Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#83595

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Znowu praca.
Sytuacja wydarzyła się w lato. W skrócie przypomnę, pracuję w domu opieki. Dom się dzieli na trzy niezależne części, ja pracuję w tymczasowym domu opieki. Polega to na tym, że nie mamy stałych podopiecznych. Mieszkają oni w swoich prywatnych domach (czasem u rodziny), a na wypadek choroby, szpitala czy wyjazdu głównego opiekuna, przychodzą oni pomieszkać u nas i my się nimi opiekujemy. Czasem na 2-3 dni, czasem na 2-3 miesiące.
Rodzina przeważnie jak przywozi dziadka/babcie to wchodzi do środka, ogląda sobie oddział, wypijają sobie herbatkę, a jak przyjadą w porze obiadu to jeszcze sobie wszyscy razem zjedzą.

W pewien weekend lipca dostaliśmy notkę, że w poniedziałek przychodzi do nas pan X. Nie było go wcześniej u nas, więc nie wiedzieliśmy czego się spodziewać. Z notatek wyczytaliśmy tylko, że pan X ma 92 lata, po śmierci żony zamieszkał z synem i jego rodziną, ma lekkiego alzheimera i problemy z poruszaniem się. Rodzina wyjeżdżała na dwa tygodnie więc wykupili mu pobyt u nas. No spoko, po to jesteśmy.

Z niedzieli na poniedziałek pracowałam na nocną zmianę. Nocka kończy o 8 rano, a dziewczyny "z ranki" zaczynają o 7.30
7.25 nikogo nie ma.
7.30 nadal nikogo nie ma.
7.35 co jest do jasnej?
Nagle telefon z dołu:
- KukuNaMuniu jak masz spokój na oddziale to zejdź szybko na dół. I kieruj się od razu do frontowych drzwi.

No to lecę. Już z korytarza widziałam, że dziewczyny z ranki stoją w drzwiach i się gapią na coś za rogiem.
Podeszłam i oniemiałam. W połowie długości podjazdu dla wózków stała walizka. Na walizce jakaś teczka. Obok walizki wózek inwalidzki. Na wózku siedział jakiś dziadzio.
W międzyczasie wróciła jedna z dziewczyn, która biegała dookoła budynku (parking jest na tyłach), szukając kogokolwiek z rodziny. Nikogo.
To zabrałyśmy dziadzia do środka, żeby nam nie zachorował. Lato, nie było zimno, ale to jednak Szkocja - lekki deszczyk i wiało niemiłosiernie.
Z teczki wynikało, że to nasz pan X.

O 8 przyszła moja przełożona, która chwyciła za telefon i próbowała dodzwonić się do rodziny. Przez piętnaście minut bezskutecznie. Później odebrała synowa pana X i z pretensjami do przełożonej, że ta ją nęka telefonami(!), że ona już jest na lotnisku w Glasgow, że wchodzi do samolotu, że musi wyłączyć telefon, a my skoro dziadka już mamy to mamy się nim zaopiekować bo za to mamy płacone...Na pytanie czemu nie weszli do środka i nie dali znać personelowi, że już są, odpowiedziała, że nie mieli czasu.

Tak, kochana rodzinka podrzuciła dziadka pod budynek jak worek śmieci. Nie rozumiem tego. U nas nie jest jak w hotelu, że zameldować się można od jakiejś godziny. Można o której pasuje, nie byłoby problemu i oni o tym wiedzieli. Tylko powiedzieć.
Niestety, w nocy nie ma nikogo na recepcji a z okien oddziałów nie widać frontowego wejścia.
Boję się pomyśleć ile pan X tam siedział dopóki dziewczyny z ranki go nie znalazły.
Z naszego miejsca pracy do Glasgow jest ponad 2 i pół godziny samochodem. Jeśli to prawda, że po 8 byli już po odprawie na lotnisku, to myślę, że zostawili dziadka na podjeździe między 4.30 - 5 rano.

Ps. Dziadzio okazał się bardzo miły i kochany. Strasznie zaniedbany, ale tym to już dalej zajęła się szefowa...

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 210 (216)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…