zarchiwizowany
Skomentuj
(10)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Będzie o tym jak kilka lat temu zostałam luksusową kurtyzaną z francuską chorobą.
Miałam przyjaciółkę, z którą przez wiele lat znajomości miałyśmy wspólny język. Język ten polegał na tym, że pewne rzeczy czy zjawiska miały u nas inne określenie, niż standardowo, ale my zawsze wiedziałyśmy o co chodzi (np. skręty z mięty to mentholowe papierosy albo wyskakuj z kiecki, czyli daj mi coś z torebki, ot! taki nasz język).
Któregoś pięknego dnia wyskoczył mi pryszcz wielki i brzydki, z tych bolesnych gul, których nie da się ukryć makijażem.Byłyśmy z przyjaciółką umówione tego dnia do knajpy i miała po mnie przyjść prosto po pracy (ja wówczas dłuższy czas pracowałam zdalnie z domu). Dzwoni domofonem, odbieram i taki mniej więcej wywiązał się dialog.
- Cześć Zołzazła, ale chyba dziś nigdzie nie pójdziemy, bo zapomniałam telefonu z pracy (został podpięty pod ładowarkę w firmie, firma na drugim końcu miasta). Muszę po niego jechać.
- Nie ma sprawy. I tak bym nigdzie nie wyszła, bo mam SYFILIS. Wstyd się ludziom pokazywać.
- W porządku, jak wrócę to kupię po drodze jakieś winko i przyjdę do Ciebie to pogadamy, ok?
- ok.
Tego dnia chodził ksiądz po kolędzie.
[Ja mam ogólną niechęć do religijnych akwizytorów wszelkiej możliwej maści i zawsze mówię stałą regułkę (czy to ksiądz, czy jehowy), że to porządny pogański dom i heretyków nie wpuszczam. Pomagał mi przy tym mój kochany cerber wielki i zły].
Standardowo powiedziałam swoją regułkę, zamknęłam drzwi. Potem przyszła przyjaciółka. Wieczór udany.
Następnego dnia dowiaduję się od koleżanki z klatki, że wracając ze spaceru z psem usłyszała mimochodem rozmowę księdza i naszej ,,gumoweucho" sąsiadki, że ja księdza nie wpuściłam, bo mam syfilis. Na co ksiądz spytał jej, czym ja się zajmuję. Skoro siedzę w domu, to pewnie nie pracuję a żyć z czegoś trzeba, więc pewnie klientów w domu (rozpusty) przyjmuję i rozdaję syfilis. Sodomia i Gomoria, Panie.
Tak oto zostałam kurtyzaną i gratis syfilis rozdaję.
Miałam przyjaciółkę, z którą przez wiele lat znajomości miałyśmy wspólny język. Język ten polegał na tym, że pewne rzeczy czy zjawiska miały u nas inne określenie, niż standardowo, ale my zawsze wiedziałyśmy o co chodzi (np. skręty z mięty to mentholowe papierosy albo wyskakuj z kiecki, czyli daj mi coś z torebki, ot! taki nasz język).
Któregoś pięknego dnia wyskoczył mi pryszcz wielki i brzydki, z tych bolesnych gul, których nie da się ukryć makijażem.Byłyśmy z przyjaciółką umówione tego dnia do knajpy i miała po mnie przyjść prosto po pracy (ja wówczas dłuższy czas pracowałam zdalnie z domu). Dzwoni domofonem, odbieram i taki mniej więcej wywiązał się dialog.
- Cześć Zołzazła, ale chyba dziś nigdzie nie pójdziemy, bo zapomniałam telefonu z pracy (został podpięty pod ładowarkę w firmie, firma na drugim końcu miasta). Muszę po niego jechać.
- Nie ma sprawy. I tak bym nigdzie nie wyszła, bo mam SYFILIS. Wstyd się ludziom pokazywać.
- W porządku, jak wrócę to kupię po drodze jakieś winko i przyjdę do Ciebie to pogadamy, ok?
- ok.
Tego dnia chodził ksiądz po kolędzie.
[Ja mam ogólną niechęć do religijnych akwizytorów wszelkiej możliwej maści i zawsze mówię stałą regułkę (czy to ksiądz, czy jehowy), że to porządny pogański dom i heretyków nie wpuszczam. Pomagał mi przy tym mój kochany cerber wielki i zły].
Standardowo powiedziałam swoją regułkę, zamknęłam drzwi. Potem przyszła przyjaciółka. Wieczór udany.
Następnego dnia dowiaduję się od koleżanki z klatki, że wracając ze spaceru z psem usłyszała mimochodem rozmowę księdza i naszej ,,gumoweucho" sąsiadki, że ja księdza nie wpuściłam, bo mam syfilis. Na co ksiądz spytał jej, czym ja się zajmuję. Skoro siedzę w domu, to pewnie nie pracuję a żyć z czegoś trzeba, więc pewnie klientów w domu (rozpusty) przyjmuję i rozdaję syfilis. Sodomia i Gomoria, Panie.
Tak oto zostałam kurtyzaną i gratis syfilis rozdaję.
sąsiedzi
Ocena:
36
(156)
Komentarze