Taka dość piekielna refleksja, zresztą popularna nie tylko na tym portalu: jakże trzeba być bogatym, żeby w tym kraju chorować.
Luty/marzec, zaczęły się babskie problemy, dość dokuczliwe, podejrzewałam hormony. Na początek poszłam do ginekologa - na NFZ.
Na pierwszą wizytę czekałam miesiąc bez jednego dnia. Wizyta była błyskawiczna - wywiad, badanie, przepisanie badań i recepty (jak się okazało, niepotrzebnej i szkodliwej nawet) zajęły mniej niż pięć minut, nawet nie zdążyłam usiąść porządnie na tym "fotelu śmierci".
Badanie krwi bezproblemowo. Ale usg "na cito" - o nie. Był kwiecień, najbliższy termin - czerwiec. Pielęgniarka wysłuchała na szczęście mojej historii i się zlitowała (bo i problemy nieprzyjemne), zdradziła, że tego i tego dnia (jeszcze kwiecień!) będą wizytować doktorzy, są dodatkowe badania za jakieś niewykorzystane punkty itp., trzeba przyjść i zająć kolejkę. Przyszłam półtorej godziny przed czasem - byłam druga w kolejce. Z niewiadomych przyczyn weszłam 2 godziny po czasie. No ale badanie zrobione, wszystko w jednym miesiącu - pora wracać do ginekologa!
Nie ma łatwo. Zapis przez telefon - znowu za miesiąc, a do tego czasu to wyniki badań można schować sobie w cholewkę. Na ten sam dzień - owszem, da się, są trzy numerki dziennie. Wzięłam wolne w pracy, poszłam danego dnia pod gabinet, odsiedziałam, dostałam się. Wizyta znowu 5 minut - "no ja nic tu nie widzę, pani idzie do endokrynologa". Cytologii też nie mogłam się doprosić bo mi przecież niepotrzebna.
Próba umówienia się do endokrynologa - najbliższy termin w najmniej obłożonej przychodni "koniec października", a był przecież kwiecień... Poszłam prywatnie - wizyta umówiona na za 3 dni.
Jakość badania i wywiadu - bez porównania. Lekarz pod koniec pyta, czy chcę badania na NFZ, czy skierowanie tu prywatnie. Uznałam, że NFZ.
Pierwsza niespodzianka - laboratoria nie zrobią wszystkich, jeśli je chcę, muszę się położyć do szpitala na dwa dni. Poszłam więc zrobić wywiad - i nie ma lekko. Ponieważ badania babskie, hormonalne, można je wykonać tylko przez określone 3 dni miesiąca. U mnie nie do przewidzenia, kiedy. Żaden szpital nie chciał mnie przyjąć bez konkretnego terminu, nie ma żadnego "rozumiemy, przyjdzie pani, gdy będzie trzeba" - proponowano mi ewentualnie półtoratygodniowy wypoczynek na szpitalnym wikcie ("to przyjdzie pani mniej więcej w tym terminie, kiedy się pani spodziewa okresu i jak będzie, to zrobimy badania"). Serio? Zadzwoniłam znowu do prywatnej przychodni, lekarz wystawił mi bez dopłat żadnych skierowanie - zrobiłam prywatnie. Milijony monet w plecy, ale czego się nie robi dla zdrowia.
Z wynikami do lekarza, znów prywatnie. Diagnoza z miejsca, porada z miejsca, recepta na doraźny lek, nawet z refundacją, skierowanie do odpowiedniego specjalisty, bo jednak nie hormony i nie babskie. Znowu pełna wiary próbuję poszukać na NFZ - najbliższy termin: maj 2017. Przeliczyłam zasoby na koncie, zapisałam się prywatnie - dzwoniłam w piątek, idę w poniedziałek.
Fak je. Zapłaciłam i w 3 miesiące wiem wszystko i zaczynam się leczyć. Na NFZ jeszcze miesiąc czekałabym na pierwszą wizytę (tu ciekawostka: ponoć są nowe limity i endokrynolog może przyjąć danego pacjenta na jedną wizytę rocznie - nie wiem, czy to prawda, ale nie zdziwiłabym się).
