Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85321

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę za szybko po poprzedniej historii, ale co tam :D

Dla odmiany o piekielnych mieszkankach Domu Samotnej Matki:

Było kilka jasnych zasad, których należało przestrzegać. Podstawową był zakaz palenia papierosów wewnątrz budynku.

OK, palące ogarnęły sobie palarnię pod altanką. Postawiły starą kanapę, potem doszły dwa fotele, które siostry zamierzały wyrzucić, bo już swoje lata miały. I niby wszystko dobrze, co?

Ano nie, bo mamusie miały w zwyczaju przesiadywać tam całymi godzinami, plotkując, kawkując i paląc faję za fają, a jedna wytypowana spędzała ten czas z siódemką dzieci. Pół biedy, jeśli padło na plac zabaw, ale zimą trzeba było siedzieć w bawialni i naprawdę było to uciążliwe.

Aha, byłam w ekipie jedyną niepalącą osobą... I miałam opinię tej, co się najlepiej dziećmi zajmie...

Gorzej, że absolutnie nie szło to w parze z wzajemnością. Gdy ja potrzebowałam, żeby mi się któraś zajęła córką, bo np mam dyżur do zrobienia, okazywało się że nikt nagle nie może. Najczęściej więc sprzątałam swoje z plączącym się pod nogami dzieckiem.

Oczywiście jak najbardziej miałam prawo odmówić. Mogłam np powiedzieć, i powiedziałam, "Nie, nie zostaję z całą czeredą, idźcie pojedynczo, albo w parach." (oczywiście już po tym, jak się przekonałam, że z moim dzieckiem prawie nigdy nie ma komu zostać) Ale i na to znalazł się sposób.

"Singri, to ja i K skoczymy na fajka, zerknij na nasze dzieciaki, OK?" "OK"

Za dziesięć minut.

"Co one tam tyle czasu robią, mi też chce się palić! Sin, popilnuj mojej, pójdę i zaraz je tu przyślę." "To ja pójdę z tobą." "I ja"

I właśnie się znowu dałam wmanewrować na co najmniej pół godziny. Jeśli akurat było zimno, bo latem to dłużej trwało... Nie zostawię dzieci bez opieki, bo jestem sama przeciwko piątce, a regulamin zabrania zostawiania dzieci samych.

Bywały gorsze sytuacje, np. osoba mająca danego dnia dyżur kuchenny między innymi sprzątała ze stołu po posiłkach. Zaraz po posiłkach, a nie dwie godziny po ich zjedzeniu.
Jemy kolację. E. podrywa się od stołu. "Sin, póki wszyscy jedzą, skoczę na szybką fajkę, popilnuj mi N." "Nie, pójdziesz jak sprzątnę po kolacji. Poproś kogo innego, albo mi pomóż, jak chcesz szybciej." "Oj tam, wszyscy jeszcze jedzą, trzymaj go!"

I sadza mi niemowlaka na kolana. Co, mam go zrzucić? Dobra, przeżyję...

A potem pół godziny nerwowego zerkania na drzwi wejściowe (wraca wreszcie?), drzwi na piętro (jak siostra zejdzie znowu mi się oberwie, nie uwierzy w tak bezczelną akcję) i na stopniowo pustoszejący stół. A jeszcze do tego zbliżała się godzina, kiedy powinnam kłaść dziecko spać.

Drugi aspekt to szacunek do rzeczy, które dostawałyśmy od sióstr. I o ile w poprzedniej historii psioczyłam na siostrę, że nie wydaje, o tyle po zastanowieniu przestałam jej się dziwić.
Taki np papier toaletowy. Każda kupuje sobie, trzyma w pokoju, nosi za każdym razem ze sobą rolkę. Nie ma papieru w magazynie? Ależ jest! Raz, jak mieli być jacyś goście, siostry wyłożyły po pół zgrzewki do każdej łazienki, i to takiego z wysokiej półki, kolorowy i zapachowy w dodatku (takim to byłoby mi szkoda d... wycierać, trzymałabym do smarkania :D). Nie minął dzień, a jedna rolka została przez jakieś dziecko rozwleczona po korytarzu, trzy wyłowiono z sedesu (wrzucone w całości), a reszta zniknęła nie wiadomo gdzie. I jeszcze na bezczela idą prosić o następny "bo się skończył". Dziesięć rolek! W jeden dzień! Nawet na taką czeredę to trochę dużo... Nigdy więcej nie doczekałam się "ośrodkowego" papieru. I wcale mnie to nie dziwi.

