zarchiwizowany
Skomentuj
(4)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia o tym jak to nie każdy w święta potrafi poczuć ich ducha.
Słowem wstępu powiem iż jestem człowiekiem niewierzącym. Religiami wszelkimi gardzę i każdy kto moimi poglądami na ten temat jest zainteresowany jest o tym informowany na wstępie aby nie było potem żadnych nieporozumień. Nigdy jednakże nie próbowałem nikogo nawracać ani obrzucać inwektywami z powodu jego wiary. "Nie mój cyrk, nie moje konie". Dyskusja się z reguły na takim wstępie kończy, bo rozmawiać o farmazonach nie zwykłem.
Historia właściwa:
Przyjechałem na święta do rodziny, wiadomo, dawno nie odwiedzałem a święta są doskonałą do tego okazją.
Po wigilii i rozdaniu prezentów rodzice poszli na pasterkę, ja zaś, jak prawdziwy nolife, zasiadłem do komputera. I zaznałem natychmiastowego facepalmu. Dlaczego?
Otóż pewna koleżanka stwierdziła iż świetnym pomysłem będzie wyciągnięcie w święta tematu mojej pogardy dla wszelkich form zorganizowanego kultu. Śpieszę z wyjaśnieniem że nigdy zwady z osobami religijnymi nie szukam bo w co kto wierzy to nie moja sprawa. Nigdy nikogo nie próbowałem nawracać, a w dyskusję wdaję się na kulturalnym poziomie i ze zrozumieniem drugiej strony.
Koleżanka jednakże uznała że jej sprawą jest fakt, iż Ja nie wierzę w jej Boga. No i się zaczęło. Naskoczyła na mnie jakbym jej rodziców zamordował. Co mógłbym zrozumieć gdybym w święta rozesłał wszystkim katolikom życzenia śmierci, bądź tym podobne farmazony, czego oczywiście nie zrobiłem.
Naczytałem się w każdym razie o tym jak to Bóg jest wielki, dobry, jak wybacza nawet takim grzesznikom jak ja i generalnie to jak się nie nawrócę to spłonę w piekle, czyli nic ponad standard.
W końcu stwierdziłem iż przestała mnie sytuacja bawić (szczególnie że wiadomość napisała o 1 w nocy), napisałem jak najłagodniej się dało aby się "odstosunkowała" zanim się zrobi niemiło i życzyłem wesołych świąt.
Przy najbliższym spotkaniu ograniczyłem się do "cześć" co by nie kusić jej do podjęcia tematu, poza tym jakoś straciłem ochotę na wszelkie spotkania z tą osobą.
Nie pisałbym zaś tego wszystkiego gdyby nie wiadomość którą otrzymałem od tejże osoby w Sylwestra. Tak się składało że dla kilku najbliższych znajomych zorganizowaliśmy wraz z lepszą połówka imprezę. Jak się osoba z historii o niej dowiedziała nie wnikam, jednakże otrzymałem taką wiadomość, cytuję:
"Ziomek a gdzie macie sylwka? I o której zaczynacie? Bo bym wpadła życzenia noworoczne złożyć jakbym miała po drodze :D"
Nie spytała "Czy może wpaść". Nie spytała "Czy mogłabym złożyć życzenia". Nie. "Ziomek a gdzie macie sylwka (...) Bo bym wpadła (...)"
Cóż, mile widziana by nie była z uwagi na fakt iż nie byłem jedyną w zebranym gronie osobą którą próbowała umoralniać. Napisałem więc w kilku słowach dlaczego nie uważam jej odwiedzin za dobry pomysł i wróciłem do zabawy.
Zastanawiam się tylko od tamtej pory - jaki trzeba mieć tupet aby naskoczyć na kogoś w święta a następnie udawać że nic się nie stało i wpraszać się na imprezę na którą się nie było zaproszonym.
Słowem wstępu powiem iż jestem człowiekiem niewierzącym. Religiami wszelkimi gardzę i każdy kto moimi poglądami na ten temat jest zainteresowany jest o tym informowany na wstępie aby nie było potem żadnych nieporozumień. Nigdy jednakże nie próbowałem nikogo nawracać ani obrzucać inwektywami z powodu jego wiary. "Nie mój cyrk, nie moje konie". Dyskusja się z reguły na takim wstępie kończy, bo rozmawiać o farmazonach nie zwykłem.
Historia właściwa:
Przyjechałem na święta do rodziny, wiadomo, dawno nie odwiedzałem a święta są doskonałą do tego okazją.
Po wigilii i rozdaniu prezentów rodzice poszli na pasterkę, ja zaś, jak prawdziwy nolife, zasiadłem do komputera. I zaznałem natychmiastowego facepalmu. Dlaczego?
Otóż pewna koleżanka stwierdziła iż świetnym pomysłem będzie wyciągnięcie w święta tematu mojej pogardy dla wszelkich form zorganizowanego kultu. Śpieszę z wyjaśnieniem że nigdy zwady z osobami religijnymi nie szukam bo w co kto wierzy to nie moja sprawa. Nigdy nikogo nie próbowałem nawracać, a w dyskusję wdaję się na kulturalnym poziomie i ze zrozumieniem drugiej strony.
Koleżanka jednakże uznała że jej sprawą jest fakt, iż Ja nie wierzę w jej Boga. No i się zaczęło. Naskoczyła na mnie jakbym jej rodziców zamordował. Co mógłbym zrozumieć gdybym w święta rozesłał wszystkim katolikom życzenia śmierci, bądź tym podobne farmazony, czego oczywiście nie zrobiłem.
Naczytałem się w każdym razie o tym jak to Bóg jest wielki, dobry, jak wybacza nawet takim grzesznikom jak ja i generalnie to jak się nie nawrócę to spłonę w piekle, czyli nic ponad standard.
W końcu stwierdziłem iż przestała mnie sytuacja bawić (szczególnie że wiadomość napisała o 1 w nocy), napisałem jak najłagodniej się dało aby się "odstosunkowała" zanim się zrobi niemiło i życzyłem wesołych świąt.
Przy najbliższym spotkaniu ograniczyłem się do "cześć" co by nie kusić jej do podjęcia tematu, poza tym jakoś straciłem ochotę na wszelkie spotkania z tą osobą.
Nie pisałbym zaś tego wszystkiego gdyby nie wiadomość którą otrzymałem od tejże osoby w Sylwestra. Tak się składało że dla kilku najbliższych znajomych zorganizowaliśmy wraz z lepszą połówka imprezę. Jak się osoba z historii o niej dowiedziała nie wnikam, jednakże otrzymałem taką wiadomość, cytuję:
"Ziomek a gdzie macie sylwka? I o której zaczynacie? Bo bym wpadła życzenia noworoczne złożyć jakbym miała po drodze :D"
Nie spytała "Czy może wpaść". Nie spytała "Czy mogłabym złożyć życzenia". Nie. "Ziomek a gdzie macie sylwka (...) Bo bym wpadła (...)"
Cóż, mile widziana by nie była z uwagi na fakt iż nie byłem jedyną w zebranym gronie osobą którą próbowała umoralniać. Napisałem więc w kilku słowach dlaczego nie uważam jej odwiedzin za dobry pomysł i wróciłem do zabawy.
Zastanawiam się tylko od tamtej pory - jaki trzeba mieć tupet aby naskoczyć na kogoś w święta a następnie udawać że nic się nie stało i wpraszać się na imprezę na którą się nie było zaproszonym.
tupecik święta generalnie kupa
Ocena:
9
(41)
Komentarze