Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

R1910R

Zamieszcza historie od: 9 lipca 2011 - 2:19
Ostatnio: 18 sierpnia 2020 - 7:41
O sobie:

Lubię ciasto drożdżowe, chleb biały i wino. Co godzinę się przeglądam, robię szpagat co dwie, a co minutę tryskam sarkazmem. Prąd kupuję na kartki.
Teraz gotuję zupę pomidorową, a za chwilę spróbuję zjeść ją widelcem. Takam przewidywalna.

  • Historii na głównej: 8 z 9
  • Punktów za historie: 4033
  • Komentarzy: 33
  • Punktów za komentarze: 303
 

#75669

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Orange.

6 miesięcy temu zaczęłam mieć problem z połączeniami przychodzącymi. Sygnał był, albo i nie, nikt nie mógł się do mnie dodzwonić. Poszłam więc do salonu Orange, żeby sprawę wyjaśnić. Miła pani postanowiła zrestartować ustawienia sieci, kazała włączyć i wyłączyć telefon. Tak też zrobiłam. Nie pomogło.
Tydzień później znów pojawiłam się w salonie, opisałam ten sam problem, wspominając, że miałam restartowane ustawienia. Kolejna pracownica stwierdziła, że to moja wina, karty albo telefonu.

Akurat od dłuższego czasu wypatrywałam pewnego modelu telefonu w promocyjnej cenie, ta się nie zdarzała, po rozmowie z pracownicą postanowiłam, że zainwestuję w nowszy model, bo być może przyczyna problemu tkwi w starym.
Zakupiłam telefon i wymieniłam kartę, gdyż potrzebowałam mniejszej.
Przez jeden dzień działało sprawnie i znów to samo.

Kolejna wizyta w placówce.

Uśmiechnięty pan poradził jedynie telefon na infolinię (płatną), ponieważ on nie widzi problemu w systemie i nie jest w stanie mi pomóc.

Zadzwoniłam więc, a kolejny uprzejmy pracownik wysłuchał mnie i ponownie zrestartował mi ustawienia.

Postanowiłam się nie poddawać, bo niedziałająca usługa, to nie jest to, za co mam ochotę płacić przez kolejne kilka miesięcy.

Kolejna wizyta w salonie.

Mniej uprzejmym tonem wyjaśniam w czym rzecz.
Pan mnie wysłuchał i wystosował reklamację. Ostrzegł mnie, że odpowiedzi powinnam się spodziewać do 7 dni.
Dokładnie opisałam sytuację, poprosiłam, żeby pan przeczytał co napisał w reklamacji i stwierdziłam, że poczekam i zobaczę co odpiszą.

Doczekałam się listu z odpowiedzią, z niecierpliwością rozdarłam kopertę i czytam.

"Szanowna Pani,

dostaliśmy informację o problemach z połączeniami, bezskutecznie próbowaliśmy się z Panią skontaktować..."
"prosimy o przesłanie mailem na adres XXX dokładnych godzin oraz numerów, które nie mogły się z Panią skontaktować..."

Przez chwilę, zastanawiałam się, czy to forma nieudanego żartu, ale na końcu listu widniał podpis i pieczątka.

W 10 minut zebrałam się i poszłam do salonu znów, trzymając pismo mocno w dłoni.

Przedstawiłam je kolejnemu pracownikowi, który na głos pomyślał, że chyba Pani z obsługi klienta nie do końca zrozumiała w czym rzecz. I postanowił sam rozwiązać problem.

Po KOLEJNYM zresetowaniu ustawień, pan chyba stwierdził, że mi nie wierzy, i zaczął wydzwaniać to z numeru służbowego, to z prywatnego. Wszystko na nic, połączeń przychodzących nadal nie mam.

Kolejna reklamacja, tym razem stanowczo poprosiłam o rozmowę mailową, co Pan chętnie zawarł w piśmie. Był tak miły, że w czwartek 13.10 nadał sprawie priorytet, który miał zostać rozwiązany w 24h. Równy tydzień później dostałam od Orange sms, że reklamacja została rozpatrzona i odpowiedź dostanę mailem. Dziś, 24.10 nadal czekam na odpowiedź.

Tak się tylko zastanawiam, czy nie żal im stracić nawet tego jednego klienta, który jest z nimi od 12 lat.

Za dwa miesiące kończy mi się umowa.

Pierd*lę, idę do Play'a.

orange

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (234)

#71808

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od 5 lat mieszkam w Krakowie. Tu pracuję, studiuję i wynajmuję pokój w centrum.

