Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85028

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Krótka opowieść o tym, jak nauczyciele mają swoich ulubieńców i jak potrafią gnębić "patologiczne" dzieci.

Sytuacje, które opiszę działy się dawno temu, gdy chodziłam do zerówki i pierwszej klasy szkoły podstawowej. W obu tych klasach (aż do klasy czwartej) mieliśmy tę samą wychowawczynię i to ona była piekielna, chociaż widzę to dopiero z perspektywy lat, bo dziecko nie umie za bardzo krytycznie oceniać zachowań dorosłych.

Pochodzę z małego miasta, w klasie było nas 22. Już od pierwszych dni w szkole widać było, że trójka dzieciaków jest bardzo blisko z panią nauczycielką, ponieważ dla nich nie była "panią", a "ciocią". Cała trójka mieszkała z nią po sąsiedzku i ich rodzice kolegowali się z nią. Nawet gdy już nauczono dzieciaki zwracać się do niej per "pani", to nadal były jej ulubieńcami. Przymykała oko na braki prac domowych, spóźnienia, rozmowy w czasie zajęć czy bieganie po korytarzu. Dwie dziewczynki w sumie nie sprawiały większych problemów, ale trzeci - Bartek (imię zmienione) - to był istny diabełek. Codziennością było kopanie w tornistry każdego, kogo mijał, porywanie niepilnowanych rzeczy i rzucanie nimi na drugi koniec klasy (często trafiając nimi kogoś innego), prowokowanie bójek z innymi chłopakami, zaczepki słowne. Trzeba przyznać, że nigdy nikogo "bardzo" nie uszkodził, ale nagany czy wpisu do dzienniczka też nigdy nie dostał.

Skoro się kogoś lubi, to trzeba kogoś innego nie lubić. Ofiarami nauczycielki zostały dwie dziewczynki pochodzące z wielodzietnych rodzin i mieszkające na biednym osiedlu (wtedy większość mieszkań tam była o układzie pokój z kuchnią i wspólna łazienka dla całego piętra; no kolorowo nie jest).

Było dużo sytuacji typowych dla gnębienia uczniów przez nauczycieli. Wyśmiewanie, gdy nie znały odpowiedzi na pytanie, komentowanie na głos błędów w dyktandzie, szydzenie z brzydkiego pisma. Dwóch sytuacji jednak nie zapomnę nigdy, bo były traumatyczne chyba dla całej klasy. Przynajmniej dla każdego, kto ma trochę empatii.

Sytuacja pierwsza.

W szkolnym sklepiku sprzedawano różne słodycze (o składzie: barwiony cukier), którymi się zajadaliśmy. Jeden z lizaków był w kształcie szminki, więc wszystkie dziewczynki uwielbiały udawać, że się nimi malują (po czym oczywiście je zjadać). Dla dzieciaków przerwy są zawsze za krótkie, więc czasem dojadało się coś na początku lekcji. Chyba każdy tak robił. Tak też ze swoją "szminką" zrobiła Krysia (imię zmienione).

Gdy nauczycielka to zobaczyła, o co nie było trudno, bo obie swoje antyulubienice usadziła w pierwszych ławkach (dodam: jako jedyne siedziały w ławkach same, wszystkie inne dzieci we dwójkę, a miejsca były przypisane do ucznia na stałe) krzyknęła do niej "Co ty robisz?". Krysia odpowiedziała, że je, ale już kończy, na co nauczycielka, nadal krzycząc, stwierdziła, że w klasie się nie je i zapytała, co to w ogóle jest. W tym momencie ktoś z klasy odpowiedział, że "szminka". Dzieciaki wiedziały, że chodzi o lizaka, nauczycielka już nie.

Wpadła w furię. Złapała dziewczynę za ubranie na karku i podniosła do góry. Wyrwała jej przy okazji lizaka i rzuciła na podłogę. Cały czas krzyczała o tym, że takich rzeczy się nie je, że Krysia jest nienormalna (i inne, gorsze określenia), że wzywa rodziców, że nie będzie tego tolerować. Trochę to trwało. Krysia, wywleczona pod tablicę, kuliła się przed całą klasą. Nic nie powiedziała, tylko płakała. Cała klasa przypatrywała się temu wszystkiemu w ciszy. W końcu nauczycielka kazała jej siadać na miejsce. Dopiero na przerwie mogła iść do toalety się ogarnąć.

Sytuacja druga.

Marta (imię zmienione) miała problemy z nauką. Nie wiem, czy wynikało to z jej uwarunkowań (zdolności lub lenistwa), czy raczej z sytuacji, w jakiej żyła, ale często nie miała prac domowych, zapominała zeszytów i książek, na lekcjach odpływała myślami gdzieś daleko itp. Pewnego razu pani nauczycielka znów zbierała prace domowe. Wszystkie dzieci zaniosły jej zeszyty tylko nie Marta, która cały czas szukała czegoś w plecaku. Na pytanie nauczycielki odpowiedziała, że ona pracę domową zrobiła i spakowała, ale jej nie może znaleźć. Normalną reakcją nauczyciela jest poczekanie, aż uczeń przeszuka plecak i się przekona, że zeszytu jednak nie ma. Przy dobrym humorze można pozwolić przynieść pracę domową następnego dnia. Przy złym humorze można wstawić jedynkę. Co zrobiła nauczycielka?

Podeszła do Marty, wyrwała jej plecak, stanęła na środku klasy i z tekstem "No zobaczmy czy się znajdzie" z wysokości półtora metra wysypała całą zawartość plecaka na ziemię. Zeszyty i książki pogięte, śniadanie zmiażdżone, kredki rozsypane. To są straty materialne, o emocjonalnych wolę nie myśleć, gdy Marta zbierała wszystko spod stolików i nikt się nie schylił jej pomóc. Nauczycielka patrzyła na to z jakimś takim zadowoleniem, jakby dała jej dobrą lekcję.

Po pierwszej klasie obie dziewczyny nie zostały przepuszczone do drugiej. Skończyły podstawówkę rok później. Nie wiedziałam, co się z nimi dzieje aż do czasów facebooka.

Marta niestety nadal żyje z rodzicami, na zasiłku i wychowuje samotnie dziecko. Krysia wyrwała się z tego wszystkiego. Mieszka w Anglii z mężem i dwójką dzieci i chyba wszystko u niej dobrze. Bartek został robotnikiem na budowie, a prywatnie neonazistą lubiącym robić zadymy.
Nauczycielka po kilku latach została dyrektorką tej samej szkoły i podobno wszyscy ją chwalą.

No ja nie chwalę.

szkoła

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 127 (161)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…