Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85316

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Długo się zastanawiałam, czy dodać tę historię...

O tym, jak niektórzy potrafią wykorzystywać czyjąś trudną sytuację.

Po odejściu od ojca mojej córki, najpierw zamieszkałyśmy w Ośrodku Interwencji Kryzysowej, skąd po trzech miesiącach przeniesiono nas do Domu Samotnej Matki. Tamże spędziłyśmy pół roku, właściwie tylko dlatego, że nie miałyśmy się gdzie wyprowadzić.

Dom prowadzony był (zapewne nadal jest) przez zakonnice ze zgromadzenia Orionistów. Zakonnice mieszkały tam trzy, na piętrze, gdzie nie wchodziłyśmy ze względu na klauzurę, matki z dziećmi miały dla siebie parter.

Warunki mieszkaniowe były nawet przyzwoite, choć w pokojach było jednak ciasno (po trzy matki+plus dzieci), ale mieliśmy do dyspozycji dużą bawialnię, jadalnię i naprawdę spore podwórze z przyzwoitym placem zabaw. Była nawet zmywarka i naprawdę wypasiony telewizor! W pokojach się właściwie tylko spało.

Problemem, z jakim trzeba było się zmierzyć, był totalny brak szacunku okazywany nam przez siostrę przełożoną, która zarządzała całym domem i kontaktowała się z pracownikami socjalnymi. Zresztą, pracownice socjalne też swoje za uszami miały, ale to się jakoś dało przeżyć.

Kilka przykładów:

1) Wizyta darczyńcy, który co roku przekazywał na rzecz Domu spore zapasy chemii rozmaitego gatunku. Zostałyśmy uprzedzone, że pani będzie o 12, bawialnia i jadalnia mają lśnić, a dzieci wyglądać jak na świątecznych pocztówkach. A proszę bardzo...

W praktyce wyglądało to tak, że pani rzeczywiście przybyła o 12 i została przez siostrę przełożoną natychmiast zaproszona na górę na kawkę. Czekaliśmy w pełnej gotowości około dwóch godzin, ale przyszła 14, godzina o której zawsze podawany był obiad. My wytrzymamy, ale najstarsze z dzieci miało wtedy cztery lata i gromadka zaczęła się dość stanowczo domagać nakarmienia (jakby nie patrzeć miały rację...). Akurat tego dnia w menu było bolognese. Gdy około 14:30 siostra sprowadziła gościa, ani dzieci, ani jadalnia nie wyglądały reprezentacyjnie. I właśnie wtedy siostra rzuciła "A to są panie, które u nas aktualnie mieszkają i ich pociechy". Gość przywitał się z każdą z nas z osobna, zagadał do dzieci, wysłuchał naszych wyrazów (szczerej!) wdzięczności za pomoc i pojechał.

Oczywiście po wyjściu gościa ostro nam się oberwało, "bo przecież siostra mówiła, że wszystko ma lśnić, w jakim świetle my ją stawiamy?". Ktoś tam zdobył się na cichą ripostę, że wszystko było gotowe o umówionej godzinie, przecież wiadomo że o 14 jest obiad, siostra sama ustaliła pory posiłków i się ich trzymamy. Odważna mamusia została przez siostrę zakrzyczany, głównie na temat "nikt was nie zmusza, żebyście tu mieszkały!".

2) Siostra przełożona bardzo często podkreślała, jaką wielką łaskę robi nam, że pozwala nam tam mieszkać. Że to nie jest nasz dom, i że to tylko jej dobra wola, że tam znalazłyśmy schronienie. I ok, to bez wątpienia była prawda, ale powtarzana codziennie zdążyła nam obrzydnąć. Tym bardziej, że przykładałyśmy się bardzo do utrzymania domu i posesji w porządku, włączając w to odśnieżanie podwórza i pielęgnację ogródka. Siostry musiały tylko zadbać o swoje piętro (klauzura) i swoje potrzeby. Nie wiem, może jestem naiwna, ale gdyby nie to ciągle podkreślanie tej nieprawdopodobnej łaski, na pewno wykrzesałabym z siebie trochę więcej wdzięczności, a tak za każdym razem myślałam "Tja, ciekawe kto by dbał o ten dom, gdyby nie było kobiet w takiej sytuacji jak nasza..."

3) Całkowita nieznajomość realiów macierzyństwa, połączona z przekonaniem o własnej wszechwiedzy.

Dziecko w wieku dwóch lat nie powinno samo się ubierać, bo to długo trwa. Nie powinno samo jeść, bo się brudzi. Nie powinno przebywać z matką w kuchni, bo nie zrozumie że nie wolno dotykać kuchenki czy zmywarki. A odpieluchowywanie dziecka w tym wieku (moja akurat wtedy zaczęła się interesować kontrolowaniem potrzeb fizjologicznych) to jest jakaś dzika fanaberia. Aha, kolejną fanaberią jest zmienianie dziecku codziennie ubrań, przecież wystarczy pilnować, żeby się nie brudziło! (Widział kto kiedy zdrowe dziecko, które się nie brudzi?!)

Oczywiście utrzymanie porządku w pokoju gdzie mieszka 3-4 dzieci w wieku do 4 lat to jest pikuś. Siostry w swoich pokojach mają porządek i przełożona nie rozumie, czemu u nas są często porozsypywane zabawki.

