Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83330

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po przeczytaniu historii #83260 o biednej staruszce z jabłkami nieco podniosło mi się ciśnienie. Być może tamta pani rzeczywiście była biedna i nieszczęśliwa niezasłużenie, a być może była jak jedna z moich sąsiadek. Podzielę się z Wami historią o pani K.

Pani K. ma dość niską emeryturę, bo zaledwie 1240 zł z groszami. Do tego musi pomagać swojemu biednemu młodszemu synowi (MS), który ma córkę na studiach, drugą w liceum i ledwie wiąże koniec z końcem. Pani K. jest też bardzo towarzyska - lubi chodzić po wsi, przynosić ludziom drobne prezenty - a to kilka jabłek, to znów parę jajek. Dziwnym trafem te odwiedziny przypadały zwykle w porze śniadania/obiadu/kolacji i trwały tyle, ile podanie posiłku. Ale że sąsiadów sporo a ona taka biedna, to nikt jej nie będzie przecież żałował kromki chleba czy talerza zupy...Tym bardziej, że wypada się odwdzięczyć ze te kilka jabłek. Tak sobie to trwało kilka lat. W pewnym momencie ludzie jednak zaczęli coś podejrzewać, pani K. się plątała w swoich opowieściach, jak to starszy syn (SS), z którym mieszka, wyjechał i jej nie zostawił nic do jedzenia. Jaki to majątek na leki wydaje. Jaki to jej MS biedny, że mu musi pomagać.

A jak wygląda rzeczywistość? Pani K. ma dwóch synów i córkę. Córka za granicą dobrze zarabia. SS ma własną firmę, żona pracuje w Urzędzie Miasta na kierowniczym stanowisku. Młodszy syn też ma firmę, jego żona nie pracuje. Bieda w jego przypadku polega na tym, że starszy syn kupuje nowe auto z salonu co 5-7 lat, a młodszy może sobie na to pozwolić co 10. Obaj mają wybudowane piękne domy, ponad 200 m2 każdy. Pani K. czuję się w obowiązku wyrównać różnice między synami, tym bardziej, że starszy dostał 2 hektary ziemi po ojcu, a młodszy tylko około 200.000 zł na rozkręcenie firmy i budowę domu, jak się wyprowadzał(w latach 80-tych mąż pani K. jeździł na tzw. saksy plus miał ciepłą posadkę w kraju i się dorobił; syn rozkręcał firmę w latach 90-tych). W mentalności starszych ludzi na wsi ziemia jest dobrem nieocenionym i niespłaconym nigdy, niemniej jednak nasza bohaterka dzielnie podjęła się tego zadania. Aby osiągnąć swój cel pani K. 1200 zł co miesiąc oddaje MS, a sama żyje z "końcówki", czyli tych czterdziestu kilku złotych. Stołowała się u ludzi - do jednej sąsiadki poszła na śniadanie, do drugiej na obiad, do trzeciej na kolację... Zanim obeszła wszystkie, to się najadła. Opowiada ludziom, że nie jest w stanie sobie ugotować, bo jej się w głowie kręci (owszem, z powodu dobrowolnie podjętego postu), a niedobry SS i synowa jedzą na mieście i jej nie dadzą. A jednocześnie jest w stanie ukraść kwiatki z klombu innej sąsiadki i przekopać trawnik motyką, aby je posadzić pod domem syna. Wtedy zawroty głowy w cudowny sposób ustępują. Jest też w stanie wstać o piątej rano i czekać godzinę na samochód z piekarni, bo jak tam kupuje chleb, to jest o 20 gr taniej niż w sklepie, a jak się rozpłacze, to jej sprzedawca jeszcze jakąś bułkę dorzuci. W taki sam sposób wyłudza leki - jak ją boli głowa, to nie kupi sobie Apapu, tylko raz zajdzie do jednej sąsiadki, raz do drugiej... zawsze ktoś da.

Aby wyłudzić pomoc opowiada też niestworzone historie o tym, jak to synowa ją próbowała zamordować, jak ją szarpała, zepchnęła ze schodów. Na początku ludzie to łykali, bo miło jest posłuchać, że ten bogaty sąsiad to taki drań, co nad matką się znęca. Ale w pewnym momencie oskarżyła jedną z sąsiadek, że próbowała ją zabić... zupą. Tak. Zupą jarzynową. Bo pani M. dała jej talerz zupy, ale nie dała herbaty do popicia tejże zupy, a potem bezczelnie odebrała telefon i wyszła na korytarz. Pani K. jadła tak łapczywie, że zadławiła się kartoflem i gdyby mąż pani M. nie stuknął jej między łopatki, to by się udusiła. Pani K. doszła do wniosku, że gdyby miała herbatę i mogła tego kartofla popić, to by się nic nie stało, więc brak podania herbaty został uznany przez nią za próbę morderstwa. Nie omieszkała podzielić się tą sensacyjną wiadomością ze wszystkimi pozostałymi sąsiadami i znajomymi. Cel jest zawsze ten sam - wzbudzić poczucie winy w "krzywdzicielu", obudzić współczucie reszty sąsiadów, żeby jak najwięcej dla siebie zyskać.

Pani K. regularnie kradnie nam jabłka i śliwki z sadu, chociaż ma własny. Rodzice nic z tym nie robią, bo mamy kilkanaście drzewek i dla nas i tak wystarczy.
Innym razem jej SS poprosił moją mamę o zaopiekowanie się panią K podczas ich wakacyjnego wyjazdu, ponieważ pani K zachorowała, a oni mieli już opłacony hotel (chodziło o opiekę na jeden dzień, zanim przyjechał jej wnuk). Mama poszła do niej rano zrobić śniadanie i podać leki. Pani K. zażądała, aby mama jej przyniosła kiełbasy z naszego domu, bo ta w lodówce u SS jest zapakowana, więc szkoda ją otwierać... Mama odpowiedziała, że jak szkoda otwierać, to może w takim razie zje z samym masłem, bo ona też kiełbasy nie ma. Na takie dictum pani K. zmieniła zdanie i łaskawie pozwoliła otworzyć opakowanie.
Jak się domyślacie, ludzie przestali ja przyjmować i karmić. Niestety pani K. nadal uważa się za biedną i pokrzywdzoną staruszkę, której wszyscy powinni pomagać, bo musi spłacić syna. I ci sąsiedzi to tacy nieużyci i wredni, że się od niej na stare lata odwracają...

Wsi spokojna wsi wesoła..

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (241)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…