Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81468

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako że przez lata pracowałam w prywatnej przychodni lekarskiej, znam lekarzy i wysoko cenię ich fachowość. Zdaję sobie bowiem sprawę, jak ciężki i wymagający jest to zawód.

Jednocześnie całkowicie popieram konieczność likwidacji ZUS i NFZ. Zapewne podniesie się larum, że przecież ci cenieni przeze mnie lekarze stracą pracę, i że bez ubezpieczenia ludzie będą umierać na ulicy, ale mimo wszystko proszę czytających o próbę zrozumienia, w czym tkwi problem. A tkwi mianowicie w systemie, a nie w ludziach.

System wygląda tak: obywatel płaci pieniądze na ubezpieczenie, które później - rozdrobnione przez hordę urzędników państwowych - trafiają do szpitali. Z tych pieniędzy szpitale muszą opłacić personel, leki, budynki, narzędzia itd. Jako że pieniądze są po drodze rozdrobnione, nie całość składki trafia do zainteresowanych. Wniosek - twój lekarz leczy cię za mniejsze pieniądze, niż zapłaciłeś!

Druga sprawa: procedury szpitalne. Co szpital, to ciekawsze. W tym, do którego trafiłam lata temu, procedurą było TŁUMACZENIE się dyrektorowi szpitala z przepisywanych leków. Czyli lekarz, który ma wieloletnie doświadczenie nie może bez konsultacji z dyrektorem przeprowadzić leczenia farmakologicznego, które dla placówki jest potencjalnie zbyt kosztowne (przecież by nie starczyło na trzynastki dla zarządu...). Co z tego, że składkę masz opłaconą, że leki są na liście refundowanych? Nic. Dyrektor się nie zgadza, to kończysz tak jak ja. Czyli: dostajesz wypis po 10 dniach "leczenia" dożylnie ketonalem, w którym jest napisane, że "pacjentka jest w stanie DOBRYM", wracasz do domu, po dwóch godzinach dostajesz 40 st. gorączki, kopytkujesz do prywatnego lekarza, robisz mnóstwo badań, zostawiasz w aptece prawie pięćset złotych i przez miesiąc (za późno było na tygodniową kurację) codziennie łykasz lekarstwa i robisz sobie zastrzyki w brzuch. I żyjesz dalej, chociaż rekonwalescencja trwa pół roku.

Część z czytających uzna, że to wina lekarza prowadzącego w szpitalu. A ja już wiem, że nie (i to tylko dzięki znajomej pielęgniarce, która objaśniła mi, jak to wygląda od wewnątrz). Więc dalej będę popierać likwidację ZUS i NFZ, bo też już wiem, że pieniądze, które trafiają bezpośrednio z mojej kieszeni do lekarza mogą uratować zdrowie i życie. A te przelewane co miesiąc na konto "państwówki" niekoniecznie.

I tak, są prywatni ubezpieczyciele, którzy już dziś za ułamek składki na ZUS oferują dobry pakiet medyczny (z hospitalizacją włącznie), więc argumenty, że prywatna służba zdrowia nie może istnieć bez wsparcia państwa są bezzasadne.

A jeśli ktoś miałby się ubezpieczać dobrowolnie (bo przymus płacenia na ZUS po jego likwidacji by nie obowiązywał) i tego nie zrobił, to jego decyzja. W kwestii zdrowia trzeba być zawsze rozsądnym i samodzielnym, bo wbrew rządowym zapewnieniom, nikt poza nami samymi się tym nie przejmie.

Oczywiście zostaje kwestia rent i innych świadczeń, ale jeśli dziś co miesiąc oddajesz ponad tysiąc złotych na ZUS, to nie przekonasz mnie, że nie będzie cię stać na prywatne ubezpieczenie za mniej niż pięćset złotych, które gwarantuje wypłatę świadczenia (w przypadku ZUS jest to zależne od demografii i innych czynników, wobec czego od lat instytucja ta jest "ratowana" przez rządowe dotacje, czyli koleją porcję naszych pieniędzy, tym razem z podatków).

słuzba_zdrowia

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 104 (168)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…