Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#77417

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio natrafiłam na piekielną historię pewnej Pani instruktor, więc również postanowiłam dodać coś od siebie. Jednak opiszę, jakie piekielności spotkały mnie, prowadząc w czasie ferii obóz (dojazdowy) na nartach.

Przy zapisach na zajęcia, rodzice kilkukrotnie byli pytani, czy ich pociechy potrafią jeździć na tyle dobrze, żeby zjechać z górki i podjechać na wyciągu. Wszyscy zapewniali, że dzieci jeździć potrafią. Na pierwszej zbiórce szefowa również kilka razy spytała, czy są jakieś dzieci, które jeździć nie potrafią. Nikt się nie zgłosił.

Gdy tylko dojechaliśmy na stok i dzieciaczki miały same zapiąć narty, okazało się, że pięć latorośli nie potrafi tego zrobić. Czasem rzeczywiście dzieci (zwłaszcza te małe) mają z tym problem, ale one nawet nie wiedziały gdzie jest przód, a gdzie tył nart. Okazało się, że cała piątka nigdy wcześniej nie była na nartach, to był ich pierwszy kontakt z tym sportem. Oczywiście brak umiejętności jazdy na nartach wykluczał ich z uczestnictwa w zajęciach, więc dzieciaki przesiedziały 4h w barze wraz z szefową, czekając na autobus powrotny.

Rodzice oczywiście byli oburzeni, gdy dowiedzieli się, że dzieci zamiast jeździć, nawet nart nie ubrały. Dalej nie docierało do nich, że obóz był dla dzieci jeżdżących i nikt nie ma czasu na to, by uczyć pięcioro dzieci podstaw. Zapytałam ich, czemu zapisali dzieci niepotrafiące jeździć na taki obóz, to odpowiedzieli:

- Bo Dorotka szybko się uczy! Ona taka zdolna! Szybko by załapała o co chodzi!
- No bo ten obóz był tańszy (Był organizowany drugi obóz dla dzieci niejeżdżących, który był droższy o 50zł.)
- To Pani nie wie, że trzeba się uczyć od lepszych? Mój Krystianek nie będzie jeździł z jakimś nieukami! On od lepszych musi się uczyć.
- No bo Malwinka chciała być na obozie z koleżanką, a nie z obcymi.

Jeden z rodziców przywiózł swoje dziecko bezpośrednio na górę. On miał chociaż resztki rozumu, bo od razu przyznał się, że Maks miał dwie lekcje z instruktorem, ale nigdy sam nie zjeżdżał na dół.
- Proszę pana, to jest obóz dla dzieci potrafiących samodzielnie poruszać się na stoku. Pana syn nie może więc uczestniczyć w zajęciach. Przykro mi, ale nie zamierzam ryzykować, że coś mu się stanie, gdy straci kontrole nad nartami...
- No ale co to za problem?! Weźmie go Pani na bok i nauczy w 20 minut wszystkiego! Max jest taki zdolny, on sobie poradzi!
- Proszę pana, to nie są zajęcia indywidualne, ja mam pod opieką dziesięcioro dzieci, które chcą jeździć, a nie czekać, aż pana syn nauczy się zakręcać. Nie mogę im również kazać jeździć samym, gdy będę zajmować się Pana synem.

Pan poszedł na skargę do szefowej, od której usłyszał dokładnie to samo. Oburzony zabrał syna i pojechał do domu.

Żadne tłumaczenia, moje czy szefowej, nie docierały. Rodzice nie mogli pojąć, że jazdy na nartach nie nauczy się patrząc, nie nauczy się w pięć minut. Niektórzy potrzebują godziny, innym czasem dziesięć godzin nie starcza. Gdzie w tym wszystkim rodzice mają wyobraźnię? Czy naprawdę nie rozumieją, że narty to niebezpieczny sport? Zwłaszcza dla osoby, która nie potrafi się zatrzymać lub zakręcać?! Gdyby te pięcioro dzieci nie przyznało się, że nie potrafi jeździć, mogłoby dojść do tragedii, ale przecież Krystianek jest taki zdolny... No jak to, nie nauczył się hamować patrząc na narciarza przed nim?!

Na obozie mieliśmy podzielić dzieci umiejętnościami oraz wiekiem (patrzyliśmy głównie na umiejętności, ale czasem wiek też jest ważny) na cztery grupy. Wiadomo, że trudno to ocenić na sucho, więc przed pierwszym zjazdem wstępnie wypytaliśmy rodziców, jak radzą sobie dzieci na nartach. Jeden tatuś zaczął wychwalać swą córeczkę pod niebiosa, że już gdy skończyła trzy latka, jeździła jak zawodowiec, że jak ona jedzie, to wszyscy stają, żeby patrzeć, że to nowa mistrzyni Polski. Tak, to są prawie dosłowne cytaty jego słów. Zawsze traktuje takie wychwalanie z przymrużeniem oka, później weryfikując na stoku umiejętności dziecka.

Już podczas pierwszego zjazdu zauważyłam, że przyszła mistrzyni wyraźnie nie panuje nad nartami i boi się zbyt dużej prędkości (nie była duża, była dostosowana mniej więcej do poziomu grupy), w końcu stanęła na środku drogi, zaczęła ryczeć. Zatrzymałam się, podeszłam do niej, porozmawiałam. Mała trafiła do mniej zaawansowanej grupy, gdzie miała więcej koleżanek w swoim wieku, gdzie nie musiała bać się prędkości. Gdy pod koniec zajęć tatuś dowiedział się, że jego gwiazda nie jest jednak w "najlepszej" grupie, urządził wielką awanturę, że to skandal tak traktować jego dziecko. Nie docierało do niego, że jego córka się boi i nie radzi sobie z ćwiczeniami.

Bo przecież Michalinka musi uczyć się do lepszych...

stok

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (254)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…