Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

tempestohouse

Zamieszcza historie od: 7 lipca 2017 - 1:14
Ostatnio: 2 kwietnia 2018 - 12:54
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 411
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 76
 

#81864

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jakiś czas temu przemknęła mi przed oczami dość podobna historia, co natchnęło mnie do opisania tego, czego ja byłam świadkiem.

Grzeję sobie posadkę w pracowni architektonicznej. Biuro nie małe, w naszym oddziale znajduje się 10 osób. Jest jedna prywatna sekretarka, jedna sekretarka, administrator biura, architekci i współwłaścicielka. Ja, jako administrator, "pilnuję" wszystkich pracowników i odpowiadam przed "wielką szefową", zajmuje się finansami pod jej okiem, dbam, aby każdy czuł się dobrze. Małe problemy rozwiązuje sama, większe obgadywane są podczas narady.

Sekretarka jak to ona, odbiera telefony, maile, dba o pełne zaopatrzenie, dostarcza kubek kawy do każdego, zajmuje się odwiedzającymi. I tak też było w przypadku jednej Polki (jesteśmy poza granicami kraju). Załapała się akurat szczęściem, gdyż początkowo zatrudniona była do pomocy przy porządkowaniu akt. Firma rozkręca się z miesiąca na miesiąc, to i pracownicy by się przydali. Ale do rzeczy. Trening na to stanowisko przebiegł bezbłędnie. W tydzień dziewczyna wszystko załapała, a i do naszej drużyny została ciepło przyjęta.

Jednak zaczęły zdarzać się pomyłki. Faktury nie wysłane albo nie wypisane poprawnie, wiadomości od klientów zaczęły ginąć, ot raz w tygodniu ktoś musi wyruszyć na polowanie, bo zabrakło papieru do drukarki, brakuje trochę w kasetce (raptem dwie paczki papierosów, ale zawsze), umowa do klienta nie dostarczona na czas. No czasem pod natłokiem pracy się zdarzy, ale "coś" zaczęło zdarzać się co dwa/trzy dni. Początkowo brałam ją na stronę, mówiłam, żeby uważała, że może zapytać bądź poprosić kogoś o pomoc. Po czasie jednak zaaranżowałam w to szefową. Gabinet ma szklane ściany, nic nie słychać, ale jednak wszyscy widzą. I tu dzieweczka musiała chyba się domyślić co nastąpi, bo dwa dni później przyniosła oświadczenie od lekarza, że jest w ciąży :) Od męża szefowej. W kwietniu. Tak, wiem, że już wiecie, jak to się zakończy.

Czy któraś z pań zakwestionowała by pracę swojego męża po 30 latach szczęśliwego małżeństwa? Może, ale [s]zefowa nie. Niby lampka się zapaliła, ale co zrobić, mąż to mąż, szanowany w swoim zawodzie. I mijały miesiące pracy, jak błędy były tak trwały w najlepsze dalej. Nie raz przysparzając nam małych problemów, które trzeba było odkręcać. Jako matka trójki dzieci S potrafiła jeszcze wytłumaczyć to hormonami, do czasu.

Tok takiej pracy zaczynał wszystkim przeszkadzać, a S wiedziona światełkiem czerwonej lampki w głowie postanowiła zaryzykować. Poprosiła kilku znajomych o pomoc, aby podpisali fałszywe faktury na grube pieniądze. Wysłała im ze swojego prywatnego konta, które później miały trafić na konto firmowe, a stamtąd z powrotem do niej (bardzo ryzykowne, duże złamanie prawa). Jedna zginęła (sama :)) co świadczyło o tym, że firma narażona jest na poważne straty. Niestety, względem prawa w tym momencie nie mogła jej zwolnić dyscyplinarnie, ale kazała nie pojawiać się w pracy aż do rozwiązania ciąży. Później dwa miesiące macierzyńskiego i żegnamy się z panią. No i nadszedł styczeń, a dziecka nie ma. Luty, cisza. Marzec? Nie. Kwiecień! No! Wreszcie. Czyżby dziecko nie chciało rozstawać się z mamusią?

S nie była durna. Wygrzebała oświadczenie o ciąży i zaczęła swoje śledztwo. W systemie mieli. Ale nie z kwietnia a z czerwca. A w dodatku wystawione, przez innego doktora. Hmmm... Ciekawe.