Wiem, że w tym mieście zostanę, więc postanowiłam porozglądać się za mieszkaniami do kupienia.
Wiedziałam, co mnie interesuje, jaką kwotę chcę przeznaczyć i miałam wybraną lokalizację.

Zaczęłam przeglądać ogłoszenia, dotyczące sprzedaży mieszkań. Trafiłam na kilka interesujących, więc biorę telefon i dzwonię.

1. Agencja nieruchomości.

Przez telefon dokładnie nakreśliłam, na czym mi zależy. OK, pani mi przygotuje kilka ofert, które powinny trafić w moje gusta, i oddzwoni.

Oddzwania, twierdzi, że będę zachwycona. Umawiamy się na spotkanie. Przez telefon zaznaczam, że jestem mało dyspozycyjna i mam mało czasu, więc proszę o przygotowanie max 4 najciekawszych ofert.

Jadę. Pani się spóźnia. Niecałe 10 minut, ale jednak.

Pani mi wydrukowała 4 oferty, ale zaraz podpina komputer do ekranu tv, klika w folder z moim nazwiskiem i ukazuje nam się jeszcze 6 folderów, każdy z nazwą osiedla, a w każdym z tych folderów po co najmniej 3 mieszkania z niewybudowanych jeszcze bloków.
Po drugim folderze straciłam zainteresowanie, żadna z ofert nie była przygotowana pod moje wymagania.
Pani zdziwiona brakiem entuzjazmu, zaczyna nakręcać się coraz bardziej.
Nie przerywam, bom wychowana, ale jak tylko pani daje sobie chwilę, żeby złapać oddech, wkraczam ja ze swoimi wątpliwościami.

Pani jest zła, twierdzi, że z moją wizją to ja nic nie znajdę, że właściwie to szalone jest to moje "widzimisię", i ona pokaże jeszcze tylko jeden folder, ostatnie mieszkania!

- No niech tylko pani spojrzy! Cudowne!

Wstaję, dziękuję za poświęcony czas, mówię, że niestety nie znalazła ani jednej oferty, która choć w połowie by mnie interesowała.

Pani wstaje również, ma naburmuszoną minę niczym dziecko. Żegna się.

Dwa dni później telefon, czy nie przemyślałam i czy się nie skuszę.
Nie, nie skuszę się.
Kolejnego dnia następny.
Bardzo dziękuję, ale nie.
Nie zgadniecie, ale dała mi jeden dzień wytchnienia.
I ZNÓW!
Nie odbieram.

2. Ogłoszenia prywatne.

Dzwonię.
Nie ma takiego numeru.

Dzwonię.
Nikt nie odbiera. Ani o 11.00, ani o 18.36, następnego dnia też nie.

Dzwonię.
- Ale to mieszkanie to ja mam zarezerwowane od zeszłego miesiąca!
(Aktualizowane dzień wcześniej)

Dzwonię.
Odbiera agent nieruchomości. Pytam o interesujące mnie rzeczy. Pan ma zadzwonić do właścicieli i o wszystko dopytać.

Od tygodnia czekam na zwrotny telefon.



Chyba będę musiała przedłużyć umowę o wynajem.

mieszkanie

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 171 (191)

#69142

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w sklepie z odzieżą i sprzętem sportowym. Przez 5 miesięcy mojej pracy, zdążyło wydarzyć się mnóstwo rzeczy, które zasługują na miano "piekielnych".

Zacznijmy od klientów.

1) Burza.

Zaczęło się niewinnie. Lato, upał, ciężko oddychać, wyczuwa się, że spadnie deszcz. Spada. Ogromna ilość wody płynie z nieba. Po dwóch godzinach tej "ściany deszczu" pęka rura na środku sklepu. Woda leje się z sufitu, zalewa podłogę. Pracownicy w pośpiechu odsuwają sprzęt sportowy, wypraszają klientów, z głośnika non stop płyną komunikaty o niebezpieczeństwie i nakazie opuszczenia sklepu.
A klienci? Stoją w kasie, i krzyczą, żeby zawołać kasjera, bo oni się spieszą! Siedzą na ławce w sklepie i czekają (na co?) na kuzyna, bo stoi w kolejce a pada, no co Pani sobie wyobraża, że my teraz wyjdziemy?! W ten deszcz?! (Bardzo głośny i wyraźny komunikat od 10 min)

2) Regularne nieczytanie regulaminów dotyczących korzystania ze sprzętu.

