Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

inflamator

Zamieszcza historie od: 14 lipca 2015 - 22:49
Ostatnio: 15 marca 2021 - 23:44
  • Historii na głównej: 5 z 7
  • Punktów za historie: 1138
  • Komentarzy: 109
  • Punktów za komentarze: 329
 

#80537

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Muszę się wyżalić. Historia dość długa.

Niedawno zmarł nasz dziadek.

Kilka słów wstępu. Dziadek ten był drugim mężem babci mojej żony. Babcia nie żyje już ponad 10 lat. Niedługo po śmierci babci moja żona przeprowadziła się do mnie na czas studiowania. W tym czasie dziadka doglądała sąsiadka, którą uznaliśmy za swego rodzaju opiekunkę, ale dziadek lubił co mniej wtajemniczonym ludziom mówić, że "są razem”.

Nie chcąc przedłużać, napiszę, że sąsiadka ma lepkie ręce. Jak tylko wydawało jej się, że nie zauważymy, to kradła. Nie ginęło nic bardzo cennego. To jakieś mięso z zamrażarki, to trochę drewna na opał. Odlała sobie płyn do prania (dolewając potem wody w nadziei, że się nie wyda).

Nic nie mówiliśmy, bo raz, że wiemy, iż jest to osoba uboga, dwa, że opiekuje się dziadkiem, więc szkoda kruszyć kopie o kilka drobiazgów, a trzy, że nie zbiedniejemy od drobnych strat.

Rodzina dziadka. Dziadek miał wiele rodzeństwa. Jeden z braci mieszka bardzo niedaleko nas. Często go odwiedzał. Jak to bracia - czasem się posprzeczali, czasem trochę poklęli, ale zawsze brat z bratem mogli sobie porozmawiać.

W którymś momencie opiekunka zaczęła bronić bratu przychodzić, jako powód podając, że brat denerwuje dziadka i nie ma go odwiedzać. My - oczywiście - mieliśmy to gdzieś, uważaliśmy, że dopóki dziadek nic nie mówi, to brat może przychodzić. Niestety - sąsiadka była obecna cały czas i brat przychodził znacznie rzadziej.

Jak się później okazało - chodziło o kasę. Odkąd dziadek przestał chodzić, po swoją emeryturę wysyłał brata. Brat wszystkie pieniążki przynosił i kasę na życie wydzielał opiekunce dziadek. Ale opiekunka wymyśliła sobie, że sama może wypłacać pieniądze (o szczegółach nie będę pisał, bo też robiła to nielegalnie). Od tej pory dziadek nie miał już żadnej kontroli nad pieniędzmi - a opiekunka nagle zaczęła pić, palić, kupować sobie kurczaki w przydrożnym barze. Dziadek - codziennie to samo: śniadanie - chleb z pomidorem, obiad - ziemniaki ze skrzydełkami w sosie, kolacja - chleb z pomidorem. Pośrednie posiłki to jakieś jogurty najczęściej. Codziennie to samo. Kolację dziadek jadł o 16:00.

Pewnego dnia (w dzień wypłaty emerytury) opiekunka przyszła i oznajmiła nam, że wyjeżdża na pogrzeb. Na cztery dni. Oznajmiła nam to jakieś 3 dni przed tym wyjazdem. A co z dziadkiem? No oczywiście my się nim mamy zająć. A nasza praca? No cóż - "śmierć nie wybiera”.

Dziadek miał również syna i córkę ze swojego pierwszego małżeństwa, z którymi nie utrzymywał kontaktów od 20 lat (tu chyba dużo winy dziadka było, ale szczegółów nie znam). Jakieś półtora roku temu dziadek miał udar. Z łaski swojej syn przyjechał z Niemiec, aby go odwiedzić. Zdążył to zrobić w sumie 3 razy. Córki nie widzieliśmy nigdy.

Kiedy synalek przyjechał do dziadka, kontaktował się wyłącznie z opiekunką. Nas - mimo, że mieszkamy w tym samym domu - potraktował jak obcych ludzi. Teraz wiemy, że to jej sprawka. My nie mieliśmy do niego nawet numeru telefonu.

