Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

zolzazla

Zamieszcza historie od: 9 września 2016 - 16:53
Ostatnio: 13 września 2016 - 10:32
  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 291
  • Komentarzy: 20
  • Punktów za komentarze: 115
 

#75025

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jak w starym dowcipie...
- Co tam nowego w PUPie?
- Nic, jak zwykle g..wno.

Byłam w urzędzie pracy (zawsze z małej litery przez brak szacunku do tych nierobów).
Rozmawiałam z urzędniczką i wywiązał się mniej więcej taki dialog:
- A sprawdzała Pani ogłoszenia na naszej stronie urzędu?
- Tak, sprawdzałam, ale nie interesują mnie ogłoszenia na stanowisko konsultanta z językiem fińskim, chińskim, urdu i aramejskim za 11pln/h.
- Ale pracodawca ma prawo zażądać języka jakiego chce.
- Tak, proszę Pani ale nie za te pieniądze i nie aramejskiego. To jest język martwy i znany jedynie profesorom lingwistyki lub innych studiów starożytnych i to pewnie też szczątkowo do tłumaczeń.*
- PRZESADZA PANI.

Nie pozostało mi nic innego jak oddalić się i zacząć poważnie uczyć się języków (martwych).

* (nie ,,mówi się" w tym języku a raczej tłumaczy teksty. Poza tym gdzieniegdzie mówi się nowoaramejskim, także szczątkowo w kilku wioskach na świecie w Syrii, Iraku i Iranie - za wikipedią).

praca urząd

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 156 (220)
zarchiwizowany

#75024

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O tym jak moja babcia cudem nie rozpętała III w.ś. i nie skończyła np. na Łubiance.
Moja nieżyjąca już babcia w latach 60-tych XXw. pracowała w Hotelu Europejskim w Warszawie. Ponieważ była typową ,,do rany przyłóż" osobą (pomagała, załatwiała, etc.) znała wielu pracowników hotelu (od najwyższych szczeblem do najniższych) a także gości hotelowych różnej maści, majętności itd. Na jakiejś wymianie pracowniczej czy czymś w tym stylu poznała Rosjankę, z którą nawiązała bliższą znajomość. To, co ta Rosjanka i jej rodzina przeżyła w ZSRR (pochodziła z arystokracji) to temat na osobną historię i w niektórych kwestiach przypominało to, przeżycia mojej babci.
Kobiety przyjaźniły się i Rosjanka zaprosiła moją babcię do Moskwy, oferując jej pobyt i zwiedzanie. Babcia pojechała. Umówiły się tak, że Rosjanka wyjdzie po babcię na dworzec, ale gdyby pociąg się spóźniał to poczeka na nią w hotelu Intercontinental, do którego ma udać się babcia. Ponieważ pociąg stał bardzo długo na granicy (zmiana podwozia pociągów, które są szersze w Rosji), Rosjanka oczekująca babci w Moskwie udała się do hotelu, tak jak ustaliły. Babcia kiedy dotarła do Moskwy zorientowała się, że Rosjanka na nią nie czeka i chyba zgubiła adres do niej, kiedy celnicy ,,trzepali" dokumenty podróżnych. Babcia nie znając dobrze języka rosyjskiego (pochodziła z dawnego zaboru pruskiego i świetnie mówiła po niemiecku ale w tamtych czasach lepiej było do nich w tym języku nie mówić a z Rosjanką rozmawiały po polsku) ani miasta, trochę na oślep zaczęła szukać hotelu. Po długim błądzeniu, trafiła na Plac Czerwony, gdzie spostrzegła młodego milicjanta. A że późno już było ogarnięta paniką, w obcym mieście podeszła do milicjanta i spytała:
- Przepraszam, gdzie jest INTERPOL?
Młody milicjant zdjął czapkę, podrapał się po głowie i powiedział:
- Ja nie znaju.
W tym momencie babcia zorientowała się, co powiedziała. Podziękowała milicjantowi i spiesznym krokiem oddaliła się z Placu Czerwonego. Potem wspominała, że pobiła rekord świata w oddalaniu się na czas przez Plac Czerwony. Trafiła.

rodzina

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (27)
zarchiwizowany

#75027

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie o tym jak kilka lat temu zostałam luksusową kurtyzaną z francuską chorobą.

Miałam przyjaciółkę, z którą przez wiele lat znajomości miałyśmy wspólny język. Język ten polegał na tym, że pewne rzeczy czy zjawiska miały u nas inne określenie, niż standardowo, ale my zawsze wiedziałyśmy o co chodzi (np. skręty z mięty to mentholowe papierosy albo wyskakuj z kiecki, czyli daj mi coś z torebki, ot! taki nasz język).

Któregoś pięknego dnia wyskoczył mi pryszcz wielki i brzydki, z tych bolesnych gul, których nie da się ukryć makijażem.Byłyśmy z przyjaciółką umówione tego dnia do knajpy i miała po mnie przyjść prosto po pracy (ja wówczas dłuższy czas pracowałam zdalnie z domu). Dzwoni domofonem, odbieram i taki mniej więcej wywiązał się dialog.

- Cześć Zołzazła, ale chyba dziś nigdzie nie pójdziemy, bo zapomniałam telefonu z pracy (został podpięty pod ładowarkę w firmie, firma na drugim końcu miasta). Muszę po niego jechać.
- Nie ma sprawy. I tak bym nigdzie nie wyszła, bo mam SYFILIS. Wstyd się ludziom pokazywać.
- W porządku, jak wrócę to kupię po drodze jakieś winko i przyjdę do Ciebie to pogadamy, ok?
- ok.

Tego dnia chodził ksiądz po kolędzie.

[Ja mam ogólną niechęć do religijnych akwizytorów wszelkiej możliwej maści i zawsze mówię stałą regułkę (czy to ksiądz, czy jehowy), że to porządny pogański dom i heretyków nie wpuszczam. Pomagał mi przy tym mój kochany cerber wielki i zły].

Standardowo powiedziałam swoją regułkę, zamknęłam drzwi. Potem przyszła przyjaciółka. Wieczór udany.

Następnego dnia dowiaduję się od koleżanki z klatki, że wracając ze spaceru z psem usłyszała mimochodem rozmowę księdza i naszej ,,gumoweucho" sąsiadki, że ja księdza nie wpuściłam, bo mam syfilis. Na co ksiądz spytał jej, czym ja się zajmuję. Skoro siedzę w domu, to pewnie nie pracuję a żyć z czegoś trzeba, więc pewnie klientów w domu (rozpusty) przyjmuję i rozdaję syfilis. Sodomia i Gomoria, Panie.

Tak oto zostałam kurtyzaną i gratis syfilis rozdaję.

sąsiedzi

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 36 (156)

1