Piekielność dnia codziennego.
Czekam sobie na autobus. Przystanek przy podmiejskim dworcu kolejowym, godzina 16, ludzi tłum tak na chodniku, jak w podjeżdżających autobusach. W końcu podjechał mój - naćkany ludźmi pod korek.
Drzwi się otwierają, tłum zaczyna się wydobywać, mała przerwa, bo pani wyprowadza wózek z dzieckiem, dalej tłum, chętni do wejścia czekają po bokach. I w momencie wspomnianej przerwy z chodnika przebija się facet, pod prąd wbija w drzwi autobusu, przepycha się obok babki z wózkiem, prawie wtłaczając ją w szklaną ściankę w autobusie - i prze przez ludzi chcących wysiadać dalej. Stałam przy drzwiach, więc słyszałam, jak ludzie zaczęli go opieprzać, więc on odkrzykuje, że musi, bo "zaraz mu miejsce zajmą!".
W autobusie okazało się, że "jego miejsce" było stojące, w przegubie.
Facet dwa przystanki później (ok. kilometr dalej, jakieś 4 minuty jazdy) uznał, że wysiada - i z tego przegubu znowu zaczął wychodzić, taranując tłum, bez żadnego "przepraszam", po prostu zaczął rozpychać ludzi, nie patrząc, po czym idzie.
Co zabawniejsze - jego przystanek docelowy obsługuje 10 z 12 przejeżdżających przez dworzec autobusów. Mógł poczekać na kolejny, zapewne luźniejszy niż moja oblegana linia. Odjeżdżają na tej trasie średnio co minutę-dwie.
Czekam sobie na autobus. Przystanek przy podmiejskim dworcu kolejowym, godzina 16, ludzi tłum tak na chodniku, jak w podjeżdżających autobusach. W końcu podjechał mój - naćkany ludźmi pod korek.
Drzwi się otwierają, tłum zaczyna się wydobywać, mała przerwa, bo pani wyprowadza wózek z dzieckiem, dalej tłum, chętni do wejścia czekają po bokach. I w momencie wspomnianej przerwy z chodnika przebija się facet, pod prąd wbija w drzwi autobusu, przepycha się obok babki z wózkiem, prawie wtłaczając ją w szklaną ściankę w autobusie - i prze przez ludzi chcących wysiadać dalej. Stałam przy drzwiach, więc słyszałam, jak ludzie zaczęli go opieprzać, więc on odkrzykuje, że musi, bo "zaraz mu miejsce zajmą!".
W autobusie okazało się, że "jego miejsce" było stojące, w przegubie.
Facet dwa przystanki później (ok. kilometr dalej, jakieś 4 minuty jazdy) uznał, że wysiada - i z tego przegubu znowu zaczął wychodzić, taranując tłum, bez żadnego "przepraszam", po prostu zaczął rozpychać ludzi, nie patrząc, po czym idzie.
Co zabawniejsze - jego przystanek docelowy obsługuje 10 z 12 przejeżdżających przez dworzec autobusów. Mógł poczekać na kolejny, zapewne luźniejszy niż moja oblegana linia. Odjeżdżają na tej trasie średnio co minutę-dwie.
Ocena:
130
(174)
Komentarze