Po śmierci dziadka zapytaliśmy opiekunkę o numer do syna, bo chcielibyśmy wiedzieć, co oni planują, czy nie mają nic przeciwko pochówkowi dziadka w wybranym przez nas miejscu, czy dołożą coś do pogrzebu (nas już na stypę nie było stać). Opiekunka nie dała nam numeru. Powiedziała, że sama go zapyta. Odpowiedź (przekazana przez nią) brzmiała „oni się nic nie dołożą”.

No to wyprawiliśmy pogrzeb. Dziadek został pochowany w grobie razem z babcią (i jej pierwszym mężem), chociaż nie było zbyt oczywiste, czy babcia by tego chciała, ale uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Dziadek święty nie był, ale jak by nie patrzeć - do jej śmierci był jej mężem.

Na pogrzebie podeszła do nas pewna pani z pretensjami, dlaczego nie ma stypy, przecież oni by się dołożyli. To była córka dziadka, którą widzieliśmy tego dnia pierwszy raz na oczy. Kiedy powiedzieliśmy jej o wiadomości od opiekunki, zrobiła wielkie oczy. Syn nawet nie podszedł.

Dwa dni po pogrzebie z pokoju dziadka zniknął telewizor. Poszedłem do opiekunki (jako jedyna miała klucze) zapytać, o co chodzi - "Syn zabrał, bo jemu się należy". Kiedy przechodziłem parę minut później pod jej oknem, spostrzegłem stojący na jej podłodze... dziadka telewizor.

Jak mnie nerwica chwyciła, to tylko moja żona widziała, bo chciałem ją po prostu roznieść. Na 99% byłem pewien, że jest w domu i tylko ten 1% niepewności powstrzymywał mnie przed wezwaniem policji. Dzwoniłem, waliłem do drzwi, żeby natychmiast oddała klucze i telewizor. Udawała, że jej nie ma. Zagroziłem policją - nadal brak reakcji. Wyszliśmy na chwilę z domu. Po powrocie - opiekunka się pojawiła. Oddała nam klucze i pozwoliła zabrać telewizor, ale groziła przy tym wezwaniem policji. Ja nazwałem ją złodziejką i powiedziałem, że nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

Parę dni później pojawiła się u mnie policja... Na szczęście byli to normalni ludzie i wiedzieli, co to jest za kobieta...

Jeśli ktoś zapyta, czemu nie szukaliśmy innej opiekunki, powiem, że dziadek wybrał sobie właśnie tę. Do pewnego momentu mu to odpowiadało, a później chyba był zbyt dumny, żeby przyznać się do błędu. Opieka z jej strony nie była zupełnie zła - dziadek był zawsze czysty, ogolony.

Gdyby nie jej lepkie ręce, to pewnie bylibyśmy do dziś dobrymi sąsiadami.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 115 (139)
zarchiwizowany

#77220

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Połączenia oczekujące...
Tak - mam tę funkcję włączoną, ponieważ bardzo dużo rozmawiam przez telefon w samochodzie.
Dla nie wtajemniczonych - jeśli prowadzę właśnie rozmowę, a zadzwoni ktoś inny, to ja widzę, że ten ktoś dzwoni, a dzwoniący słyszy wyraźny komunikat, "abonent, z którym próbujesz się połączyć, prowadzi właśnie rozmowę, aby uzyskać połączenie, pozostań na linii" (mniej więcej).
Potrzebuję dosłownie 5 do 10 sekund, żeby powiedzieć aktualnemu rozmówcy, że mam drugi telefon, aby poczekał, albo że zdzwonimy się później.
Ale nie - w 95% przypadków dzwoniący kończy próbę połączenia w ciągu 3 sekund od usłyszenia "Abonent, z którym...". Co ciekawe, gdy ktoś dzwoni normalnie, to potrafi nawet z minutę czekać, kiedy słyszy sygnał normalnego połączenia.
Ludzie - nie - nie przeszkadza mi fakt, że dzwonicie, gdy prowadzę inną rozmowę, a jeśli nie mogę akurat przełączyć rozmowy, to odrzucę połączenie.
Podobnie traktuję sytuację, gdy ja dzwonię i słyszę, że osoba, do której dzwonię ma "połączenia oczekujące". Czekam na odebranie.