Nie wiem, jak S do tego doszła, zostawię ją w tym temacie w spokoju. Ale wiem jedno. Mąż S owszem, wystawił fałszywe oświadczenie. Mąż S zdradzał ją, nie z kim innym jak z sekretarką. Mąż S, aby bronić swoją kochanicę zapłodnił ją. Mąż S stracił prawo do wykonywania swojego zawodu. Dodatkowo, mąż S został pozwany przez matkę swojego nowego dziecka o wprowadzenie jej w błąd i sfałszowanie badania, przez co ta straciła pracę. Skruszona dziewczyna starała się odzyskać pracę, ale chyba nie wiedziała, że S o wszystkim wie. Ot, takie kombo :)

life is

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (263)

#81749

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o łazienkach w technikum /81746 przypomniała mi moją szkołę. Liceum, małe miasteczko. Zliczając razem klasy 1, 2 i 3 to łącznie wychodziło może około 140 osób. Każda klasa miała swój "box" (szatnię) zamykaną na kłódkę. Klasy 1 osobno, 2 osobno [...]. Każdy miał swój klucz, i dwa z nich musiały zostać w szkole dla bezpieczeństwa. Jeden dla woźnej, drugi zamknięty pod okiem dyrektorki. Tak słowem wstępu do historii.

Łazienka wąska i długa. Pięknością nie bije po oczach, smrodem jakoś też nie uderza, czasami szło znaleźć towarzystwo w postaci zwiedzającej żabki (jako, że łazienka była w części piwnicznej, a okno w porach letnich było lekko uchylane), a to pajączek się chciał poprzeglądać w lustrze i wystraszył dziewoje.

Jeśli pamiętam dobrze, to były 4 ubikacje w środku. Każda obdarowana była jednym papierem. W poniedziałek rano. Dumnie prezentował swoje wdzięki, dopóki się nie skończył. We wtorek cudem było znaleźć chociaż skrawek tego wybawcy. Później niet. Woźną wcięło. Jak stała, tak znikała w momencie kiedy papier się skończył.
Jak osuszyć ręce? No papier jest. Kilkadziesiąt sztuk szarego pergaminu, którego to kawałki zostawały na rękach po użyciu. Kończył się też zazwyczaj pod koniec dnia. Poniedziałku. We wtorek radź se sam.
Mydełko? Bo przecież tak nauczani byliśmy higieny. Kojarzycie taką piankę do mycia w dozownikach? Żeby to jakkolwiek zadziałało, trzeba było wziąć na dłonie górę białego bóstwa. No ale nie może być pięknie. Kończył się kiedy? Akurat pod koniec wtorku. Ha! CUD! Ale śmierdziały później ręce niemiłosiernie. Ot tak, coby nikt za fajnie nie miał.

Próby załatwiania tego po naszemu* czyli rozmowy z woźną nic nie dawały, bo najzwyczajniej w świecie uciekała do kanciapy albo unikała tematu. Trudno. Poradzimy sobie sami. Zrobiliśmy zrzutkę w swojej klasie. Na jednym z okienek wybraliśmy się (nielegalnie :), bo uczniowie nie powinni wychodzić poza teren szkoły, nawet, jak mają okienko, czyli nie mają żadnej lekcji) do pobliskiego naj supermarketu po zaopatrzenie. Tona papieru toaletowego, kilkadziesiąt rolek papieru do wytarcia rąk, kilkanaście butelek buteleczek mydła, i jak nalegały niektóre dziewczyny, płyn do dezynfekcji (tak to się pisze?) rąk. Swoją drogą, grupa młodzieży musiała wyglądać z tymi wózkami dość zabawnie :)
Zapchaliśmy swoimi zapasami pół naszej szatni, ale każdy był szczęśliwy.

Ale pewnego ranka szatnia pusta. Nic. Myślimy, może inne klasy jaja sobie z nas robią, ale nie. W innych szatniach naszego skarbu ni widu ani słychu. Sprawdzamy łazienki. No jest. Do wspólnego użytku (a wiemy, że nasze, bo woźna zaopatrywała ubikacje w szare, do dupy nadające się, pergaminy). Irytacja, bo to nasze pieniądze. Niby każdy dał jakieś 5zł, ale jednak, co nasze to nasze.

