z reklamacją.
Piekielna: Aha! A więc to koledzy z pracy panu zepsuli baterię!
Piekielny do tej pory stał z boku i z zażenowaną miną przysłuchiwał się gadce Piekielnej. Po ostatnim zdaniu nie wytrzymał, zdjął z półki nową baterię, dał mi i przeprosił. Miny Piekielnej nie zapomnę, wyglądała, jakby za chwilę miała go zamordować i zeżreć na surowo.
Od tego czasu starannie unikam małych, dupnych sklepików, a artykuły żelazne, remontowe i tym podobne kupuję wyłącznie w pewnej zagranicznej sieci, gdzie nie ma żadnych problemów z reklamacjami i zwrotami, nawet jak się nie ma paragonu.
sklepy
Ocena:
202
(236)
Komentarze