Wrzesień nadszedł, to i powrót do szkoły. Będzie o nauczycielce chemii, pani M.
W zeszłym roku dyrekcja w szkole nam się zmieniła, ktoś też wpadł na genialny pomysł połączenia nas (zespołu szkół średnich) z gimnazjum na przeciwko. Skutkiem tegoż działania był głównie fakt, iż nauczyciele gimnazjum i szkoły średniej zostali przemieszani i rozrzuceni po tych dwóch placówkach, a raczej nauczyciele gimnazjum przybyli do naszej szkoły wspierać obciążonych kolegów po fachu, bo po co zatrudniać kogoś nowego. Tak się zdarzyło, iż moja grupa z rozszerzonej chemii dostała belfra z gimnazjum, panią M.
1. Pani M. była przerażona samym faktem nauczania, takie odnieśliśmy wrażenie. Urywała zdania, drżały jej ręce, a gdy zadawaliśmy pytanie, spoglądała spłoszonymi oczami jelenia na autostradzie. Obawialiśmy się, iż pewnego dnia po prostu ucieknie.
2. Moja grupa liczy 15 osób, sami pasjonaci, a jak nie pasjonaci, to ludzie, którzy muszą i chcą napisać tę nieszczęsną maturę z chemii, dlatego już od pierwszej lekcji zasypaliśmy nauczycielkę pytaniami. Nie potrafiła powiedzieć o maturze zupełnie nic, nawet tego, ile czasu trwa, nie mówiąc już o jakimś zakresie materiału, najczęściej występujących zadaniach itp.
3. Pani M. nie znała materiału, w ogóle. Patrzała do książki, czytała z podręcznika. Robiła pauzy w wypowiedziach i doczytywała. Nie potrafiła odpowiedzieć nam na żadne pytanie. Chemia to głównie zadania, dlatego robiliśmy... Najprostsze z podręcznika. Nigdy nic na wyższym poziomie, nigdy nic na poziomie maturalnym. Kiedy pytaliśmy o rozwiązanie jakiegoś zadania, nigdy nie podejmowała się zrobienia go szybko przy nas na lekcji, tylko mówiła, iż musi zrobić w domu, nawet jeśli było to coś, co zajmuje 5 minut. Do tego lekcje były tak tragicznie powolne i nudne, iż robiłam dwa razy więcej niż nauczycielka w międzyczasie pisząc smsy i przysypiając. Dodam, iż skończyłam z piątką, a obiektywnie pod maturę nie potrafię po drugiej klasie nic.
Nie jesteśmy jednak ludźmi bezczynnymi. Od razu zaczęliśmy działania, głównie za moją sprawą. Pisaliśmy petycje, wychowawczyni wręcz zamieszkała u dyrektora błagając o zmianę, my również koczowaliśmy pod jego gabinetem. Do szkoły najpierw z grzecznymi prośbami, później z szumnymi awanturami przychodzili rodzice. Słyszeliśmy, iż rozważy zmianę na drugi semestr. Oczywiście wynik rozważania negatywny. Niby oficjalnie ktoś dawał pani szkolenie z zakresu matur, ktoś ją uczył, ale my nie odczuwaliśmy zmian, po prostu. Nadal poziom był śmiesznie niski, a lekcje prowadzone tak tragicznie, iż czuliśmy, jak tracimy tam czas. Dyrektor nas - mówiąc wprost i brzydko - olewał. Miał rozważyć zmianę od nowego roku.
Właśnie zaczął się nowy rok szkolny, nasza klasa maturalna. Już wiemy, że pora szukać korepetytorów z chemii - tak, na planie lekcji widnieją zajęcia z panią M, mimo iż świetna nauczycielka chemii (mieliśmy z nią lekcje w pierwszej klasie) po odejściu maturzystów miała wolne godziny. Ech, witaj szkoło.
W zeszłym roku dyrekcja w szkole nam się zmieniła, ktoś też wpadł na genialny pomysł połączenia nas (zespołu szkół średnich) z gimnazjum na przeciwko. Skutkiem tegoż działania był głównie fakt, iż nauczyciele gimnazjum i szkoły średniej zostali przemieszani i rozrzuceni po tych dwóch placówkach, a raczej nauczyciele gimnazjum przybyli do naszej szkoły wspierać obciążonych kolegów po fachu, bo po co zatrudniać kogoś nowego. Tak się zdarzyło, iż moja grupa z rozszerzonej chemii dostała belfra z gimnazjum, panią M.
1. Pani M. była przerażona samym faktem nauczania, takie odnieśliśmy wrażenie. Urywała zdania, drżały jej ręce, a gdy zadawaliśmy pytanie, spoglądała spłoszonymi oczami jelenia na autostradzie. Obawialiśmy się, iż pewnego dnia po prostu ucieknie.
2. Moja grupa liczy 15 osób, sami pasjonaci, a jak nie pasjonaci, to ludzie, którzy muszą i chcą napisać tę nieszczęsną maturę z chemii, dlatego już od pierwszej lekcji zasypaliśmy nauczycielkę pytaniami. Nie potrafiła powiedzieć o maturze zupełnie nic, nawet tego, ile czasu trwa, nie mówiąc już o jakimś zakresie materiału, najczęściej występujących zadaniach itp.
3. Pani M. nie znała materiału, w ogóle. Patrzała do książki, czytała z podręcznika. Robiła pauzy w wypowiedziach i doczytywała. Nie potrafiła odpowiedzieć nam na żadne pytanie. Chemia to głównie zadania, dlatego robiliśmy... Najprostsze z podręcznika. Nigdy nic na wyższym poziomie, nigdy nic na poziomie maturalnym. Kiedy pytaliśmy o rozwiązanie jakiegoś zadania, nigdy nie podejmowała się zrobienia go szybko przy nas na lekcji, tylko mówiła, iż musi zrobić w domu, nawet jeśli było to coś, co zajmuje 5 minut. Do tego lekcje były tak tragicznie powolne i nudne, iż robiłam dwa razy więcej niż nauczycielka w międzyczasie pisząc smsy i przysypiając. Dodam, iż skończyłam z piątką, a obiektywnie pod maturę nie potrafię po drugiej klasie nic.
Nie jesteśmy jednak ludźmi bezczynnymi. Od razu zaczęliśmy działania, głównie za moją sprawą. Pisaliśmy petycje, wychowawczyni wręcz zamieszkała u dyrektora błagając o zmianę, my również koczowaliśmy pod jego gabinetem. Do szkoły najpierw z grzecznymi prośbami, później z szumnymi awanturami przychodzili rodzice. Słyszeliśmy, iż rozważy zmianę na drugi semestr. Oczywiście wynik rozważania negatywny. Niby oficjalnie ktoś dawał pani szkolenie z zakresu matur, ktoś ją uczył, ale my nie odczuwaliśmy zmian, po prostu. Nadal poziom był śmiesznie niski, a lekcje prowadzone tak tragicznie, iż czuliśmy, jak tracimy tam czas. Dyrektor nas - mówiąc wprost i brzydko - olewał. Miał rozważyć zmianę od nowego roku.
Właśnie zaczął się nowy rok szkolny, nasza klasa maturalna. Już wiemy, że pora szukać korepetytorów z chemii - tak, na planie lekcji widnieją zajęcia z panią M, mimo iż świetna nauczycielka chemii (mieliśmy z nią lekcje w pierwszej klasie) po odejściu maturzystów miała wolne godziny. Ech, witaj szkoło.
edukacja szkoła
Ocena:
186
(226)
Komentarze