Połączenia oczekujące

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (21)

#75366

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Manipulacja na każdym kroku.

Nie wiem, czy widzieliście / słyszeliście reklamy Lidla o porównywaniu produktów do "nru 1 w Polsce"?

Ja najczęściej słyszę je w radiu.

Pierwsze, co mnie niesamowicie wkurza, to wniosek z badań:
"Większość Polaków uznała serek Pilos za tak samo dobry lub lepszy, niż serek nr 1 w Polsce."
Tak więc sięgnąłem do źródła tych badań i co się okazuje - Spośród badanych 36% uznała serek Pilos za lepszy, 19% za tak samo dobry, a aż 43% za gorszy. 2% nie potrafiło się zdecydować. Badani porównywali go do serka Danio, przy czym nie wiedzieli, którego próbują.
Czyli prawdziwe jest również zdanie:
"Większość Polaków uznała serek Pilos za gorszy lub tak samo dobry, co Danio"
Wkurza mnie strasznie taka manipulacja.

No i sam fakt ceny, czyli tego, od czego zaczyna się ta reklama. Reklama dotyczyła też soków Solevita / Tymbark, których ceny sprawdziłem (wyniki badań były bardzo podobne). Więc sok solevita bez żadnych promocji w Lidlu kosztuje 3,49 zł / 1 litr. Natomiast sok Tymbark w Tesco kosztuje 2,99 zł / 1 litr.

Na prawdę, mega wkurzająca manipulacja.

reklama lidl manipulacja

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 209 (265)
zarchiwizowany

#74703

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Witam,

Nie chcąc zanudzać przydługim wstępem, napiszę tylko, że w lutym 2015 roku kupiłem sobie wymarzony telefon Samsung Galaxy S5 active (SM-G870). Długo niedostępny w Polsce.
W czerwcu tego roku byłem na wakacjach, na których telefon się zalał w basenie (telefon wodoodporny - IP67). Najpierw był problem z połączeniem z kartą pamięci, później wysłał sam z siebie wiadomość alarmową, później włączał się w trybie awaryjnym, a na koniec jeszcze nie chciał się ładować.
Wiem z instrukcji, że tak na prawdę jedyną winą użytkownika mogłoby być niedomknięcie którejś klapki, ale codziennie sprawdzałem to po kilka razy.
Pierwszy dzień po wakacjach zajechałem do serwisu celem oddania go na gwarancję.
Werdykt - ingerencja wilgoci w elektronikę. Uszkodzenia nie objęte gwarancją. Możliwa naprawa odpłatna - 1423,- zł. Na allegro ten telefon aktualnie stoi za 1459,- zł.
Przy okazji korespondencji z serwisem otrzymałem zrzut ekranu z programu sprawdzającego szczelność telefonu (niby szczelny), ale zrzut ten niczego nie wyjaśniał. Żadnych jednostek, żadnych oznaczeń osi. Tylko jakieś niezidentyfikowane liczby. A wykres wyglądał tak, jakby wytworzono w telefonie podciśnienie i sprawdzano, jak długo się utrzyma. Co ciekawe - to podciśnienie rosło, czyli telefon nie do końca szczelny, ale do dziś nie mogę się doprosić o wyjaśnienie testu szczelności. Ani serwis, do którego oddałem telefon, ani serwis wykonujący test szczelności, ani nawet Samsung nie chce udzielić mi informacji na temat procedury testu szczelności.
Podobnie otrzymałem zdjęcia ze śladami wilgoci przy gnieździe ładowania. Ale co ciekawe - gniazdo jest uszczelniane dwiema uszczelkami, a ze zdjęcia wynika, że tylko jedna uszczelka przepuściła wodę. Czy to możliwe, jeśli gniazdo byłoby niedomknięte?
Końcowy wniosek serwisu jest taki, że - jeśli mam wątpliwości co do wyniku testu szczelności - mogę telefon oddać na powtórną diagnostykę, ale czy to ma sens?
Poza tym - ja nie wiem, czy mogę mieć wątpliwości, jeśli otrzymałem tylko szczątkową informację o wyniku testu szczelności.
Jednak - co się okazało - naprawy odpłatnej odmówiłem - telefon wrócił do mnie i jeszcze w serwisie, w którym go odebrałem poprosiłem tylko o jakąś baterię od innej S5-tki, żebym mógł spróbować odzyskać resztę danych, ale nie mieli, więc poprosiłem o ładowarkę. A nuż zadziała? Człowiek za ladą zapytał mnie ze zdziwieniem, czy ja chcę go włączyć po zalaniu, ale na co mi telefon, który nie działa, prawda?
Po podłączeniu ładowarki, okazało się, że telefon działa i to bez żadnych wad. Do dziś, a minęło już ponad miesiąc czasu.
To, że telefon działa uznaję za przypadek, ale potraktowania mnie przez te wszystkie serwisy nie zapomnę im nigdy. Nie wiem, czy kupię jeszcze kiedykolwiek Samsunga. A lubiłem tę markę.

