Historia z dzisiejszego poranka.
Ponieważ do pracy miałam dziś na popołudnie, a temperatura za oknem nieco przyjemniejsza, to postanowiłam wybrać się z psem na dłuższy spacer - niech bestia ma frajdę, szczególnie, że ostatnio przez te upały spacery takie średnie były.
Pies z gatunku tych dużych (40 kg, długaśnie łapy, a i siły sporo), dodatkowo po przejściach. Piszę o tym, ponieważ pies mój ma feler. No nie lubi rowerów, rolek, hulajnóg i wszelkiej maści pojazdów na kółkach. Pracujemy nad tym od dawna, udało się w dużej mierze wytępić nawyk rzucania się i ujadania na rowerzystów. Jeśli widzi rower jadący z naprzeciwka, lub mijający nas niezbyt szybko zachowa spokój, jeśli rower zaskoczy go i nadjedzie z tyłu, to już trochę inna bajka. Dlatego okres wiosenno letni spędzam głównie oglądając się co chwilę podczas spacerów z psem.
Dziś niestety tego nie zrobiłam. Szliśmy sobie łapa w nogę wzdłuż chodnika (koło ulicy), kiedy usłyszałam tuż za plecami dzwonek roweru. Trzy rzeczy wydarzyły się w tej samej chwili. Doleciało mnie soczyste "ku*@a po co dzwonisz??!!", w tym samym momencie zdążyłam doskoczyć do psa, który ma jednak lepszy refleks niż ja, więc również zdążył wykonać gwałtowny ruch w stronę 2 rowerzystów. Na szczęście był na krótkiej smyczy, więc tylko szarpnął się w ich kierunku. Niestety chodnik był wąski, jeden z panów się przestraszył, zatoczył rowerem i upadł.
Panowie jechali bardzo szybko, biorąc pod uwagę fakt że poruszali się po chodniku. Jeden miał wystarczająco dużo oleju w głowie żeby dać znać o swojej obecności, jednak miał go za mało żeby zrobić to odpowiednio wcześnie. Nie mógł nas nie widzieć, bo pies mój ma neonowo odblaskową smycz i jadowicie pomarańczowe szelki.
Miałam się nie odzywać, uznałam że upadek będzie wystarczającą lekcją manier, ale pan wywrotka zaczął się wydzierać, że takie bydlaki powinny być na smyczy(!) i w kagańcu. W żołnierskich słowach poinformowała go, że pies smycz ma, kagańca nie ma obowiązku nosić, a z rowerem to wypad na ulicę. I następnym razem, jeśli już musi jechać chodnikiem to niech chociaż odpowiednio wcześniej zadzwoni dzwonkiem (albo w ogóle, bo darł się ten co podważał sens używania dzwonka).
Pointa jest taka, że drugi z panów (ten mądrzejszy) powiedział temu krzyczącemu że właśnie po to dzwoni, i przeprosił że zrobił to tak późno. I dobrze tylko, że się psu nic nie stało.
Ponieważ do pracy miałam dziś na popołudnie, a temperatura za oknem nieco przyjemniejsza, to postanowiłam wybrać się z psem na dłuższy spacer - niech bestia ma frajdę, szczególnie, że ostatnio przez te upały spacery takie średnie były.
Pies z gatunku tych dużych (40 kg, długaśnie łapy, a i siły sporo), dodatkowo po przejściach. Piszę o tym, ponieważ pies mój ma feler. No nie lubi rowerów, rolek, hulajnóg i wszelkiej maści pojazdów na kółkach. Pracujemy nad tym od dawna, udało się w dużej mierze wytępić nawyk rzucania się i ujadania na rowerzystów. Jeśli widzi rower jadący z naprzeciwka, lub mijający nas niezbyt szybko zachowa spokój, jeśli rower zaskoczy go i nadjedzie z tyłu, to już trochę inna bajka. Dlatego okres wiosenno letni spędzam głównie oglądając się co chwilę podczas spacerów z psem.
Dziś niestety tego nie zrobiłam. Szliśmy sobie łapa w nogę wzdłuż chodnika (koło ulicy), kiedy usłyszałam tuż za plecami dzwonek roweru. Trzy rzeczy wydarzyły się w tej samej chwili. Doleciało mnie soczyste "ku*@a po co dzwonisz??!!", w tym samym momencie zdążyłam doskoczyć do psa, który ma jednak lepszy refleks niż ja, więc również zdążył wykonać gwałtowny ruch w stronę 2 rowerzystów. Na szczęście był na krótkiej smyczy, więc tylko szarpnął się w ich kierunku. Niestety chodnik był wąski, jeden z panów się przestraszył, zatoczył rowerem i upadł.
Panowie jechali bardzo szybko, biorąc pod uwagę fakt że poruszali się po chodniku. Jeden miał wystarczająco dużo oleju w głowie żeby dać znać o swojej obecności, jednak miał go za mało żeby zrobić to odpowiednio wcześnie. Nie mógł nas nie widzieć, bo pies mój ma neonowo odblaskową smycz i jadowicie pomarańczowe szelki.
Miałam się nie odzywać, uznałam że upadek będzie wystarczającą lekcją manier, ale pan wywrotka zaczął się wydzierać, że takie bydlaki powinny być na smyczy(!) i w kagańcu. W żołnierskich słowach poinformowała go, że pies smycz ma, kagańca nie ma obowiązku nosić, a z rowerem to wypad na ulicę. I następnym razem, jeśli już musi jechać chodnikiem to niech chociaż odpowiednio wcześniej zadzwoni dzwonkiem (albo w ogóle, bo darł się ten co podważał sens używania dzwonka).
Pointa jest taka, że drugi z panów (ten mądrzejszy) powiedział temu krzyczącemu że właśnie po to dzwoni, i przeprosił że zrobił to tak późno. I dobrze tylko, że się psu nic nie stało.
Ocena:
122
(150)
Komentarze