Ot, taka trampolina.
Na trampolinie może ćwiczyć/skakać jedna osoba, jeśli nie jest pełnoletnia, pod nadzorem dorosłej osoby-opiekuna. Zaleceniem producenta jest nie przekraczanie wagi 80kg.

Widzę 3 dzieci wrzeszczących, drących się i piszczących na raz.
Podchodzę, informuję o regulaminie. Dzieci nic sobie z tego nie robią. Informuję ochronę, ochrona wyprowadza dzieci z trampoliny, prowadzi je do informacji, z której zaraz płynie komunikat na cały sklep, z prośbą o odebranie dzieci.
2 minuty, 5 minut, 20 minut i kilka wtórnych komunikatów.
Zjawia się Pani z pełnym koszykiem.
No przecież ona słyszała, że dzieci są przy punkcie informacyjnym, więc były bezpieczne, o co mają Państwo pretensje? Przecież ja muszę zrobić w spokoju zakupy!

3) Hulajnogi/rowery/rolki.

Mamy w sklepie korytarze, dość szerokie, jednak zabrania się jeżdżenia po nich sprzętem.

Często rodzice chcąc sprawić przyjemność swojemu maluchowi, puszcza takiego "samopas". Na ROWERZE, na środku sklepu, gdzie jest np. około tysiąca klientów. Prośby, groźby, tłumaczenia, nie dają skutków.

4) Wypadki.

Jak wspomniałam we wcześniejszym punkcie, rodzice z chęcią namawiają dzieci do udziału w zawodach: "Kto nie pojedzie na rowerze najszybciej jak się da przez wszystkie działy, alejki, ten słabiak".

No i właśnie trafił nam się taki delikwent, który z wielką szybkością wjechał w jeden z wieszaków. Wieszaki jak wiadomo, są metalowe.
Przyjechało pogotowie. Państwo nie chcą zadośćuczynienia, wiedzą, że to ich wina.
Miesiąc później sprawa w sądzie, bo Państwo się jednak zdecydowali, po przeczytaniu w internecie ile mogą za to dostać.
Niestety, sprawa nie poszła po myśli "mądrych" klientów.

Praca fajna, zgodna z pasją, ale klienci trochę utrudniają.

sport to zdrowie

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 363 (399)

#64880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem w trakcie zrywania nałogu obgryzania paznokci. Jestem z siebie dumna, bo od dwóch tygodni nie pakuję paluchów do ust.
Postanowiłam codziennie malować je na inny kolor, ot, taka zachcianka, która sprawia mi wielką uciechę po kilku latach nie malowania paznokci. Zapasów malowideł do paznokci nie mam, więc...

Udałam się do drogerii, która była najbliżej.
Wchodzę, witam się, jak na kulturalnego człowieka przystało. Odpowiedzi się nie doczekałam. Nic to, myślę, może ekspedientki nie usłyszały.
Biorę koszyk, wyruszam w sklep.
Pusto. W całym sklepie ani jednego klienta. Zdziwiłam się, bo to centrum dużego miasta, gdzie ludzi jest wszędzie zatrzęsienie.
Przechadzam się, oglądam lakiery, myślę, jakie kolory by wybrać.
Jedna z ekspedientek chodzi za mną krok w krok.
Przysiąc mogę, że metr, to była maksymalna długość, jaka nas mogła dzielić.
Po kilku minutach stało się to irytujące, więc mimo, iż miałam wielkie chęci na zakupy, te przeszły mi jak ręką odjął.
Udałam się więc przez kasy do wyjścia, gdzie zaczepiła mnie jedna z obsługujących kobiet. Zapytała ze zbolałą miną, czy nic nie udało mi się wybrać. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mimo chęci kupna, traktowanie potencjalnego klienta jak złodzieja nie pomaga w wyborze, a wręcz odstęcza do kupienia czegokolwiek w ich sklepie.
Pani nic nie odpowiedziała, zrobiła zbolałą minę ponownie.
Pożegnałam się więc, odkładając koszyk.
Odpowiedzi również nie usłyszałam.

Nie pierwszy raz spotkałam się tam z takim traktowaniem klienta. Bywam tam czasem, bo mają niewiarygodnie niskie ceny, jednak po wczorajszej wizycie, już sobie daruję.

karmelicka kefirek

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 221 (399)

#62890

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś jak zapewne każdy z Was wie, obchodzimy święto narodowe, a co się z tym wiąże, sporo sklepów/placówek jest zamkniętych.