Kiedy indziej siostra przyniosła szampon "Bambino", po butelce na dziecko i jakieś żele pod prysznic, po butelce na mamę. Zaznaczyła, żebyśmy trzymały te kosmetyki w łazience "bo w normalnym domu trzyma się takie rzeczy w łazience i nikt nikomu nie podbiera". Jakby nie patrzeć racja. Na następny dzień w łazience stały dwie butelki, resztę dziewczyny zabrały do swoich pokoi. I w porządku, tylko że w mojej butelce po jednym dniu brakowało połowy zawartości. Tak jakby mamusie swoje zabrały, a mojego użyły "bo stoi". O nie, nie ma tak dobrze, też zabrałam.

Podejrzewam, że to właśnie takie akcje były przyczyną opisywanego w poprzedniej historii marynowania rzeczy w magazynie. Niestety, cierpiały na tym osoby naprawdę potrzebujące, bo jak już wcześniej wspominałam, jeśli nie miałam akurat pieniędzy a skończyły mi się pieluchy, to prędzej doczekałam się na kolejne alimenty niż na wydanie czegokolwiek z magazynu.

Kolejna kwestia, to przestrzeganie regulaminu.
Niby teoretycznie nie było zakazu spotykania się z facetami. Ba, miałam wrażenie, że siostry traktują to jak szansę na to, że kiedyś będziemy miały jednak pełną rodzinę i się nam ułoży. Ale niektóre z nas jednak ten zakaz miały. Na przykład K, której facet tak ją cudownie traktował, że miała palce krzywe od źle zrośniętych złamań, a i tak odwiedzała go w więzieniu. Za co siedział? Tak, za znęcanie się nad rodziną :D Miała zalecenie, by się z nim nie spotykała, by się od niego odcięła i albo spróbowała stanąć na własnych nogach (zalecane bardziej) albo rozejrzała się za kimś porządnym. K jednak wiedziała lepiej, twierdziła że gdy tylko dostanie mieszkanie komunalne z facetowi się skończy wyrok, to zamieszkają razem i stworzą szczęśliwą rodzinkę :D
Albo inna panna i jej kawaler. Pracował gdzieś tam, mniejsza gdzie. Przychodził do nas prosto z pracy. Panna podgrzewała mu co zostało z obiadu - generalnie nie wolno było nam karmić gości "domowym" jedzeniem, ale miski zupy nie będziemy przecież chłopakowi żałować... Przegięciem było dopiero robienie mu kanapek na następny dzień do pracy ze wspólnego chleba i konserw czy wędliny. Oraz to, jak spędzał u nas całe soboty i niedziele. Wprawdzie nie siadał z nami do stołu, ale panna wynosiła mu jedzenie do pokoju. Śniadanko, obiad i kolację. Co było sprzeczne z regulaminem. Pomimo wielokrotnych uwag zwracanych jej zarówno przez nas, jak i przez siostry, nie przestała do końca swego pobytu.

(Żeby nie było - dla mnie jest jasne, że facet który uderzył raz, uderzy ponownie, więc jeśli mężczyzna podnosi rękę oznacza to dla mnie koniec związku)

No i na koniec - kradzieże i generalnie luźny stosunek do czyjejś własności.
Np. akcja z moimi butami. Miałam następnego dnia ważną rozmowę, więc między innymi starannie wyczyściłam buty (późna jesień, spacery z dzieckiem...). Wieczorem przypomniałam sobie, że zostawiłam coś na werandzie, więc po to pobiegłam. Moje kozaczki były upaprane błotem po kostki. Pytam pań przy stole, komu to tak pilnie były potrzebne moje buty. Odzywa się R "A bo wiesz, jak się idzie do palarni to jest straszne błoto, a ja nie mam kozaków." "To w takim razie teraz mi je wyczyść." "Oj tam, umyłaś sobie raz, umyjesz drugi, masz też o co się rzucać."

