Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia z praktyk.

Tutaj, moim zdaniem, piekielna będzie całość działania organizacji, którą opiszę i środowiska, które sprawia, że taka organizacja musi istnieć.

Mieszkam naprzeciwko pogotowia opiekuńczego i domu dziecka. W ramach studiów miałem praktyki w obu tych placówkach - w tej pierwszej pół roku, w drugiej dwa tygodnie.

Dom dziecka pracuje naprawdę nieźle. Wyprowadza dzieciaki na prostą, uczy ich podstawowych umiejętności niezbędnych do życia w społeczeństwie, pomaga zdobyć zawód i usamodzielnić się. Tutaj nie mogę narzekać, widziałem, że robią, co mogą, mimo że do placówki trafiały czasami dzieciaki, które powinny być skierowane raczej do ośrodków specjalistycznych.

Pogotowie opiekuńcze to zupełnie inna historia.

Na wejściu mnie i moją grupę powitał smród. Ciężki, dominujący, ciężki do określenia smród. Śmierdziało wszystko - meble, ściany, grube dywany. Był on mieszaniną odoru niemytych ciał, starego potu, stęchlizny i diabli wiedzą, czego jeszcze. Doszło do tego, że na praktyki miałem spisany na straty komplet ubrań.

W placówce byłem od piętnastej do dziewiętnastej. W tym czasie jedyne, na co zwracano uwagę, to to, czy dzieciaki aktualnie nie sprawiają żadnych poważniejszych problemów, mają odrobione lekcje i czy nie niszczą ośrodka. Zdarzało się to notorycznie i przy trzech-czterech opiekunach na zmianie niemożliwym było wykrycie wszystkiego (dzieciaków było około 40-50, zależnie od okresu).

Podobnie jak w wypadku domu dziecka, nie ma selekcji, tak że do jednego worka trafiają dzieciaki zdrowe, ale z problemami i te dotknięte upośledzeniami.

Pół roku. Tyle powinny maksymalnie przebywać na terenie placówki. Od praktyk minęły trzy lata, a ja za oknem widzę wciąż te same twarze. To tyle odnośnie działania sądów, które decydują, gdzie podopieczny powinien się znaleźć.

Historie podopiecznych.

Upośledzony dzieciak, okazało się, że chodziłem z jego bratem do liceum. Jego drugi brat naprzeciwko, w domu dziecka. Ich ojciec jeździ po Polsce, płodzi dzieci - ale gorzej z ich utrzymaniem i zadbaniem o nie.

Trójka rodzeństwa, trafili do ośrodka z jednej interwencji. Rodzice tak pijani w sztok, że nawet nie zauważyli zniknięcia pociech. W ośrodku bywali na odwiedzinach raz na miesiąc i wyciągali od dzieciaków kieszonkowe (tutaj muszę oddać honor dyrektorce, bo jak tylko się zorientowała, obsztorcowała nierobów i pilnowała, żeby nie dostawali od młodych żadnych pieniędzy).

Piąty z rodzeństwa. Upośledzony w stopniu średnim. Powód? Matka piła przed ciążą, piła w trakcie ciąży, a i po porodzie nie przestała. Z opisu w aktach - mieszkali w starym domu, gdzie podłogę stanowiło klepisko, grzano starą kuchenką, łazienka znajdowała się na dworze. To nie działo się dwadzieścia lat temu. To czasy współczesne. Resztę rodzeństwa rozwieziono po różnych ośrodkach, tylko on jeszcze czekał na przydział.

Co dzieciak, to historia - i żadna przyjemna czy zabawna.

Kto jest w tym piekielny? Niedofinansowany, przepełniony ośrodek, opieszałość sądów czy rodzice? Sami oceńcie.

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (123)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…