Udało mi się znaleźć otwarty spożywczak, więc z zakupami skierowałam się do kasy. Tam stanęło za mną dwóch mało atrakcyjnie pachnących mężczyzn, którzy wykrzykiwali swoje przemyślenia na pół lokalu. Z ich wrzasków dało się zrozumieć, jak głęboko ubolewają nad tym, że jadłodajnia dla bezdomnych jest dziś zamknięta, i że przez to cały dzień "nic w gębie nie mieli".

Już zbierałam swoje zakupy gdy Panowie podeszli akurat do kasy, i wypalili:

-To pół litra czystej prosimy.

Jak widać są rzeczy ważne, i ważniejsze.

bezdomni

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (508)
zarchiwizowany

#61719

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Macabry przypomniała mi sytuację z toalety publicznej w Galerii Krakowskiej, na poziomie -1.

Gdy wyszłam z kabiny z zamiarem umycia rąk, zaskoczyła mnie mała, podłużna kupa leżąca przy umywalkach, tuż pod aplikatorem z mydłem. Ludzi wokół mnóstwo, nikt nie zwraca uwagi, a Pani Klozetowa stoi uśmiechnięta dwa kroki dalej i pobiera dobrowolną opłatę od klientów.
Co najlepsze, przy koszyczku, do którego zbierane były pieniądze, wesoło dyndała sobie karteczka informująca, że ta symboliczna złotówka jest w podziękowaniu za czystość i higienę w toaletach.

Złotóweczki nie wrzuciłam.

galeria

Skomentuj (93) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (281)

#60137

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Razu pewnego dzwoni do mnie koleżanka, czy nie chciałabym z nią i jeszcze jedną dziewczyną do supermarketu na noc na wykładanie towaru iść. Koleżanka wielce podniecona, bo małolatami byłyśmy, a każda złotóweczka się przyda. Co ważne, w rozmowie z [r]ekrutującą, padały zapewnienia o stawce 14zł za godzinę. Ja oczywiście się zgodziłam, wszak to wielka kwota dla mnie była!

No i poszłyśmy podpisać umowę.

Gadka, szmatka z [R], 10 minut nawijania jaka to świetna praca, stawka godziwa, i w ogóle, cud, miód i orzeszki.
Oprócz nas, na sali było jeszcze około 20 osób, które również miało podpisać umowy.

Każdy dostał długopis, kartkę do podpisania, wiele osób zadowolonych już oddało umowy. My zaczęłyśmy umowę studiować, wszak wypadałoby wiedzieć, na co się piszemy.
Wszystko jasne, klarowne, już bierzemy długopisy do ręki, ale...
Kwota się nie zgadza. Koleżanka więc zabiera głos, pyta, czyż to nie pomyłka? Stawka, o jakiej została zapewniona, to 14zł, a tu napisano złotych 4.
R. się zapowietrzyła na sekund 5, ale rezon odzyskała, i prawi.

- Każdy został telefonicznie o stawce poinformowany, Pani również, nie wiem, o co chodzi. Jestem pewna, że nie mogłam powiedzieć, iż dajemy 14zł/h, przecież to duże pieniądze są!

Więc koleżanka się upewniła, że stawka faktycznie wynosi 4zł, po czym wstała, podziękowała i wyszła. A za nią większość osób.
Wychodząc, słyszałyśmy tylko słowa oburzenia innych. Każdy został wprowadzony w błąd.

Czy ta Pani faktycznie sądziła, że nikt się nie zorientuje, że stawka wynosi o 10zł mniej, niż zapewniała?

real

Skomentuj (27) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 692 (722)

#60126

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielna Pani z kiosku.

Wynajmuję stare mieszkanie w kamiennicy, gdzie prąd jest na tak zwane "kartki". Chodzi o to, że mam urządzenie, (wybaczcie, nie wiem jak się nazywa) do którego można kupić prąd w niektórych kioskach, albo bezpośrednio u dostawcy.
Kiedy widzę, że jednostki prądu niebezpiecznie zbliżają się ku końcowi, wyruszam z trasę, by owy prąd dokupić. W kiosku, do którego mam najbliżej pracują dwie panie. Jedna obeznana, druga niestety mniej. No i o tej drugiej będzie historia.

-Dzień dobry, ja po prąd.
I podaję karteczkę z kodem, który trzeba zeskanować.
-Prądu dziś nie sprzedajemy! Awaria!
Ok, jakoś wytrzymam. Przyjdę dnia kolejnego.