Smartfon serwis gsm Samsung

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (103)

#74074

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tytułem wstępu krótko o moim dziadku (sama historia trochę przydługa chyba):
Dziadek lat 78, po przeszczepie tętnicy udowej, z wstawioną protezą biodra. Niestety, pech chciał, że nie chodzi. Potrafi co najwyżej usiąść i się położyć samodzielnie.
Ostatnio - jakieś 2 miesiące temu miał też udar.
Dziadek jest pod opieką naszej sąsiadki już od dłuższego czasu.

Parę dni temu dziadek skarżył się na ostry ból przy oddawaniu moczu, a w cewniku było dość sporo krwi (kolor ogólny ciemno czerwony). Z racji, że mieszkamy w miejscowości, w której nie ma szpitala i w dodatku była to sobota, więc lekarz rodzinny nie przyjmuje, sąsiadka postanowiła zadzwonić na pogotowie.

Szybki opis sytuacji, dyspozytor stwierdził, że nie jest to jakiś nagły przypadek i mamy zadzwonić do jednego z pobliskich szpitali po pomoc doraźną. Stamtąd powinni przysłać lekarza na wizytę. Podał nam nawet nr tel.

Nie jesteśmy jakimiś specami, ale trochę nam się to dziwne wydało. Na podany nr dodzwonić się było bardzo ciężko. Aż w końcu udało się mojej żonie. W bardzo niedługim czasie powiedziano nam, że musimy zadzwonić do innego szpitala, bo pod niego podlegamy.

Tym razem już sam się wkurzyłem i zadzwoniłem.
Jak już połączyłem się z lekarzem, to opisuje mu całą sytuację. A ten mi mówi, że nie ma teraz możliwości przyjazdu i mam kupić w aptece Furaginę, bo to mu wygląda na zakażenie dróg moczowych.
Nie wiem - nie znam się, ale mi mówiono, że diagnozy lekarskiej nie da się postawić przez telefon. Poza tym - podchodzę do dziadka półki z lekami, a tam jak byk stoi Furagina i dziadek bierze codziennie dwie tabletki.
Zapytałem lekarza, czy można wystawić diagnozę przez telefon, bo dla mnie to jest bardzo dziwne. W odpowiedzi usłyszałem również pytanie - czy ja jestem lekarzem, bo zachowuję się, jakbym zjadł wszystkie rozumy.
Odpowiedziałem, że gdybym był lekarzem, to nie dzwoniłbym do niego, tylko sam dziadka leczył.
Po krótkiej i niepotrzebnej dyskusji zapytałem tylko, czy z łaski swojej zamierza przyjechać do pacjenta, czy odmawia, bo jeśli to drugie, to ja dzwonię z powrotem na pogotowie i proszę o karetkę. Poprosiłem go również o nazwisko i nr lekarski. Nazwisko podał. Numer już niechętnie.
Acha - i nagle okazało się, że jednak przyjedzie. Co prawda wieczorem, ale jednak.
Wieczorem przyjechał inny lekarz. Dziadek dostał silny antybiotyk w zastrzyku i kolejne do wykupienia w aptece na receptę.

Czy NFZ na prawdę aż tak oszczędza kasę, że żal jest na przyjazd do niechodzącego pacjenta?

Czy to lekarz był aż tak leniwy? Jak sądzicie?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (185)

#71554

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Minęło już sporo czasu od tych wydarzeń, ale sporo w nich piekielności.

