Jadę ja sobie z Niemiec do domku. Wjeżdżam na A4, mijam znak informujący, że jestem u siebie i... zauważam przede mną autko. Tzn. autko samo w sobie ok. Ale sposób, w jaki się poruszało odbiegał od norm. Od krawędzi do krawędzi. Raz pobocze, raz drugi pas. I to wcale nie delikatnie, a slalom niczym zimowe igrzyska olimpijskie. Prędkość jak to na autostradzie +/- 100km/h.
Telefon na policję. Dyspozytor mówi, że były już zgłoszenia (chlysler voyager na lubelskich tablicach), ale nie mają wolnego patrolu, żeby delikwenta ściągnąć. No nic, jedziemy za nim, obserwujemy.
Chrysler w końcu zjeżdża w zjazd, staje na środku drogi, biorąc podwójną ciągłą między koła. Po chwili wraca na prawy pas. Kombinuje. A my go śledzimy z telefonem w ręce.
I teraz szybka akcja. Pacjent zatrzymuje się na jakimś wjeździe (Nowa wieś legnicka, koło Orlenu), zajeżdżamy mu drogę, ukochany wyciąga go z auta, ja dzwonię na policję po raz drugi. Policja przyjeżdża w kilka minut, pacjent w kajdanki. Dziękuję, do widzenia.
Gdzie piekielność? A no w pacjencie. Typ po wydarciu z auta nie mógł ustać na nogach. Oparty o auto kiwał się na boki. Pijany w gwizdu. Bełkotał tylko, żebyśmy go puścili, on sobie dojedzie. A najgorsze dla mnie jest to, że w aucie miał dwa różowe foteliki...
Dobrze, że nie spowodował żadnego nieszczęścia. I że jechał sam. Nie rozumiem tylko tych ludzi. Jak można tak narażać innych? Bo siebie to zabij sam. Ale autostrada to nie pustynia.
Brak mi słów.
P.S. Było to w nocy z 22 na 23 luty, później pod Krakowem najechaliśmy na płonącego tira (trąbili o tym w RMF), także noc pełna wrażeń.
Telefon na policję. Dyspozytor mówi, że były już zgłoszenia (chlysler voyager na lubelskich tablicach), ale nie mają wolnego patrolu, żeby delikwenta ściągnąć. No nic, jedziemy za nim, obserwujemy.
Chrysler w końcu zjeżdża w zjazd, staje na środku drogi, biorąc podwójną ciągłą między koła. Po chwili wraca na prawy pas. Kombinuje. A my go śledzimy z telefonem w ręce.
I teraz szybka akcja. Pacjent zatrzymuje się na jakimś wjeździe (Nowa wieś legnicka, koło Orlenu), zajeżdżamy mu drogę, ukochany wyciąga go z auta, ja dzwonię na policję po raz drugi. Policja przyjeżdża w kilka minut, pacjent w kajdanki. Dziękuję, do widzenia.
Gdzie piekielność? A no w pacjencie. Typ po wydarciu z auta nie mógł ustać na nogach. Oparty o auto kiwał się na boki. Pijany w gwizdu. Bełkotał tylko, żebyśmy go puścili, on sobie dojedzie. A najgorsze dla mnie jest to, że w aucie miał dwa różowe foteliki...
Dobrze, że nie spowodował żadnego nieszczęścia. I że jechał sam. Nie rozumiem tylko tych ludzi. Jak można tak narażać innych? Bo siebie to zabij sam. Ale autostrada to nie pustynia.
Brak mi słów.
P.S. Było to w nocy z 22 na 23 luty, później pod Krakowem najechaliśmy na płonącego tira (trąbili o tym w RMF), także noc pełna wrażeń.
pijani nieodpowiedzialni kierowcy
Ocena:
158
(168)
Komentarze