Konfrontacja z woźną nie dała skutków. Bo nie może tak być, że jak przyjedzie wizytacja czy ktoś z oświaty to całe zapasy upchnięte są w jednej z szatni. Całe 30 osób marsz do dyrektorki. Wyglądaliśmy niczym parada złości. Wytłumaczyliśmy co i jak, w łazienkach nie ma nic, kupiliśmy, zniknęło, poszło do wspólnego podziału. Kochana kobiecina zrozumiała, obiecała, że załatwi. Na następnej przerwie wszystko wróciło do szatni. Dyrektorka przyznała rację, że nie może tak wyglądać i że zadba o to, aby każdego dnia niczego nam nie brakowało.

Zdarzały się dni, że wracaliśmy do pięknej przeszłości, i "jeśli masz rękę, to użyj". Skończyło się na tym, że do końca liceum kilkanaście osób dzierżyło papier toaletowy w swoim plecaku, a każdy sprezentował dla siebie płyn do dezynfekcji rąk. I tak sobie dotrwaliśmy do końca.

* W momencie, w którym pierwszy raz przeszliśmy przez próg szkoły, nauczyciele starali nas nauczyć bycia dorosłym. Traktowali nas, jakbyśmy tacy byli. Nie było krzyków, nie było wzywania rodziców. W razie trudnych sytuacji przekonywali nas i uczyli, abyśmy sami starali się je rozwiązywać po naszemu. Zanim pójdziemy "na skargę" do rodziców czy dyrektorki, to mieliśmy usiąść i pomyśleć nad rozwiązaniem. Dlatego naszym rozwiązaniem jako dorośli, było właśnie zrobienie swoich zapasów.

P.S. Woźna woźną. Z tego co zasłyszałam, schorowana kobieta. Rodzina ją olała, miała trójkę dzieci do wykarmienia i była trochę wybuchowa i strachliwa. Być może przez przeszłość. Na czystość jako tako nikt nie narzekał. Tylko te łazienki.

P.S. 2. Cóż, nie wiem dlaczego inne klasy nie zareagowały na to. Z tego co pamiętam, to mieli na to po prostu wywalone, a roznoszenie zarazków było im w smak. Ot tak. Chociaż co niektóre osoby także przychodziło ze swoimi zapasami.

P.S. 3. Nie, nikt nie zużywał niepotrzebną ilość papieru. Każdy zapoznawał się z sytuacją, i staraliśmy się wszyscy, aby dla każdego tego dobytku starczyło.

szkoła

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (143)

#81756

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Gdy pieniędzy wiele, wokół przyjaciele.
Czyli o tym jak tempesto straciła przyjaciół i uratowała swoje dupsko przypinając sobie jednocześnie plakietkę "Piekielna" (tak przynajmniej twierdzą!!).

Wracamy do czasów licealnych. Wszystkie twarze nowe, tyle ludzi do zapoznania, szczęście i radość! Lata mijały, ja zżyłam się ze swoją klasą, wszyscy się lubiliśmy, poznałam trzy najcudowniejsze (wtedy i tylko wtedy) osoby. Relacje między nimi były przyjacielskie, ich reakcje ze mną były niczym siostrzane.

Koniec liceum, wakacje, długie bo po maturze. Wszyscy szczęśliwi, wyjeżdżają, planują zwiedzać, odpocząć, odwiedzić rodzinę. Kontakty lekko ucichły, ale rozumiem, każdy w innej części świata, każdy ma plany a to sprawy do załatwienia. Nadszedł październik, wielu zakończyło swoje żywota i udało się na studia. One także. Ja mając inne plany zrobiłam sobie roczną przerwę tułając się to tu to tam, dorabiając sobie w jakichś zawszonych barach.

Mijał tak sobie rok. Każda próba kontaktu kończyła się fiaskiem. Brak czasu, sesja, praca, rodzina, bo coś tam. Okej, rozumiem, może i tak być, nie wiem bo nie doświadczam tego. W międzyczasie dostaje propozycję pracy za granicą. Zgadzam się, a bilety kupione na sierpień. W lipcu dalej cisza. Bo wakacje, bo odpoczywają, odezwą się później. Wszystkie trzy.

