Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82249

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mieszkam obecnie w miejscu, w którym jest ogromny problem z miejscami parkingowymi. Ot, ktoś nie przewidział, że z biegiem lat samochodów namnoży się jak grzybów po deszczu.

Parkingiem jest podwórko zabudowane z trzech stron kamienicami, na dodatek z fragmentem placu wyłączonym z ruchu. Stawać tam mogą jedynie mieszkańcy, którzy za odpowiednią roczną opłatą dostają legitymację do wyłożenia w widocznym miejscu w samochodzie. Nie dla każdego te frykasy - trzeba wykazać zameldowanie lub wynajem mieszkania w budynkach otaczających podwórko. Dowolnych, pozwolenie obowiązuje na cały teren. Co więcej, praktycznie całe miasto obłożone jest strefami płatnego parkowania, czyli albo u siebie (i płać), albo na miejskim (i też płać). Służby regularnie urządzają sobie spacery krajoznawcze i wlepiają mandaty za brak legitymacji czy bilecika. To akurat fajna sprawa - nie mamy problemu z ludźmi "ja tylko do banku" czy wujkiem kuzyna cioci z Niemiec, który przyjechał w odwiedziny do sąsiadów.

Jestem młodym kierowcą. Uprawnień nie mam długo, cały czas się uczę i ten parking często-gęsto stanowi dla mnie wyzwanie. Najgorsze są, naturalnie, godziny popołudniowe i wieczorne, kiedy wszystkie sensowne miejsca są już zajęte i trzeba się nieźle nakombinować, żeby nie zablokować ruchu i nic nie uszkodzić. Z wymienionych już przyczyn w razie braku miejsc człowiek nie stanie nigdzie indziej w okolicy, więc kierowcy z parkingu wyciskają ostatnie centymetry kwadratowe.

Wracałam ostatnio do domu samochodem. Przy mojej kamienicy nie można już było wcisnąć szpilki, więc ruszyłam dalej. Było tam większe miejsce (przeważnie parkuje się u nas równolegle), ale z dobroci swojego serca stwierdziłam, że moim żuczkiem spróbuję wcisnąć się gdzieś indziej, a to miejsce zostawię dla jakiegoś SUV-iastego bydlaka. Znalazłam wolne miejsce pod kamienicą po przeciwnej stronie podwórka. Trochę niefortunne, mało miejsca, ale uznałam, że warto spróbować. Plac nieoświetlony, więc powolutku, migając sobie na drogę światłami stopu, kolokwialnie mówiąc - ładuję się w dziurę.

I wtedy podjechała Pani z Kombi (PzK), na oko średni wiek, auto ładne, pani też ładna. Ustawiła się przede mną i czeka. Myślę - "czeka, aż skończę manewr". Pojawił się lekki stres, w końcu ktoś mi patrzy na ręce. Cofam, poprawiam, cofam. Absolutnie nic nie widzę za samochodem, więc przesuwam się o centymetry, migam tym stopem. Wysiadam, kontroluję - zostawiłam nawet trochę miejsca dla kierowcy za mną, udało się, ja stoję, a on wyjedzie bez problemu.

Zadowolona z siebie zabieram się za wyjmowanie zakupów z bagażnika i nagle słyszę:
PzK: NAUCZ SIĘ NAJPIERW JEŹDZIĆ.

Oho. PzK poza samochodem, idzie w moją stronę i ma dość groźną minę.

J: Przepraszam, trochę mi zajęło, ale mało widziałam i nie chciałam nikogo puknąć.
PzK: GDZIE MIESZKASZ?
J: Słucham? Mam zgodę na parkowanie, przecież leży.
PzK: Nie mieszkasz w tej bramie! Dlaczego tu stajesz? U siebie stawaj!
J: Przecież tu by się PANI nie zmieściła. Tam jest większe miejsce, proszę tam stanąć.
PzK: Ty tu nie mieszkasz, kto ci dał prawo jazdy, ty @#$%. Sama sobie tam stań, ja chcę tutaj, tu mam blisko, a ty tu nie możesz stać. WYNOŚ SIĘ. Gówno, a nie kierowca, parkować nie umie, naucz się jeździć...

I tak w ten deseń. Tu już eleganckiej pani wyraźnie popuściły nerwy, popłynęły inwektywy, ale nie będę całego wywodu przytaczać. Ja mocno zdezorientowana, stres rośnie, w końcu pierwsza kłótnia prawie-za-kółkiem; zaczynam analizować swoje zachowanie, ale, no kurczę, przecież ona naprawdę tu się nie zmieści.

J: Tam też nie mieszkam. Pod moją bramą nie ma miejsca. Proszę sobie podjechać te kilka metrów i tam stanąć, bo ja już zaparkowałam i stąd idę.
PzK: TY @#$%@&!

I tak się za mną darła, kiedy odchodziłam w stronę zachodzącego słońca, nie patrząc na wybuch za plecami. Zajrzałam potem przez okno - stanęła na tym wolnym miejscu, które jej sugerowałam i zajęła je praktycznie na całą długość. Nie wiem, jak ona chciała się wcisnąć tam, gdzie ja stanęłam. Może jest absolwentką Hogwartu. Najgorsze? W jej aucie siedziało dziecko. Ciekawe, czy będzie je wspierać przy robieniu prawa jazdy, czy też się będzie darła, że gówno, a nie kierowca.

Osiągnęła jeden skutek - teraz stresuję się wsiąść za kółko, bo wiem, że będę musiała wrócić pod dom i zaparkować. A jedna terytorialna pieniaczka bez rozumu mi już chyba wystarczy.

parkowanie

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 143 (185)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…