Luty/marzec, zaczęły się babskie problemy, dość dokuczliwe, podejrzewałam hormony. Na początek poszłam do ginekologa - na NFZ.
Na pierwszą wizytę czekałam miesiąc bez jednego dnia. Wizyta była błyskawiczna - wywiad, badanie, przepisanie badań i recepty (jak się okazało, niepotrzebnej i szkodliwej nawet) zajęły mniej niż pięć minut, nawet nie zdążyłam usiąść porządnie na tym "fotelu śmierci".
Badanie krwi bezproblemowo. Ale usg "na cito" - o nie. Był kwiecień, najbliższy termin - czerwiec. Pielęgniarka wysłuchała na szczęście mojej historii i się zlitowała (bo i problemy nieprzyjemne), zdradziła, że tego i tego dnia (jeszcze kwiecień!) będą wizytować doktorzy, są dodatkowe badania za jakieś niewykorzystane punkty itp., trzeba przyjść i zająć kolejkę. Przyszłam półtorej godziny przed czasem - byłam druga w kolejce. Z niewiadomych przyczyn weszłam 2 godziny po czasie. No ale badanie zrobione, wszystko w jednym miesiącu - pora wracać do ginekologa!
Nie ma łatwo. Zapis przez telefon - znowu za miesiąc, a do tego czasu to wyniki badań można schować sobie w cholewkę. Na ten sam dzień - owszem, da się, są trzy numerki dziennie. Wzięłam wolne w pracy, poszłam danego dnia pod gabinet, odsiedziałam, dostałam się. Wizyta znowu 5 minut - "no ja nic tu nie widzę, pani idzie do endokrynologa". Cytologii też nie mogłam się doprosić bo mi przecież niepotrzebna.
Próba umówienia się do endokrynologa - najbliższy termin w najmniej obłożonej przychodni "koniec października", a był przecież kwiecień... Poszłam prywatnie - wizyta umówiona na za 3 dni.
Jakość badania i wywiadu - bez porównania. Lekarz pod koniec pyta, czy chcę badania na NFZ, czy skierowanie tu prywatnie. Uznałam, że NFZ.
Pierwsza niespodzianka - laboratoria nie zrobią wszystkich, jeśli je chcę, muszę się położyć do szpitala na dwa dni. Poszłam więc zrobić wywiad - i nie ma lekko. Ponieważ badania babskie, hormonalne, można je wykonać tylko przez określone 3 dni miesiąca. U mnie nie do przewidzenia, kiedy. Żaden szpital nie chciał mnie przyjąć bez konkretnego terminu, nie ma żadnego "rozumiemy, przyjdzie pani, gdy będzie trzeba" - proponowano mi ewentualnie półtoratygodniowy wypoczynek na szpitalnym wikcie ("to przyjdzie pani mniej więcej w tym terminie, kiedy się pani spodziewa okresu i jak będzie, to zrobimy badania"). Serio? Zadzwoniłam znowu do prywatnej przychodni, lekarz wystawił mi bez dopłat żadnych skierowanie - zrobiłam prywatnie. Milijony monet w plecy, ale czego się nie robi dla zdrowia.
Z wynikami do lekarza, znów prywatnie. Diagnoza z miejsca, porada z miejsca, recepta na doraźny lek, nawet z refundacją, skierowanie do odpowiedniego specjalisty, bo jednak nie hormony i nie babskie. Znowu pełna wiary próbuję poszukać na NFZ - najbliższy termin: maj 2017. Przeliczyłam zasoby na koncie, zapisałam się prywatnie - dzwoniłam w piątek, idę w poniedziałek.
Fak je. Zapłaciłam i w 3 miesiące wiem wszystko i zaczynam się leczyć. Na NFZ jeszcze miesiąc czekałabym na pierwszą wizytę (tu ciekawostka: ponoć są nowe limity i endokrynolog może przyjąć danego pacjenta na jedną wizytę rocznie - nie wiem, czy to prawda, ale nie zdziwiłabym się).
Ocena:
173
(209)
Komentarze