Przez cztery lata pracowałem w dużej firmie produkującej żywność. Jak to w takich firmach, praca trzyzmianowa. Akurat miałem nocki. Około godziny 5 rano, czyli tuż przed końcem pracy, mój przełożony mówi, że musimy iść razem do kierownika. Nie miałem pojęcia, o co chodzi i nawet idąc do niego żartowaliśmy sobie, co może być powodem tego wezwania.

Po wejściu do kierownika nie minęła minuta, a ku mojemu zdziwieniu ukazało się wypowiedzenie umowy o pracę.
Powód? "Niewystarczająca jakość pracy, brak motywacji i zaangażowania". Co ciekawe, przez całe cztery lata nie otrzymałem ani jednej nagany czy nawet upomnienia ustnego. Nigdy również nie odebrano mi premii.

Miałem tylko jedno pytanie - co jest powodem? W dużym skrócie kierownik powiedział, że wszystko jest napisane i on nie ma nic do dodania. Jedyna pozytywna rzecz, że napomniał, że mogę iść do sądu i chyba naprawdę mi to radził, ale nie mam pewności.

Złożyłem sprawę do sądu. Byłem tak pewny wygranej, że nie wziąłem adwokata (najniższe koszty, jakie udało mi się ustalić za wzięcie prawnika to 1500 zł).
Na pierwszej rozprawie propozycja ugody - zmiana wypowiedzenia na wypowiedzenie za porozumieniem stron.
Strona pozwana wezwała na świadka kierownika, który wręczył mi wypowiedzenie.
Stwierdziłem, że zostałem zwolniony niesłusznie i takie rozwiązanie mnie nie urządza.
Sędzia (S): A czy będzie pan umiał udowodnić, że został pan niesłusznie zwolniony?
Ja (J): Z tego, co mi wiadomo, to pracodawca musi udowodnić, że zwolnił mnie słusznie.
S: To prawda, ale strona pozwana właśnie powołała świadka, którego zeznanie będzie dowodem, a pan, jak widzę, bez adwokata.

Tym stwierdzeniem troszkę mnie przestraszył. Pomyślałem, że jak nie wezmę adwokata, to choćby z mściwości mnie uwalą, bo nie dam zarobić prawnikom.

Na szczęście mój aktualny pracodawca pomógł mi i dostałem pomoc prawną.

Pani adwokat poradziła, że musimy mieć swojego świadka. Wybrałem mojego bezpośredniego przełożonego, dlatego że wiedziałem, że przysięga o mówieniu prawdy (to naprawdę wygląda jak w amerykańskich filmach) spowoduje, że się trzy razy zastanowi, zanim skłamie.

Kierownik kłamał jak z nut, i faktycznie tylko po jego zeznaniach mógłbym mieć problem, natomiast mój przełożony powiedział wszystko prawie zgodnie ze stanem rzeczywistym. W jednym momencie próbował skłamać, ale sędzia natychmiast to wychwycił i nieźle go skarcił.

Koniec końców rozprawę wygrałem. Trwała rok. Otrzymałem trzykrotność miesięcznego wynagrodzenia brutto.

Wnioski:
- całe szczęście, że wnioskowałem o odszkodowanie, gdybym wnioskował o przywrócenie do pracy, to zwrócono by mi wyłącznie wynagrodzenie za ostatnie trzy miesiące. A potem pewnie znaleźli by lepszy powód do zwolnienia. Tu piekielność polskiego prawa.
- Piekielność kierownika polegała na tym, że słowa prawdy nie powiedział. Szanowałem go wcześniej, ale na tej rozprawie pokazał swoje oblicze.
- Piekielność domniemywana zarządu firmy, bo na 99% to oni przekonali kierownika do składania nieprawdziwych zeznań.
- Piekielność sądu - naprawdę odczułem, że jeśli nie będę miał prawnika, to nie wygram tej rozprawy i tego nie rozumiem, bo uważam, że każdy powinien mieć prawo do obrony samemu bez znajomości skomplikowanych procedur sądowych.