Dzień kolejny.
Przychodzę do kiosku, ta sama gadka, podaję kartkę.
-Proszę przyjść jutro, dziś nie mogę sprzedać, od 6-14 można prąd kupić.

Jestem już lekko poddenerwowana, prądu mam bardzo mało, ale cóż poradzić.
W lodówce nie mam praktycznie nic, więc postanawiam ją odłączyć, mając nadzieję, że dzięki temu, chociaż światło do końca dnia będę miała, wszak pouczyć się trzeba.

Kolejny dzień. Zajęcia do 13.30 z przerwą do 14.00, biegnę z wywieszonym językiem do kiosku, bo przecież trzeba kupić prąd.
Jestem na miejscu. Podaję kartkę.
-Dzień dobry, dziś już można prąd kupić?
-Oczywiście, a czy kiedyś nie było można?
Pani lekkie zdziwienie na twarzy, a ja brwi podciągnęłam ze zdziwienia pod samą linię włosów.
-Od dwóch dni podobno jest awaria, i nie dało się kupić.
-Jaka awaria? Nikt mi nic nie powiedział! Po czym bierze kartkę, skanuje, ja płacę, i prąd mam.

Okazuję się, że Pani pracująca tam pół roku zbywała wszystkich klientów chcących doładować prąd, bo nie potrafiła się obsłużyć urządzeniem, które prąd "wydawało".

Po tej rozmowie z kobietą, która okazała się właścicielką kiosku, nigdy nie zobaczyłam już sprzedawczyni, dzięki której na jej zmianach była "awaria".

A ja lodówkę podłączyłam, a z nową pracownicą kiosku można i miło porozmawiać, i prąd dokupić.

ul. Długa

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 630 (674)

#59779

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od pewnego czasu udzielam korepetycji z języka obcego. Sytuacji piekielnych było wiele. Postaram się streścić jedną z nich.
Dzwoni kobieta.

-No, witam, witam, te korepetycje to aktualne?
-Witam serdecznie, owszem, aktualne.
-No bo ja córę chcę wyszkolić, żeby gadała, ona styczności nie miała, a za miesiąc do rodziny jedziemy za granicę, to jak do Pani pójdzie, to za miesiąc gadać będzie?
-Wie Pani co, będzie trudno, ale jeśli się przyłoży, to podstawy opanuje i będzie w stanie się porozumieć.
-Dobra, to ja ją za godzinkę do Pani przyślę, dobra?

Zastanawiać się długo nie musiałam, akurat wolne miałam, więc mówię, niech przychodzi.

Przyszła. Wystraszona, z kostką karteczek samoprzylepnych.

Trochę szkoda mi się dziewczyny zrobiło, dałam jej ciastko i herbatę, po czym się lekko rozluźniła.
Lekcja przebiegła sprawnie, zadałam pracę domową.
Kolejnym razem przyszła, odrobiła zadanie, popisała się kilkoma słówkami, poszła.
Każde zajęcia przebiegały tak samo, dziewczyna robiła postępy, ale do biegłej mowy, brakowało jej wiele. Ja o tym wiedziałam, ona też.

Lekcje się skończyły, dziewczyna wyjechała.

Trzy dni później telefon od nieznanego numeru, z kierunkowym +33. Zdziwiłam się lekko, bo od nikogo znajomego się telefonu nie spodziewałam, ale odbieram.

-Halo?
-Halo?! Halo, Ty k*rwo jerychońska (?), co Ty mi Kaśkę nauczyłaś? Po bułki ledwo poszła, a jak oprowadzali nas po muzeum to nie umiała przetłumaczyć! Za co ja Ci płaciłam?! Kaśka gadać miała, a tu co?!
-Rozmawiałam z Panią ponad miesiąc temu, i mówiłam, że podstawy Kasia opanuje w miesiąc, jeśli się przyłoży, aczkolwiek w takim krótkim czasie nikt nie jest w stanie opanować języka biegle.
-K*rwa, Marian, no k*rwa, słyszysz ją? Słyszysz? Jak ja mam tu funkcjonować, jak nic ona nie umie?! Ja Pani pokaże jak wrócę! Ja międzynarodowe kontakty mam! Już nigdy nikogo niczego nie nauczysz!

Rozmowę w tym momencie zakończyłam uprzejmymi słowami pożegnania, a co do korków... Ech, przez takie sytuacje mi się odechciewa.

korki

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 886 (924)

1