Orange.
6 miesięcy temu zaczęłam mieć problem z połączeniami przychodzącymi. Sygnał był, albo i nie, nikt nie mógł się do mnie dodzwonić. Poszłam więc do salonu Orange, żeby sprawę wyjaśnić. Miła pani postanowiła zrestartować ustawienia sieci, kazała włączyć i wyłączyć telefon. Tak też zrobiłam. Nie pomogło.
Tydzień później znów pojawiłam się w salonie, opisałam ten sam problem, wspominając, że miałam restartowane ustawienia. Kolejna pracownica stwierdziła, że to moja wina, karty albo telefonu.
Akurat od dłuższego czasu wypatrywałam pewnego modelu telefonu w promocyjnej cenie, ta się nie zdarzała, po rozmowie z pracownicą postanowiłam, że zainwestuję w nowszy model, bo być może przyczyna problemu tkwi w starym.
Zakupiłam telefon i wymieniłam kartę, gdyż potrzebowałam mniejszej.
Przez jeden dzień działało sprawnie i znów to samo.
Kolejna wizyta w placówce.
Uśmiechnięty pan poradził jedynie telefon na infolinię (płatną), ponieważ on nie widzi problemu w systemie i nie jest w stanie mi pomóc.
Zadzwoniłam więc, a kolejny uprzejmy pracownik wysłuchał mnie i ponownie zrestartował mi ustawienia.
Postanowiłam się nie poddawać, bo niedziałająca usługa, to nie jest to, za co mam ochotę płacić przez kolejne kilka miesięcy.
Kolejna wizyta w salonie.
Mniej uprzejmym tonem wyjaśniam w czym rzecz.
Pan mnie wysłuchał i wystosował reklamację. Ostrzegł mnie, że odpowiedzi powinnam się spodziewać do 7 dni.
Dokładnie opisałam sytuację, poprosiłam, żeby pan przeczytał co napisał w reklamacji i stwierdziłam, że poczekam i zobaczę co odpiszą.
Doczekałam się listu z odpowiedzią, z niecierpliwością rozdarłam kopertę i czytam.
"Szanowna Pani,
dostaliśmy informację o problemach z połączeniami, bezskutecznie próbowaliśmy się z Panią skontaktować..."
"prosimy o przesłanie mailem na adres XXX dokładnych godzin oraz numerów, które nie mogły się z Panią skontaktować..."
Przez chwilę, zastanawiałam się, czy to forma nieudanego żartu, ale na końcu listu widniał podpis i pieczątka.
W 10 minut zebrałam się i poszłam do salonu znów, trzymając pismo mocno w dłoni.
Przedstawiłam je kolejnemu pracownikowi, który na głos pomyślał, że chyba Pani z obsługi klienta nie do końca zrozumiała w czym rzecz. I postanowił sam rozwiązać problem.
Po KOLEJNYM zresetowaniu ustawień, pan chyba stwierdził, że mi nie wierzy, i zaczął wydzwaniać to z numeru służbowego, to z prywatnego. Wszystko na nic, połączeń przychodzących nadal nie mam.
Kolejna reklamacja, tym razem stanowczo poprosiłam o rozmowę mailową, co Pan chętnie zawarł w piśmie. Był tak miły, że w czwartek 13.10 nadał sprawie priorytet, który miał zostać rozwiązany w 24h. Równy tydzień później dostałam od Orange sms, że reklamacja została rozpatrzona i odpowiedź dostanę mailem. Dziś, 24.10 nadal czekam na odpowiedź.
Tak się tylko zastanawiam, czy nie żal im stracić nawet tego jednego klienta, który jest z nimi od 12 lat.
Za dwa miesiące kończy mi się umowa.
Pierd*lę, idę do Play'a.
6 miesięcy temu zaczęłam mieć problem z połączeniami przychodzącymi. Sygnał był, albo i nie, nikt nie mógł się do mnie dodzwonić. Poszłam więc do salonu Orange, żeby sprawę wyjaśnić. Miła pani postanowiła zrestartować ustawienia sieci, kazała włączyć i wyłączyć telefon. Tak też zrobiłam. Nie pomogło.
Tydzień później znów pojawiłam się w salonie, opisałam ten sam problem, wspominając, że miałam restartowane ustawienia. Kolejna pracownica stwierdziła, że to moja wina, karty albo telefonu.
Akurat od dłuższego czasu wypatrywałam pewnego modelu telefonu w promocyjnej cenie, ta się nie zdarzała, po rozmowie z pracownicą postanowiłam, że zainwestuję w nowszy model, bo być może przyczyna problemu tkwi w starym.
Zakupiłam telefon i wymieniłam kartę, gdyż potrzebowałam mniejszej.
Przez jeden dzień działało sprawnie i znów to samo.
Kolejna wizyta w placówce.
Uśmiechnięty pan poradził jedynie telefon na infolinię (płatną), ponieważ on nie widzi problemu w systemie i nie jest w stanie mi pomóc.
Zadzwoniłam więc, a kolejny uprzejmy pracownik wysłuchał mnie i ponownie zrestartował mi ustawienia.
Postanowiłam się nie poddawać, bo niedziałająca usługa, to nie jest to, za co mam ochotę płacić przez kolejne kilka miesięcy.
Kolejna wizyta w salonie.
Mniej uprzejmym tonem wyjaśniam w czym rzecz.
Pan mnie wysłuchał i wystosował reklamację. Ostrzegł mnie, że odpowiedzi powinnam się spodziewać do 7 dni.
Dokładnie opisałam sytuację, poprosiłam, żeby pan przeczytał co napisał w reklamacji i stwierdziłam, że poczekam i zobaczę co odpiszą.
Doczekałam się listu z odpowiedzią, z niecierpliwością rozdarłam kopertę i czytam.
"Szanowna Pani,
dostaliśmy informację o problemach z połączeniami, bezskutecznie próbowaliśmy się z Panią skontaktować..."
"prosimy o przesłanie mailem na adres XXX dokładnych godzin oraz numerów, które nie mogły się z Panią skontaktować..."
Przez chwilę, zastanawiałam się, czy to forma nieudanego żartu, ale na końcu listu widniał podpis i pieczątka.
W 10 minut zebrałam się i poszłam do salonu znów, trzymając pismo mocno w dłoni.
Przedstawiłam je kolejnemu pracownikowi, który na głos pomyślał, że chyba Pani z obsługi klienta nie do końca zrozumiała w czym rzecz. I postanowił sam rozwiązać problem.
Po KOLEJNYM zresetowaniu ustawień, pan chyba stwierdził, że mi nie wierzy, i zaczął wydzwaniać to z numeru służbowego, to z prywatnego. Wszystko na nic, połączeń przychodzących nadal nie mam.
Kolejna reklamacja, tym razem stanowczo poprosiłam o rozmowę mailową, co Pan chętnie zawarł w piśmie. Był tak miły, że w czwartek 13.10 nadał sprawie priorytet, który miał zostać rozwiązany w 24h. Równy tydzień później dostałam od Orange sms, że reklamacja została rozpatrzona i odpowiedź dostanę mailem. Dziś, 24.10 nadal czekam na odpowiedź.
Tak się tylko zastanawiam, czy nie żal im stracić nawet tego jednego klienta, który jest z nimi od 12 lat.
Za dwa miesiące kończy mi się umowa.
Pierd*lę, idę do Play'a.
orange
Ocena:
210
(234)
Komentarze