Z drugiej strony - usypianie/karmienie dziecka w czasie gdy zdaniem siostry należało robić co innego jest (jej zdaniem) niedopuszczalne. Każda z nas miała swoje dyżury, jedna sprząta w danym tygodniu łazienki, inną werandę, wiadomo o co chodzi. Czas na wykonanie dyżuru był jasno określony - do południa. Moja córka akurat, wstając o 6-6:30, około 10 zaczynała ziewać. Czyli akurat - ululać i zdążę zrobić swoje, bo nie zawsze się zdarzało wcześniej, a jeszcze często trzeba było popilnować dziecka w czasie gdy jego mama wykonywała swój dyżur (to wszystko naprawdę dawało się dogadać). Jednak jeśli siostra zeszła, w czasie gdy siedziałam z małą, a moja praca była jeszcze niewykonana, musiałam wysłuchać wykładu na temat mojego lenistwa, niewdzięczności i tego jak przedkładam własne sprawy nad dobro domu.

Podobna sytuacja zdarzyła się, gdy siostra zeszła na dół pewnego dnia i zarządziła zebranie. Ot tak, spontanicznie, chce z nami porozmawiać. To znaczy chce nam uświadomić, jakie jesteśmy podłe kłamczuchy i wmówić, że parę sytuacji, które doskonale pamiętałyśmy wcale nie miało miejsca, albo wyglądało inaczej. I siostra wcale nie powiedziała mi, że jak mam pieniądze na papierosy to powinnam mieć na pieluchy (nigdy nie paliłam!) i nie odmówiła mi wydania paczki pieluch z magazynu. Uroiłam to sobie pewnie. Przecież nam niczego nie brakuje, w magazynie jest tyle szamponów, balsamów i żeli pod prysznic, że na dziesięć lat by nam starczyło. Starczyłoby, gdyby cokolwiek z tego świętego magazynu zostało kiedykolwiek wydane... Ale nie było wydawane nawet na nasze usilne prośby. Jednocześnie siostra krzywym okiem patrzyła nawet na to, że rodzina przywozi nam prezenty, "bo w magazynie wszystko jest!".

Hm. W sumie to nie o tym miałam, a o tym jak potraktowano przy tej okazji moją koleżankę. Otóż była to już godzina, kiedy dzieci spały i R akurat usnęła razem ze swoimi synkami. Obudziłyśmy ją, ale wiadomo - wstawać trzeba ostrożnie, włosy przygładzić, sweter jakiś założyć... Chwilę to potrwało, po czym R dopuściła się bezczelności ostatecznej. Ośmieliła się jeszcze pójść do toalety! Jak to było? "Wiem, że zebranie jest niezapowiedziane, ale czy naprawdę oczekujesz, że my wszystkie będziemy czekać aż ty jakieś tam swoje sprawy pozałatwiasz?" I nie, żadna z nas nie miała do R najmniejszych pretensji, przecież to wszystko to są ludzkie rzeczy...

3) Wychodzenie "na miasto".
Będąc dorosłymi kobietami, mając dzieci, same czułyśmy się jak dzieci. Otóż żeby móc wyjść należało wykonać swój dyżur (no to raczej oczywiste), ok czym iść do siostry przełożonej i zapytać ją o pozwolenie. Oczywiście musiałyśmy się dokładnie opowiedzieć - dokąd, czy z dzieckiem, kiedy będziemy... Po czym dowiadywałyśmy się, że nie wolno, bo pogoda brzydka, potem dziecko będzie chore! Albo, że przed chwilą na miasto wyszły R i G, więc ja mogę wyjść po ich powrocie, albo zgoła jutro, bo jak to tak, że wszystkie gdzieś idziemy, a dom pusty. Albo, że K nie zajmie się moją córką, bo siostra dla niej zaplanowała inne zajęcie (o czym K nie wiedziała i ochoczo zgodziła się podjąć opieki, jako że wystarczyło wsadzić nasze córki do piaskownicy i się świetnie dogadywały). Albo coś tam innego. Generalnie - to, czy będę mogła wyjść, często zależało od fanaberii siostry przełożonej. Jedynie do pediatry zawsze byłyśmy puszczane, internista jednak już był zdaniem siostry luksusem.

Ja naprawdę wiele rozumiem. Mieszkanie pod jednym dachem z tabunem obcych bab i dzieci może być frustrujące. I zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba było ustalić jasne zasady i przestrzegać ich z żelazną konsekwencją, bo niektóre z pensjonariuszek tylko patrzyły, jak nagiąć regulamin (jeśli chcecie, pojawi się część druga, właśnie o tym). Ale uważam, że siostrze przełożonej naprawdę nie ubyłoby powagi i godności gdyby okazała nam odrobinę szacunku. I to nie była kwestia tego, że wg standardów religii katolickiej byłyśmy grzeszne - każda z nas miała dzieci ze stałego, często legalnego związku, a w czasie pobytu w Domu nie utrzymywałyśmy kontaktów z mężczyznami... To było po prostu podejście "Mogę, to wam dowalę. Bo dokąd pójdziecie?" A my musiałyśmy jeszcze starać się nie zasłużyć na wyrzucenie z ośrodka, bo faktycznie nie było dokąd pójść.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 163 (195)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…