Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82076

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj najprawdopodobniej straciłam znajomą, ale za to nie straciłam ośmiu tysięcy złotych.

Joannę znam od wielu lat, ale już od dosyć dawna kontakt był mocno sporadyczny. Owszem, lubię ją bardzo - rozumiałyśmy się zawsze w pół słowa, czytałyśmy te same książki, słuchałyśmy tej samej muzyki, miałyśmy zbliżone poglądy na większość spraw, no i przede wszystkim miałyśmy bardzo podobne poczucie humoru. Jednak na tej "bazie" nigdy nie zawiązała się przyjaźń, zawsze to była tylko znajomość - fajna, sympatyczna, ale niezobowiązująca. Po mojej przeprowadzce do innego miasta kontakty uległy rozluźnieniu, ot, raz na jakiś czas dzwoniłyśmy do siebie, nie da się ukryć, że coraz rzadziej.

Parę miesięcy temu (a dokładnie podczas ferii zimowych) Joanna zadzwoniła do mnie zapraszając mnie do siebie. Bo dawno się nie widziałyśmy, bo muszę poznać jej męża, bo ona dawno mojej córki nie widziała... No dobra, na jeden tydzień ferii miałam (dosłownie wyszarpany pazurami) urlop w pracy, Młodej się nieco nudziło w domu, więc OK, jedziemy. Nie powiem, miło spędziłyśmy czas, a przy "nocnych Polaków rozmowach" Joanna wyżaliła mi się z kłopotów związanych z domem. No i zabijcie mnie, ale nie wiem o co chodzi. Inteligentna, ogarnięta kobieta, z którą zawsze dogadywałam się bez problemów, przedstawiała mi sytuację w ten sposób, że za cholerę nie rozumiałam... Jakiś dom, który mogą stracić, bo ona (albo jej mąż) sądzi się z kimś, dom w zasadzie jest jej (jej męża???), ale to głupie prawo jest takie, że mają same problemy, coś tam trzeba wpłacić, żeby im to nie przepadło, raz mówiła o kaucji, raz o opłacie sądowej, raz o jeszcze innych, bliżej nie sprecyzowanych płatnościach, co drugie słowo wtrącając zapewnienia, że ona i jej mąż świetnie zarabiają...

Jako że moje próby próby skonkretyzowania nieco tej historii spaliły na panewce, zamieniłam się w biernego, potakującego słuchacza i do dnia dzisiejszego nie wiem, o co chodzi. To znaczy już wiem, bo dzisiaj odebrałam telefon od Joanny:

- Cześć! Co się nie odzywasz?
- Odzywam się dokładnie tak jak ty.
- No ja właśnie dzwonię.
- A ja właśnie miałam zadzwonić.

Żartobliwe przekomarzanie się trwało przez chwilę, po czym padło pytanie, czy mam czas teraz rozmawiać. Hmm... właśnie wyszłam z kina z trójką dzieciaków (Młoda + dwie córki mojej przyjaciółki), zaraz potem miałyśmy zaplanowane lody i małe zakupy absolutnie niepotrzebnych drobiazgów na zasadzie "bierzcie co chcecie do xx zł". Czyli - mogę rozmawiać o przysłowiowej du..., no, pewnej części ciała Maryni, ale na jakieś poważniejsze tematy to już raczej nie, trójka dzieci w przedziale wiekowym 8-10 lat to małe tornado, a do mnie należy dopilnowanie, aby nie były uciążliwe dla otoczenia. Wyjaśniłam to Joannie, niezrażona sytuacją przeszła od razu do konkretów:

- Słuchaj, czy ty byś mogła podżyrować nam kredyt na 8 tysięcy? Chodzi o ten dom, pamiętasz, mówiłam ci, musimy zapłacić taką kwotę, bo inaczej to wszystko przepadnie, my akurat jesteśmy bez pieniędzy, to kwestia kilku dni, przecież wiesz, że dobrze zarabiamy, taka suma to nie problem, ale teraz akurat nic nie mamy, a to trzeba już, no, proszę cię...

Ups... Serio, jestem osobą, która stara się pomagać innym, nie raz wyszłam na tym jak Zabłocki na mydle, ale i tak uważam, że warto. Jednak 8 tys. to duża kwota (przynajmniej dla mnie), a żyrując komuś taki kredyt trzeba się liczyć z tym, że w razie jakiegoś niepomyślnego biegu sprawy to JA będę go spłacać.

- Joanna, ja to muszę przemyśleć. To duża kwota dla mnie i duże zobowiązanie, teraz nie jestem w stanie podjąć decyzji, zadzwoń ok. 17.00, będę już w domu, zastanowię się na spokojnie, podasz mi wszystkie warunki tej umowy kredytowej, szczegóły, i wtedy będę mogła zdecydować.

- O 17.00 to za późno, jest długi weekend majowy, ja te pieniądze muszę mieć już, to bardzo ważne! Ja już ci wszystko mówię, sprawdź sobie w internecie, firma nazywa się (tu podała nazwę, która natychmiast wyleciała mi z głowy, bo małpy* zaczęły szaleć i musiałam je przywołać do porządku), muszę tylko podać twoje dane i nr konta, pieniądze zaraz ci wpłyną i ty nam to zaraz przelejesz, za parę dni ci oddam.

No sorry, idiotką nie jestem. Skoro pieniądze wpłyną na moje konto, to JA biorę pożyczkę i JA ją spłacam, poza tym jeśli to wpływa "zaraz" (czyli bez sprawdzania zdolności kredytowej), to jest to jakiś parabank z zabójczym oprocentowaniem. Jednak rozproszenie mojej uwagi pomiędzy rozmowę telefoniczną a szalejące małpy spowodowało, że nie powiedziałam tego, tylko podkreśliłam jeszcze raz, że tu i teraz takiej decyzji nie podejmę, mogę na spokojnie porozmawiać po 17.00. Odpowiedź była krótka i wypowiedziana z wielkim fochem:

- Po 17.00 to za późno! Wielkie dzięki, cześć!

PS Ktoś mi kiedyś mówił, że Joanna spędziła jakiś czas w Zakładzie Karnym za oszustwa i wyłudzenia. Wtedy w to nie uwierzyłam.

*mówię czasem na dziewczyny "małpy zielone", jak są bardzo niegrzeczne, albo "małpeczki" (to już pieszczotliwie), nikt się nie obraża i nie ma pretensji

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (199)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…