I wtedy, jak w marnej komedii, za rogiem korytarza rozległ się głos siostry przełożonej "Nie, ty je umyjesz. Teraz, na moich oczach."

Haha. (siostra potrafiła być w porządku, jeśli coś naruszało jej zdaniem poczucie sprawiedliwości. Niestety, nie miała w zwyczaju dowiadywać się dokładnie wszystkiego, tylko było parę osób którym ufała i parę takich, którym nie ufała. Akurat miałam fuksa, że słyszała całą rozmowę.)

Kiedy indziej zostałam (tradycyjnie) poproszona o popilnowanie dzieci R i G (wliczając moją miałam pod opieką czworo dzieci) gdy one wyjdą na fajka. Dzieci mnie uwielbiały (z wzajemnością), więc ledwo weszłam do pokoju, zaczęły mnie szarpać w trzy różne strony. Zdążyłam tylko zdjąć okulary i poprosić R, żeby schowała je gdzieś wysoko, bo się o nie bałam, a sama naprawdę nie miałam jak się już ruszyć.
Pokotłowałam się chwilę z dzieciarnią po dywanie, zaśpiewaliśmy jakąś tam piosenkę i G wróciła, żeby mnie "zluzować". Sięgam po okulary (było miejsce, gdzie zawsze je kładłam gdy byłam w ich pokoju) - nie ma. Pytam G "Widziałaś moje bryle?" "Widziałam. R przyszła w nich do palarni" "ŻE CO?!"
Za chwilę R wróciła i oddała mi okulary z komentarzem "Olaboga, na chwilę wzięłam, masz się o co kłócić..."
Tak, zemściłam się :D idąc się kąpać, wiedząc że nie ma jej w pokoju, zajrzałam i skubnęłam jej szczoteczkę do zębów. Tak, G i K to widziały i tylko się śmiały. Oczywiście nie użyłam jej szczoteczki w żaden sposób, zmoczyłam tylko pod kranem i odniosłam. Z komentarzem "Oj, tylko na chwilę wzięłam". Podziałało :D

No i na koniec (ale teraz to już naprawdę koniec) najgorsze. Siostra nie wydaje rzeczy z magazynu? Ano nie wydaje. Co zrobić, żeby dziecko miało pieluchy, matka na papierosy i zamawianie pizzy (tak, niektóre na to wydawały alimenty!!!) i żeby jeszcze coś facetowi podrzucić (to jest już moim zdaniem szczyt - alimenty z funduszu, bo ojciec niewypłacalny, szły na papieroski i piwko dla tatusia! żebym nie widziała, to bym nie uwierzyła.)?

Ano w takiej sytuacji należy podpierniczyć kilka paczek pieluch z magazynu. Łatwo nie było to zorganizować, ale jakoś się udało. A żeby kradzież się nie wykryła, należy jak najszybciej sprzedać pieluchy współlokatorce z pokoju (nie, nie byłam aż taka głupia). Albo po prostu nagadać siostrze, że widziało się, jak wynosiłam te pieluchy (zaczęłam przyklejać do paczki z pieluchami paragon). W sumie można było oskarżyć mnie o kradzież, bo moje dziecko zawsze miało pieluchy, a ja nigdy prawie nie miałam pieniędzy (300 zł alimenty, 77 rodzinne... Paczka Dady ponad 30 zł, szły trzy paczki miesięcznie - spory wydatek. I faktycznie, na rzeczy tak niepotrzebne jak telefon czy słodycze nigdy nie miałam pieniędzy. 90% szło na potrzeby dziecka, 10% czy nawet mniej na papier toaletowy i mydło dla mnie).
Tak, niektóre osoby kradły na potęgę. Zaczęły się rewizje w pokojach i wzmożone patrzenie nam na ręce. Nie wiem, co było dalej, bo niedługo potem dostałam mieszkanie w rodzinnym mieście i mogłam opuścić ten "przybytek".

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (178)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…