Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81749

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o łazienkach w technikum /81746 przypomniała mi moją szkołę. Liceum, małe miasteczko. Zliczając razem klasy 1, 2 i 3 to łącznie wychodziło może około 140 osób. Każda klasa miała swój "box" (szatnię) zamykaną na kłódkę. Klasy 1 osobno, 2 osobno [...]. Każdy miał swój klucz, i dwa z nich musiały zostać w szkole dla bezpieczeństwa. Jeden dla woźnej, drugi zamknięty pod okiem dyrektorki. Tak słowem wstępu do historii.

Łazienka wąska i długa. Pięknością nie bije po oczach, smrodem jakoś też nie uderza, czasami szło znaleźć towarzystwo w postaci zwiedzającej żabki (jako, że łazienka była w części piwnicznej, a okno w porach letnich było lekko uchylane), a to pajączek się chciał poprzeglądać w lustrze i wystraszył dziewoje.

Jeśli pamiętam dobrze, to były 4 ubikacje w środku. Każda obdarowana była jednym papierem. W poniedziałek rano. Dumnie prezentował swoje wdzięki, dopóki się nie skończył. We wtorek cudem było znaleźć chociaż skrawek tego wybawcy. Później niet. Woźną wcięło. Jak stała, tak znikała w momencie kiedy papier się skończył.
Jak osuszyć ręce? No papier jest. Kilkadziesiąt sztuk szarego pergaminu, którego to kawałki zostawały na rękach po użyciu. Kończył się też zazwyczaj pod koniec dnia. Poniedziałku. We wtorek radź se sam.
Mydełko? Bo przecież tak nauczani byliśmy higieny. Kojarzycie taką piankę do mycia w dozownikach? Żeby to jakkolwiek zadziałało, trzeba było wziąć na dłonie górę białego bóstwa. No ale nie może być pięknie. Kończył się kiedy? Akurat pod koniec wtorku. Ha! CUD! Ale śmierdziały później ręce niemiłosiernie. Ot tak, coby nikt za fajnie nie miał.

Próby załatwiania tego po naszemu* czyli rozmowy z woźną nic nie dawały, bo najzwyczajniej w świecie uciekała do kanciapy albo unikała tematu. Trudno. Poradzimy sobie sami. Zrobiliśmy zrzutkę w swojej klasie. Na jednym z okienek wybraliśmy się (nielegalnie :), bo uczniowie nie powinni wychodzić poza teren szkoły, nawet, jak mają okienko, czyli nie mają żadnej lekcji) do pobliskiego naj supermarketu po zaopatrzenie. Tona papieru toaletowego, kilkadziesiąt rolek papieru do wytarcia rąk, kilkanaście butelek buteleczek mydła, i jak nalegały niektóre dziewczyny, płyn do dezynfekcji (tak to się pisze?) rąk. Swoją drogą, grupa młodzieży musiała wyglądać z tymi wózkami dość zabawnie :)
Zapchaliśmy swoimi zapasami pół naszej szatni, ale każdy był szczęśliwy.

Ale pewnego ranka szatnia pusta. Nic. Myślimy, może inne klasy jaja sobie z nas robią, ale nie. W innych szatniach naszego skarbu ni widu ani słychu. Sprawdzamy łazienki. No jest. Do wspólnego użytku (a wiemy, że nasze, bo woźna zaopatrywała ubikacje w szare, do dupy nadające się, pergaminy). Irytacja, bo to nasze pieniądze. Niby każdy dał jakieś 5zł, ale jednak, co nasze to nasze.

Konfrontacja z woźną nie dała skutków. Bo nie może tak być, że jak przyjedzie wizytacja czy ktoś z oświaty to całe zapasy upchnięte są w jednej z szatni. Całe 30 osób marsz do dyrektorki. Wyglądaliśmy niczym parada złości. Wytłumaczyliśmy co i jak, w łazienkach nie ma nic, kupiliśmy, zniknęło, poszło do wspólnego podziału. Kochana kobiecina zrozumiała, obiecała, że załatwi. Na następnej przerwie wszystko wróciło do szatni. Dyrektorka przyznała rację, że nie może tak wyglądać i że zadba o to, aby każdego dnia niczego nam nie brakowało.

Zdarzały się dni, że wracaliśmy do pięknej przeszłości, i "jeśli masz rękę, to użyj". Skończyło się na tym, że do końca liceum kilkanaście osób dzierżyło papier toaletowy w swoim plecaku, a każdy sprezentował dla siebie płyn do dezynfekcji rąk. I tak sobie dotrwaliśmy do końca.

* W momencie, w którym pierwszy raz przeszliśmy przez próg szkoły, nauczyciele starali nas nauczyć bycia dorosłym. Traktowali nas, jakbyśmy tacy byli. Nie było krzyków, nie było wzywania rodziców. W razie trudnych sytuacji przekonywali nas i uczyli, abyśmy sami starali się je rozwiązywać po naszemu. Zanim pójdziemy "na skargę" do rodziców czy dyrektorki, to mieliśmy usiąść i pomyśleć nad rozwiązaniem. Dlatego naszym rozwiązaniem jako dorośli, było właśnie zrobienie swoich zapasów.

P.S. Woźna woźną. Z tego co zasłyszałam, schorowana kobieta. Rodzina ją olała, miała trójkę dzieci do wykarmienia i była trochę wybuchowa i strachliwa. Być może przez przeszłość. Na czystość jako tako nikt nie narzekał. Tylko te łazienki.

P.S. 2. Cóż, nie wiem dlaczego inne klasy nie zareagowały na to. Z tego co pamiętam, to mieli na to po prostu wywalone, a roznoszenie zarazków było im w smak. Ot tak. Chociaż co niektóre osoby także przychodziło ze swoimi zapasami.

P.S. 3. Nie, nikt nie zużywał niepotrzebną ilość papieru. Każdy zapoznawał się z sytuacją, i staraliśmy się wszyscy, aby dla każdego tego dobytku starczyło.

szkoła

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (143)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…