PS. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego wręczył mi to na nockach, a nie poczekał do dniówek, to wyjaśniam, że odbyło się to dnia 30 maja. Okres wypowiedzenia liczy się od ostatniego dnia miesiąca, w którym je wręczono, więc gdybym otrzymał je dwa dni później, to okres wypowiedzenia trwałby prawie miesiąc dłużej.

Mam nadzieję, że moja historia pomoże licznym, niesłusznie zwolnionym pracownikom. I nie bójcie się iść do sądu. Da się wygrać nawet z gigantem.

Sąd wypowiedzenie

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 233 (275)

#70344

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jak to kupiłem sobie zegarek.

Miał to być prezent od Żony na gwiazdkę. Nie chciałem kupować na łapu capu, tylko ze spokojem się zastanowić i przejrzeć różne modele i oferty.

Wybór padł na zegarek hiszpańskiej marki na "F" w sklepie z zegarkami o "Szwajcarskiej" nazwie.
Zegarek wydany specjalnie z okazji Tour de France.
Wydałem na zegarek 1200 zł.
Co ważne - model ten nie miał typowej stalowej bransolety, a gumową. Co równie ważne - zegarek typowo "sportowy".

Nie uprawiam sportu żadnego, a tym bardziej ekstremalnego. Owszem, kąpałem się w nim w jeziorze, ale starałem się myć go w miarę często, jak nakazuje instrukcja - wodą z mydłem.

Po upływie 18 miesięcy od zakupu gumowa bransoleta zaczęła pękać. W wielu miejscach. No cóż - kupiłem markowy zegarek za - jak dla mnie - niemałe pieniądze, decyzja: reklamacja.

Pierwsza reklamacja do autoryzowanego serwisu (miałem najbliżej i najwygodniej). Odpowiedź - bransoleta jest elementem zużywalnym, niepodlegającym gwarancji, mogą wymienić bransoletę za 150 zł, lub założyć stalową za 450.

Co robić? Zadzwoniłem na infolinię Rzecznika Praw Konsumenta (polecam - bardzo fachowe podejście). Porada - oddać do sklepu nie na reklamację z tytułu gwarancji, tylko na reklamację z tytułu niezgodności towaru z umową.
Odpowiedź - jak wyżej.

Następny krok - Rzecznik praw konsumenta. Pani Rzecznik - naprawdę miła i kompetentna osoba napisała odpowiednie pismo, w którym to domagała się wymiany towaru na nowy z tytułu niezgodności z umową (w dużym skrócie - jej zdaniem materiał użyty do wyrobu bransolety był nieodpowiedni do przeznaczenia zegarka). Odpowiedź sprzedawcy - jak wyżej.

Niestety - pozostał tylko sąd. Koszty? Horrendalne, ponieważ bransoletę trzeba by poddać ekspertyzie (nie podlega pod jubilerów, ani zegarmistrzów - trzeba by oddać do specjalisty od tworzyw sztucznych). Koszty ekspertyzy musiałbym pokryć z własnej kieszeni i W RAZIE wygranej sprawy domagać się ich zwrotu. Szanse na wygranie sprawy - marne.

Z bólem serca zrezygnowałem z drogi sądowej i zakupiłem z własnej kieszeni stalową bransoletę za niecałe 450 zł.

Stanowczo odradzam zakup:
1. Jakichkolwiek zegarków z gumowymi paskami/bransoletami. Doświadczony zegarmistrz powiedział mi, że nawet najdroższe marki mają takie rozwiązania i są one badziewne.
2. Jakichkolwiek zakupów w salonie z zegarkami o "Szwajcarskiej" nazwie. Podejście do klienta zerowe. Mimo zakupu dość jednak drogiego zegarka, nie ma mowy o jakichkolwiek kompromisach.
3. Zegarków hiszpańskiej marki "F.....a". Ludzie pracujący w centralnym serwisie we Wrocławiu są nieuprzejmi, nieprofesjonalni, jeśli kogoś interesują konkrety - piszcie w komentarzach - odpowiem.
Serwis producenta w Hiszpanii - mimo wysłania kilku maili w języku angielskim na adres znaleziony w sieci brak odpowiedzi.

zegarek uokik rzecznik praw konsumenta

Skomentuj (42) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (319)

1