Jestem gdzie mam być. Chwilowo zapominam o wszystkim, bo samej mi ciężko znaleźć chwilę. Przez dwa lata nie udało mi się z żadną z nich porozmawiać. Każda próba kończyła się twierdzeniem, że nie mają czasu. Postanowiłam ja też zamilknąć. I cisza trwała kolejny rok. Aż nadszedł sierpień. W odstępie kilku/kilkunastu z nich dostałam od nich wiadomości. Wszystkie zawierającą podobną treść. Bo studia, bo nauka i praca, bo przepraszam, bo ty w Polsce nie jesteś, pewnie pracujesz, bo nie chciałam przeszkadzać. Nie zrobiło mi się miło. Włączył mi się neon w głowie "UWAŻAJ!". Myślę, może prace chcą na wakacje czy coś. Nie. Zasypują mnie wiadomościami co kilka dni. Jak za starych czasów. Ale nic nie może przecież wiecznie trwać.

"A bo ty pracujesz za granicą, to ile ty tak zarabiasz miesięcznie? Tak pytam, bo ciekawa jestem. Bo wiesz jakie życie w Polsce jest, szczególnie jak studiujesz, ciężko jest. Nie mogłabyś pożyczyć X zł? No wiesz, nie prosiłabym, ale rady sobie sama nie daje."

Nie. Nie mogłabym. Nie pożyczyłabym, nie pożyczę, nie mogę. Nie dam bo nie mam. Zamrożone w banku, wysłane do domu, potrzebne. Cokolwiek było dobrą wymówką, bo czułam, że coś jest nie tak.

Znowu zapadła grobowa cisza, i mam nadzieję, że tym razem na wieki wieków.

Zorganizowały spotkanie klasowe. Dowiedziałam się o nim widząc zdjęcia. Dwie inne osoby zostały "ściągnięte" z innych krajów byle by się pojawić. Opowiedziano mi historię o tym, jak to nie chciałam im dać na chleb jak głodowały, że na pewno znalazłam bogatego faceta, że na pewno sypiam z szefem, poszło nawet, że zostałam bez pieniędzy i pracy, sypiam pod mostem i nie mam jak wrócić do ojczystego kraju. Ale ileż to wspaniałych rzeczy człowiek może się o sobie dowiedzieć. :) Przykro mi z tego powodu, że kilka osób uwierzyło w te brednie. Nie jest mi przykro z powodu utraty "przyjaciół". Ot tak.

przyjazn

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 203 (235)
zarchiwizowany

#81750

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracając myślami do w sumie wspaniałego czasu licealnego pobłądziłam dalej i przypomniała mi się kilka kwiatków za czasów "gówniaka".
Od zerówki do końca gimnazjum uczęszczałam (prawie) z tą samą klasą. (Prawie, bo kilka osób zdecydowało przenieść się do innego, a kilka w zamian przeniosło się do nas) Przez te 10 lat dzieliłam klasę z pewną grupką dziewczyn. Niedorozwiniętych dziewczynek raczej. Podstawówka i gimnazjum znajdowały się w tym samym budynku, dzieliły nas tylko rozsuwane drzwi. Rodzice kilku z tych dziewczyn dzierżyło stanowisko nauczyciela/pielęgniarki/psychologa/bibliotekarki/i innego. W związku z tym, "piękne i młode" określały się mianem Elitki szkolnej. Wszystko im wolno, ustąpcie im miejsca bo idą, i macie ich słuchać bo tak. Ja za nimi nie przepadałam, trzymałam się jak najdalej nich, ignorowałam. Byłam w sumie takim odludkiem klasowym, bo nie zaprzyjaźniłam się z nikim, a rozmów z kimkolwiek unikałam jak ognia. Nie jestem nie śmiała, po protu nikogo ze swojej klasy nie lubiłam. Uważałam ich za bandę idiotów, ot co.

Większość historyjek zasłyszałam (nie mam do końca pewności, czy wydarzyły się na prawdę czy kogoś poniosła fantazja), kilka z nich widziałam.

1. Jedna z dziewczyn była przez Elitkę dręczona. Jednak dziewczyna dawała sobie z tym radę, ignorowała to, nie zwracała uwagi. Nie wiem, czy podzieliła się tym z rodzicami czy gronem pedagogicznym. Mieliśmy dzielone w dwójkę szafki w szatni. Anetka (tak ją nazwijmy) miała farta, i cała blaszana puszka należała do niej. Każdy miał swój kluczyk, a klucz uniwersalny znajdował się u woźnej w razie, jakby ktoś zapomniał. Prawie każdego poranka znajdywała w swojej szafce liściki z jej rysunkami, przezwiskami, "groźbami". Kilka razy dokonała odkrycia w stylu małej, zielonej żabki, raz nawet KTOŚ podsadził jej zdechłą (biedną) myszkę. Rzadko, ale zdarzało się, że znajdywała swój plecak po przerwie wypchany śmieciami.

