Moja praca, co do istoty, nie jest piekielna - jest wręcz cudowna. Od dwóch lat pracujemy jako mała spółka założona przez ludzi, którzy skrzyknęli się i odeszli z poprzedniej pracy, bo już nie mogli znieść jej piekielności. Pracujemy dla klientów z Zachodu, więc tu też praktycznie nie jest piekielnie (nie odbierajcie tego jako stwierdzenie, że Polacy są gorsi - po prostu krócej mamy kapitalizm i wolny rynek, więc nie wszystko jeszcze nabrało odpowiedniej ogłady).
Piekielne bywają natomiast różne okoliczności okołopracowe. Jako że nie spotykamy się z klientami w siedzibie firmy, wynajmujemy lokal w tanim biurowcu, w mało prestiżowej lokalizacji. Dzięki temu w naszym budżecie mamy dużo więcej przestrzeni. Niestety... sąsiedzi są różni. Pewnego ranka zastaliśmy w jednym z naszych pokojów jezioro. Wszystko zalane wodą. W tym cztery komputery (na szczęście dane są chronione i kopiowane na serwer na bieżąco, więc tu żadnych strat). Do wyrzucenia trochę sprzętu, trochę paździerzowych mebli z Ikei, które się rozmokły i spęczniały...
Jaki był tego powód? Okazało się że piętro wyżej wprowadziła się młoda firma, która pragnęła zawojować Jedwabny Szlak - czytaj: handlowała na allegro różnym badziewiem sprowadzanym z Chin.
Ofertę, pełną różnych paletek pingpongowych, futerałów na telefony, gumowych kurczaków do aportowania przez psy i innych wspaniałych przedmiotów, postanowili rozszerzyć o piłki dmuchane, materace, krokodyle, delfiny i inne zabawki do korzystania w wodzie. Uznali że genialnym pomysłem będzie wykonanie sesji zdjęciowej tych przedmiotów w basenie. W związku z czym postanowili rozstawić ogrodowy basen... w biurze. Basen też chiński, więc przez noc się rozszczelnił i jego zawartość znalazła się u nas.
Dobrze, że to nie zwykły biurowiec, tylko obiekt projektowany niegdyś pod wykorzystanie przemysłowe i strop był liczony że będą tam stały tokarki i prasy hydrauliczne, bo inaczej pod basenem z kilkoma metrami sześciennymi wody strop mógłby się zarwać...
Na szczęście byli ubezpieczeni. Nie wiem czy ubezpieczyciel miał roszczenie regresowe za głupotę.
Piekielne bywają natomiast różne okoliczności okołopracowe. Jako że nie spotykamy się z klientami w siedzibie firmy, wynajmujemy lokal w tanim biurowcu, w mało prestiżowej lokalizacji. Dzięki temu w naszym budżecie mamy dużo więcej przestrzeni. Niestety... sąsiedzi są różni. Pewnego ranka zastaliśmy w jednym z naszych pokojów jezioro. Wszystko zalane wodą. W tym cztery komputery (na szczęście dane są chronione i kopiowane na serwer na bieżąco, więc tu żadnych strat). Do wyrzucenia trochę sprzętu, trochę paździerzowych mebli z Ikei, które się rozmokły i spęczniały...
Jaki był tego powód? Okazało się że piętro wyżej wprowadziła się młoda firma, która pragnęła zawojować Jedwabny Szlak - czytaj: handlowała na allegro różnym badziewiem sprowadzanym z Chin.
Ofertę, pełną różnych paletek pingpongowych, futerałów na telefony, gumowych kurczaków do aportowania przez psy i innych wspaniałych przedmiotów, postanowili rozszerzyć o piłki dmuchane, materace, krokodyle, delfiny i inne zabawki do korzystania w wodzie. Uznali że genialnym pomysłem będzie wykonanie sesji zdjęciowej tych przedmiotów w basenie. W związku z czym postanowili rozstawić ogrodowy basen... w biurze. Basen też chiński, więc przez noc się rozszczelnił i jego zawartość znalazła się u nas.
Dobrze, że to nie zwykły biurowiec, tylko obiekt projektowany niegdyś pod wykorzystanie przemysłowe i strop był liczony że będą tam stały tokarki i prasy hydrauliczne, bo inaczej pod basenem z kilkoma metrami sześciennymi wody strop mógłby się zarwać...
Na szczęście byli ubezpieczeni. Nie wiem czy ubezpieczyciel miał roszczenie regresowe za głupotę.
sąsiedzi
Ocena:
225
(231)
Komentarze