Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#78221

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Skarpetka niedawno pisała o pracodawcy, który wymiksował się z problemu ciężarnych kobiet (#78211). Ja napiszę Wam o drugiej stronie medalu.

Moja znajoma nie wpadła na pomysł uciekania od problemu. Zatrudnia kobiety, w większości młode. Praca biurowa, bez dźwigania ciężarów (co najwyżej segregator i katalog), czasem spotkanie z klientem, zazwyczaj praca na słuchawce i z dokumentami. Zatrudnia na umowę o pracę, płaci nieźle.

Od kilku lat ma co najmniej jedną pracownicę w ciąży i jedną na macierzyńskim. Wliczyła to w koszty prowadzenia działalności. Zaciska zęby ze złości, zatrudnia na zastępstwo i płaci za kolejne zwolnienia, urlopy itp. Łata braki kadrowe jak potrafi.

Sama jest kobietą, matką, żoną - więc rozumie, że dzieci, że rodzina, że gorsze samopoczucie. Zazwyczaj wszystko jest bez zbędnego naciągania przywilejów. Kobieta rodzi, czasem pracuje w ciąży, czasem nie, wykorzystuje urlop macierzyński dłuższy lub krótszy, wraca do pracy.

I nie byłoby tej historii gdyby nie pani Joanna. Zaczęła pracę jeszcze w czasie studiów, została przeszkolona, była dobrym pracownikiem. Gdy przyszedł czas wyszła za mąż i zaszła w ciążę…
I zaczęło się.

Drugi miesiąc ciąży i zwolnienie. Przeciągnęła do porodu. Z pobieżnych obserwacji nie wynikało, że coś jej dolega. Ale ok. przyjmijmy, że zwolnienie było zasadne.

Macierzyński - normalnie należy się i pracodawcy nie kosztuje. Skończył się macierzyński. Prawem matki jest wykorzystanie urlopu wypoczynkowego. Miała 3 tygodnie zaległego. Ale za okres zwolnienia w ciąży naleciało jej znowu 3 tygodnie.

Ok, już za momencik już za chwileczkę wróci do pracy. (Pracownikowi na zastępstwo kończy się umowa).
A nie, jednak nie tak szybko. Po tygodniu urlop przerwany na zwolnienie lekarskie na siebie. 2 tygodnie.
Powrót na urlop wypoczynkowy. Tydzień urlopu i znowu przerwa. Tym razem na dziecko.
I taka zabawa trwała. W pewnym momencie dziewczyna poszła na stałe zwolnienie 180 dni czyli maksymalnie tyle ile można. Za czas zasiłków chorobowych i zaległego urlopu znów należał jej się urlop za prawie cały rok.

Ponieważ wiedziała, że wszyscy są na nią wściekli i pierwszego dnia po powrocie do pracy dostanie wypowiedzenie chciała się "dogadywać". Miało to polegać na rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron, bez konieczności świadczenia pracy. Czyli jeszcze trzy pensje za siedzenie w domu.

Pracodawca się nie zgodził. Pani przychodziła do pracy. Była odsunięta od dokumentacji i klientów. Ale również od internetu, żeby za dobrze się nie bawiła. Dostała zadania porządkowe (w umowie zapis: wykonywać inne polecenia kierownika).

Twarda była, przychodziła do pracy. Pod koniec okresu wypowiedzenia przyniosła zwolnienie lekarskie. Druga ciąża. Umowa o pracę przedłużyła się automatycznie do czasu rozwiązania.
Czyli pracodawca zapłacił pracownicy:
Za zaległy urlop wypoczynkowy - i to ok.
Za 30 dni zwolnienia lekarskiego w okresie ciąży - i to jest mniej ok, ale do przeżycia.
Za urlop wypoczynkowy, który musiał naliczyć w czasie gdy pracownica była w ciąży, na zwolnieniu lekarskim (18 dni - czyli prawie miesiąc) - i to jest bardzo nie ok.
Za miesiąc zwolnienia po macierzyńskim.
Za urlop, który należy się za czas zwolnienia (13 dni).
Plus kolejne 18 dni za urlop, który będzie jej się należał za zwolnienie w drugiej ciąży.
Prawie pół roku płacenia pracownikowi za nic. Do tego dochodzą składki ZUS-owskie.
A ponieważ robota musi być zrobiona - trzeba zapłacić pracownikowi na zastępstwo.

I dzięki takim paniom zatrudnienie bezdzietnej kobiety w wieku rozrodczym to prawie jak gra w rosyjską ruletkę. Nie dlatego, że są gorszymi pracownikami a dlatego, że mogą wygenerować duże koszty.
Pół biedy, gdy interes idzie dobrze. Ale w gorszym momencie, gdy trafi się na więcej niż jedną z kreatywnym podejściem do własnych praw, zaczyna robić się nieciekawie.

pracodawcy i prawa pracownic

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 311 (339)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…