2. Niestety nie pamiętam co dokładnie wtedy odwaliły, ale zrobiły głupi żart jednemu z chłopaków, który poszedł poskarżyć się do nauczycielki. One, mądre, "zeznały", że widziały Paulinkę (powiedzmy), która dokonywała tego czynu. W trakcie lekcji została wezwana pod tablicę, oskarżona przez dyrektorkę i dziewczyna się po prostu posikała stając się pośmiewiskiem całej klasy.

3. Ubzdurały sobie, że ktoś roznosi po szkole plotki na ich temat (ja nic nie słyszałam, może sobie ubzdurały, może nie, z tego co pamiętam, to każdy wolał się trzymać od nich z daleka) i robiąc swoje śledztwo znalazły winną. Tak przynajmniej twierdziły. Zaprosiły dziewczynę do domu, posadziły ją na krześle, przywiązały, nakleiły na czole kartkę "kłamczucha", zrobiły jej zdjęcie, naśmiewały się i obrażały. Zdjęcie nigdzie na szczęście nie trafiło. Zostało do ich wglądu.

4. Bardzo często zapominały podręczników (taa) i pożyczały je od innych dziewczyn. Wracały z wyrwanymi kartkami, porysowane, poniszczone, nie raz na tylnej okładce widniały napisy "głupia" bądź inne.

5. Raz nawet ukradły plecak jednej z dziewczyn. Nie wiem co z nim zrobiły i jak tego dokonały, ale plecaka i sprawców nigdy nie znaleziono. A akurat jedna z dziewczyn podsłuchała ich rozmowy w łazience (kilka lat po zajściu) i domyśliła się o co chodzi. Tamta akurat przeniosła się do innego gimnazjum, więc przepadło.

6. Mieliśmy kosz na parasole żeby nie musieć trzymać ich w szafkach. Kilka zniknęło któregoś dnia, i biedne dziewczyny albo wracały w ulewę do domu, albo czekały, aż ktoś po nie przyjedzie. Nie mam pewności, czy akurat w tym wypadku były to też one czy po prostu czyjaś złośliwość. Nie potwierdzone.

7. Na wakacje musieliśmy oddawać kluczyki do szafek. W momencie rozpoczęcia nowego roku szkolnego dostawaliśmy je z powrotem. Czasem z braku organizacji musieliśmy czekać na szafki kilka dni, więc do użytku na ten czas mieliśmy takie wieszaki na ścianie. O krok były od zniszczenia kurtki jednej z dziewczyn, gdyby ta akurat nie pojawiła się na linii horyzontu.

8. Była sobie taka powiedzmy Beatka. Jej rodzice się rozwiedli. Zdarza się. Ale wszyscy dowiedzieli się dlaczego. Tatuś zdradzał mamusię. No życie. Świnia bo świnia. Jakoś tak się zdarzyło, że wszyscy wyrazili empatię wokół dziewczyny. Jednak w świecie dorosłych plotki krążyły. Beatce usrało się, że to MOJA mama zaczęła rozpowiadać te plotki, i któregoś dnia złapała mnie i kazała się mojej mamie zamknąć. Matulu kochana, potrafiąca załatwić każdą sprawę. Dziękuję, że zadzwoniłaś wtedy do jej mamy i wyjaśniłaś sytuację. Dziewczyna nawet na mnie później nie spojrzała, nie przeprosiła nikogo, a mojej mamie kłania się odwracając wzrok.

Wiem a nic nikomu o niczym nie powiedziałam? Nie wdrażałam się w klasowe sprawy. O wszystkim dowiadywałam się z ust innych dziewczyn kilka miesięcy a nawet lat później.
Czemu inne dziewczyny tego nie zgłaszały? Nie wiem, może zgłaszały, ale jako, że ich matki pracują w szkole, to przecież grzeczne dziewczynki są.
Czy zostały wyciągnięte konsekwencje? No chyba nie. Bo przecież córeczki nauczycielek/pielęgniarek etc.
Nie wiem, czy dziewczyny skarżyły się rodzicom, czy po prostu zaciskały zęby i postanawiały przetrwać wszystko. Nawet jeśli, to grono pedagogiczne w szkole było tak zwalone, że raczej nic by z tym nie zrobili. A mam też kilka kwiatków na ich temat.

szkoła

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (28)

1