Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#80537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę się wyżalić. Historia dość długa.

Niedawno zmarł nasz dziadek.

Kilka słów wstępu. Dziadek ten był drugim mężem babci mojej żony. Babcia nie żyje już ponad 10 lat. Niedługo po śmierci babci moja żona przeprowadziła się do mnie na czas studiowania. W tym czasie dziadka doglądała sąsiadka, którą uznaliśmy za swego rodzaju opiekunkę, ale dziadek lubił co mniej wtajemniczonym ludziom mówić, że "są razem”.

Nie chcąc przedłużać, napiszę, że sąsiadka ma lepkie ręce. Jak tylko wydawało jej się, że nie zauważymy, to kradła. Nie ginęło nic bardzo cennego. To jakieś mięso z zamrażarki, to trochę drewna na opał. Odlała sobie płyn do prania (dolewając potem wody w nadziei, że się nie wyda).

Nic nie mówiliśmy, bo raz, że wiemy, iż jest to osoba uboga, dwa, że opiekuje się dziadkiem, więc szkoda kruszyć kopie o kilka drobiazgów, a trzy, że nie zbiedniejemy od drobnych strat.

Rodzina dziadka. Dziadek miał wiele rodzeństwa. Jeden z braci mieszka bardzo niedaleko nas. Często go odwiedzał. Jak to bracia - czasem się posprzeczali, czasem trochę poklęli, ale zawsze brat z bratem mogli sobie porozmawiać.

W którymś momencie opiekunka zaczęła bronić bratu przychodzić, jako powód podając, że brat denerwuje dziadka i nie ma go odwiedzać. My - oczywiście - mieliśmy to gdzieś, uważaliśmy, że dopóki dziadek nic nie mówi, to brat może przychodzić. Niestety - sąsiadka była obecna cały czas i brat przychodził znacznie rzadziej.

Jak się później okazało - chodziło o kasę. Odkąd dziadek przestał chodzić, po swoją emeryturę wysyłał brata. Brat wszystkie pieniążki przynosił i kasę na życie wydzielał opiekunce dziadek. Ale opiekunka wymyśliła sobie, że sama może wypłacać pieniądze (o szczegółach nie będę pisał, bo też robiła to nielegalnie). Od tej pory dziadek nie miał już żadnej kontroli nad pieniędzmi - a opiekunka nagle zaczęła pić, palić, kupować sobie kurczaki w przydrożnym barze. Dziadek - codziennie to samo: śniadanie - chleb z pomidorem, obiad - ziemniaki ze skrzydełkami w sosie, kolacja - chleb z pomidorem. Pośrednie posiłki to jakieś jogurty najczęściej. Codziennie to samo. Kolację dziadek jadł o 16:00.

Pewnego dnia (w dzień wypłaty emerytury) opiekunka przyszła i oznajmiła nam, że wyjeżdża na pogrzeb. Na cztery dni. Oznajmiła nam to jakieś 3 dni przed tym wyjazdem. A co z dziadkiem? No oczywiście my się nim mamy zająć. A nasza praca? No cóż - "śmierć nie wybiera”.

Dziadek miał również syna i córkę ze swojego pierwszego małżeństwa, z którymi nie utrzymywał kontaktów od 20 lat (tu chyba dużo winy dziadka było, ale szczegółów nie znam). Jakieś półtora roku temu dziadek miał udar. Z łaski swojej syn przyjechał z Niemiec, aby go odwiedzić. Zdążył to zrobić w sumie 3 razy. Córki nie widzieliśmy nigdy.

Kiedy synalek przyjechał do dziadka, kontaktował się wyłącznie z opiekunką. Nas - mimo, że mieszkamy w tym samym domu - potraktował jak obcych ludzi. Teraz wiemy, że to jej sprawka. My nie mieliśmy do niego nawet numeru telefonu.

Po śmierci dziadka zapytaliśmy opiekunkę o numer do syna, bo chcielibyśmy wiedzieć, co oni planują, czy nie mają nic przeciwko pochówkowi dziadka w wybranym przez nas miejscu, czy dołożą coś do pogrzebu (nas już na stypę nie było stać). Opiekunka nie dała nam numeru. Powiedziała, że sama go zapyta. Odpowiedź (przekazana przez nią) brzmiała „oni się nic nie dołożą”.

No to wyprawiliśmy pogrzeb. Dziadek został pochowany w grobie razem z babcią (i jej pierwszym mężem), chociaż nie było zbyt oczywiste, czy babcia by tego chciała, ale uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Dziadek święty nie był, ale jak by nie patrzeć - do jej śmierci był jej mężem.

Na pogrzebie podeszła do nas pewna pani z pretensjami, dlaczego nie ma stypy, przecież oni by się dołożyli. To była córka dziadka, którą widzieliśmy tego dnia pierwszy raz na oczy. Kiedy powiedzieliśmy jej o wiadomości od opiekunki, zrobiła wielkie oczy. Syn nawet nie podszedł.

Dwa dni po pogrzebie z pokoju dziadka zniknął telewizor. Poszedłem do opiekunki (jako jedyna miała klucze) zapytać, o co chodzi - "Syn zabrał, bo jemu się należy". Kiedy przechodziłem parę minut później pod jej oknem, spostrzegłem stojący na jej podłodze... dziadka telewizor.

Jak mnie nerwica chwyciła, to tylko moja żona widziała, bo chciałem ją po prostu roznieść. Na 99% byłem pewien, że jest w domu i tylko ten 1% niepewności powstrzymywał mnie przed wezwaniem policji. Dzwoniłem, waliłem do drzwi, żeby natychmiast oddała klucze i telewizor. Udawała, że jej nie ma. Zagroziłem policją - nadal brak reakcji. Wyszliśmy na chwilę z domu. Po powrocie - opiekunka się pojawiła. Oddała nam klucze i pozwoliła zabrać telewizor, ale groziła przy tym wezwaniem policji. Ja nazwałem ją złodziejką i powiedziałem, że nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Parę dni później pojawiła się u mnie policja... Na szczęście byli to normalni ludzie i wiedzieli, co to jest za kobieta...

Jeśli ktoś zapyta, czemu nie szukaliśmy innej opiekunki, powiem, że dziadek wybrał sobie właśnie tę. Do pewnego momentu mu to odpowiadało, a później chyba był zbyt dumny, żeby przyznać się do błędu. Opieka z jej strony nie była zupełnie zła - dziadek był zawsze czysty, ogolony.

Gdyby nie jej lepkie ręce, to pewnie bylibyśmy do dziś dobrymi sąsiadami.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (139)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…