Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#84177

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję na oddziale chirurgii w jednym z dużych miast Polski. Zdarza mi się pracować w szpitalnej poradni chirurgicznej i o tej poradni właśnie dzisiaj parę słów.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że organizacja pracy i warunki lokalowe idealne nie są (niby ciepło, na łeb nie pada, pomieszczenia odnowione, ale o prywatność pacjentów ciężko - o tym niżej).

Pacjenci umawiani są na jedną godzinę i wywoływani przez pielęgniarkę lub lekarza. Generalnie nie wiemy, kto kiedy przyszedł i ile czeka, więc z jednej strony możesz przyjść o 11:00 i od razu zostać wywołany albo kwitnąć w poczekalni od świtu do opróżnienia korytarza - nie mamy na to wpływu. Dodam, że kiedy ja schodzę do poradni, jestem tam jedynym lekarzem, który w ciągu 4-6h musi zająć się czterdziestoma pacjentami. Wizyty trwają od kilku do kilkudziesięciu minut, są to zarówno szybkie kontrole z wynikiem badania hist-pat (jak wynik jest OK, to mówię o tym pacjentowi, dokonuję wpisu do dokumentacji i się żegnamy), kwalifikacje do zabiegów wymagające przeanalizowania dokumentów i zbadania chorego, a także zabiegi z zakresu małej chirurgii.

Zdaję sobie sprawę, że wyczekiwanie w kolejce powoduje narastanie irytacji pacjentów - bo każdy ma lepsze rzeczy do roboty niż oglądanie ścian przez kilka godzin. W tej historii piekielna jest dyrekcja, bo pozostaje głucha na nasze apele o wprowadzenie kilku kosmetycznych zmian w organizacji pracy, ale także pacjenci, którzy dokładają swoją cegiełkę do ogólnego nieciekawego obrazu. Jest kilka typów pacjentów, z którymi mam do czynienia, oto one:

1. Pytaczo-wściubiacze.

Jak już pisałem, warunki lokalowe nie są zbyt sprzyjające. Mam do dyspozycji gabinet, w którym przeprowadzam wizytę, a który oddzielony jest od korytarza tylko jednymi drzwiami. Powoduje to sytuacje, w których za pielęgniarką czy rejestratorką, która wchodzi do gabinetu, przez drzwi wściubia nos ktoś z kolejki po to, żeby zapytać, czy przyjmę, kiedy przyjmę, dlaczego tak długo i że w ogóle to gdzie indziej jest lepiej. Na prośbę, by wyszedł z gabinetu, taki pacjent nie reaguje w ogóle lub reaguje burknięciem. I nic to, że na leżance leży rozebrana pacjentka. Natomiast kiedy jego/jej wizyta zostanie w podobny sposób zakłócona - reaguje świętym oburzeniem. O tym, że taki pacjent najczęściej pisze skargę na personel i brak prywatności w poradni nie muszę chyba pisać?

2. Nieprzygotowani oburzeni.

Z tym typem mam do czynienia najczęściej przy wizytach kwalifikacyjnych. Każdy pacjent jest instruowany przez lekarza POZ, jakie dokumenty musi przynieść do poradni chirurgicznej celem kwalifikacji do zabiegu. Kwestia, o której piszę z reguły rozbija się o wyniki biopsji, bez której kwalifikacja do pewnej operacji jest niemożliwa, a którą KAŻDY pacjent przed przyjściem do naszej poradni ma wykonywaną. Często zdarza się, że pacjent nie ma ze sobą właśnie wyniku biopsji. Zgodnie z wytycznymi NIE WOLNO mi zakwalifikować pacjenta do zabiegu, gdy nie mam przed sobą wyniku biopsji, w związku z czym wyznaczam mu termin za 1-2 dni, by ten wynik dostarczył. Jedna pani po usłyszeniu tego komunikatu zaczęła straszyć mnie sądem i domagać się wyznaczenia terminu. Tekst „Jak tylko coś pójdzie źle, to was pozwę” raczej nie wprawia mnie w nastrój ustępowania, naginania zasad i pójścia na rękę.

3. „Brudny niedomytek, w stajni ciągle śpi”.

Pacjent z każdego przedziału wiekowego. Z daleka czuć, że z mydłem miał kontakt gdzieś w okolicy Bożego Narodzenia, z daleka też go słychać, bo najgłośniej na korytarzu gardłuje na temat tego „jak te konowały go leczo, że z jedno rano już się trzy miesiące buja”. Zwrócenie mu uwagi na fakt, że bandaż jest czarny i opatrunek należy wymieniać częściej niż raz na miesiąc nie załatwia sprawy. Co z tego, że siądę, wytłumaczę, przepiszę leki i pokażę, co i jak. Równie dobrze mógłbym gadać do ściany. I tak wraca co jakiś czas, przekonany o niekompetencji konowała, a ja po jego wizycie wietrzę gabinet.

4. Czekam tu godzinami, niech pan pojedzie do Niemiec zobaczyć, jak trzeba pracować.

Ten typ pojawia się zwykle pod koniec dniówki, więc ja mam równie dość jak pacjenci. Z reguły zbywam to milczeniem i robię swoje. Jednakże ostatni pacjent tego typu tak się nakręcił, że nie potrafił mówić o niczym innym. Dopiero zapytany, czy woli odbyć wizytę tutaj, czy jechać się leczyć do Niemiec, wrócił na właściwe tory.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 149 (163)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…