Uliczka na osiedlu domków. Jadę samochodem. Przede mną młody człowiek na rowerze jedzie w tym samym kierunku co ja - muszę go wyprzedzić. Ale coś mi nie gra: gość jedzie jakoś niepewnie, trochę odbija od krawężnika w stronę środka jezdni, wraca, znowu odbija...
Ponieważ ruch na uliczce jest "zerowy" (poza nami dwoma żadnego pojazdu w polu widzenia), na wszelki wypadek omijam rowerzystę NAPRAWDĘ dużym łukiem, zjeżdżając prawie pod lewy krawężnik. Ale i to okazuje się za mało: akurat w momencie, kiedy go wyprzedzam, on nagle odbija w lewo i zjeżdża mi prawie pod auto. Pijany..?
Nie. Chłopak jedzie "bez trzymanki", ponieważ obie ręce ma zajęte: lewą trzyma smartfona, prawą coś na nim pisze (SMS? posta na Fejsbuniu? Nie wiem). I oczywiście nie patrzy na drogę, tylko w ekran.
Dałem ostro po hamulcach i odruchowo - wkurzony - zatrąbiłem. Dureń dopiero wtedy załapał, że w ogóle ktoś poza nim jest na ulicy... i przestraszył się na tyle, że wypuścił telefon. Sam jakoś utrzymał równowagę, nie wywalił się - ale telefon niestety rozwalony.
I co? I pretensja. Wrzask - że przeze mnie (!) stracił drogi telefon, że ja teraz muszę mu odkupić (!), że on policję wzywa... Wkurzyłem się tak, że mu nagadałem jak dawno nikomu - i sam wyciągnąłem telefon, żeby zadzwonić na policję. Otrzeźwiał, złapał rozwalony smartfon i zwiał.
No powiedzcie, jakim trzeba być kompletnym bezmózgiem, żeby jechać ULICĄ, nie trzymając kierownicy i nie patrząc na drogę. Kolejny kandydat do Nagrody Darwina nam rośnie.
I żeby nie było - nie krytykuję rowerzystów jako takich, sam dużo jeżdżę na dwóch kółkach - ale staram się przy tym MYŚLEĆ.
Ponieważ ruch na uliczce jest "zerowy" (poza nami dwoma żadnego pojazdu w polu widzenia), na wszelki wypadek omijam rowerzystę NAPRAWDĘ dużym łukiem, zjeżdżając prawie pod lewy krawężnik. Ale i to okazuje się za mało: akurat w momencie, kiedy go wyprzedzam, on nagle odbija w lewo i zjeżdża mi prawie pod auto. Pijany..?
Nie. Chłopak jedzie "bez trzymanki", ponieważ obie ręce ma zajęte: lewą trzyma smartfona, prawą coś na nim pisze (SMS? posta na Fejsbuniu? Nie wiem). I oczywiście nie patrzy na drogę, tylko w ekran.
Dałem ostro po hamulcach i odruchowo - wkurzony - zatrąbiłem. Dureń dopiero wtedy załapał, że w ogóle ktoś poza nim jest na ulicy... i przestraszył się na tyle, że wypuścił telefon. Sam jakoś utrzymał równowagę, nie wywalił się - ale telefon niestety rozwalony.
I co? I pretensja. Wrzask - że przeze mnie (!) stracił drogi telefon, że ja teraz muszę mu odkupić (!), że on policję wzywa... Wkurzyłem się tak, że mu nagadałem jak dawno nikomu - i sam wyciągnąłem telefon, żeby zadzwonić na policję. Otrzeźwiał, złapał rozwalony smartfon i zwiał.
No powiedzcie, jakim trzeba być kompletnym bezmózgiem, żeby jechać ULICĄ, nie trzymając kierownicy i nie patrząc na drogę. Kolejny kandydat do Nagrody Darwina nam rośnie.
I żeby nie było - nie krytykuję rowerzystów jako takich, sam dużo jeżdżę na dwóch kółkach - ale staram się przy tym MYŚLEĆ.
rowerzysta
Ocena:
143
(151)
Komentarze