Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#85995

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Po korporacyjnych przebojach z szefem furiatem (opiszę za jakiś czas) i piekielnościach szukania nowej pracy (opisanych w jednej z moich pierwszych historii) w ramach detoksu od korpo zatrudniłam się w małej niemieckiej firemce, takim trochę januszeksie, z tym że bardzo cywilizowanym (dobra pensja, jasny zakres obowiązków, atmosfera niemalże rodzinna, praca ciekawa i praktycznie bezstresowa), gdzie pracuję już ponad 2 lata.

Praca w januszeksie ma swoje plusy i minusy, sam Janusz też ma swoje dziwactwa, mniej lub bardziej wkurzające, ale bilans "zysków i strat" wychodzi jednak zdecydowanie na plus. Jednym z dziwactw Janusza jest mnóstwo pomysłow naraz i częste zmiany zdania. Nauczona doświadczeniem, kiedy prosi mnie o zrobienie czegoś, robię to dopiero po drugiej lub trzeciej prośbie, gdyż wówczas wiem, że naprawdę jest mu to potrzebne i nie wkopię się więcej w sytuację, że spędzam pół dnia nad jakimś zadaniem, po czym okazuje się, że zupełnie niepotrzebnie, gdyż Janusz w międzyczasie zmienił zdanie, tylko zapomniał mnie o tym poinformować. Tyle tytułem wstępu.

Firma, w której pracuję współpracuje z kilkoma magazynami, wydawanymi w Wielkiej Brytanii i w krajach Beneluxu (coś w stylu Elle czy GQ) oraz magazynem modowym wydawanym przez jedną z gwiazd rocka. Raz w miesiącu trzeba kopie magazynów w w liczbie 200-250 sztuk rozesłać do naszych klientów, co oznacza 3 do 4 godzin pakowania ich do kopert i przyklejania naklejek z adresami. Zajęcie nieskomplikowane i stanowiące odskocznię od codziennych obowiązków, ale monotonne i czasochłonne. Jeżeli mam akurat pod opieką praktykanta, wówczas on dostępuje tego zaszczytu, a ja zajmuję się czyms bardziej produktywnym, jeśli nie, robię to sama.

Sytuacja z tego tygodnia. W zeszły piątek przyszła dostawa magazynów, w tym tygodniu trzeba je rozesłać. W poniedziałek rano Janusza po dwóch latach oświeciło, że angażowanie mnie do zadana, które mogłaby w sumie wykonać przeszkolona małpa, to przy mojej stawce godzinowej wyrzucanie pieniędzy i o wiele bardziej opłaci mu się zaangażować do tego jedno z jego nastoletnich dzieci (ma ich dwójkę) w zamian za ekstra dodatek do kieszonkowego, a ja niech się lepiej zajmę moją "normalną" pracą. Bardzo dobry pomysł, jestem jak najbardziej za. Pytam, w który dzień latorośl mogłaby przyjść, to zamówię na kolejny dzień kuriera. On nie wie, musi porozmawiać z dziećmi, ale na pewno najpóźniej do środy, bo to bardzo ważne, żeby przesyłki wyszły przed końcem tygodnia, bo klienci czekają. Ja mam ich w każdym razie sama nie dotykać, są pilniejsze sprawy. No dobra, to nie dotykam.

We wtorek rano zdenerwowany Janusz wpada do mojego biura, żołądkując się od progu, że co to ma być, dlaczego te magazyny jeszcze nie są wysłane, przecież on wyraźnie mówił, że to pilne, toż to skandal, żeby klienci musieli czekać. Pytam, kiedy w takim razie, zgodnie z tym, co uzgodniliśmy wczoraj, któreś z jego dzieci może wpaść pomóc z pakowaniem, to ja zamówię na odpowiedni dzień kuriera. Janusz na to, że o czym ja w ogóle mówię, jak to jego dzieci. Jego dzieci mają szkołę, zajęcia dodatkowe, życie towarzyskie, do tego syn ma w tym roku maturę i musi się uczyć, co mi w ogóle przyszło do głowy, wysługiwać się w pracy jego dziećmi (że niby on to zaproponował? A skądże, on sobie nie przypomina). Magazyny mam spakować sama i to na-ten-tychmiast. Nie ma sprawy, Janusz, mówisz i masz. Skończyłam, co miałam pilnego do zrobienia, zamówiłam kuriera na środę rano, a po lanczu włączyłam sobie muzykę i zabrałam się za pakowanie, ciesząc się "czilowym" popołudniem.

W pewnym momencie, kiedy już prawie skończyłam, do biura znowu wchodzi Janusz i pyta, co ja u diabła robię. Dlaczego marnuję swój czas i jego pieniądze, pakując te magazyny sama. Przecież on wyraźnie mówił, że mam tego sama nie robić i że zrobi to któreś z jego dzieci. Moja dusza wykonała w tym momencie majestatycznego facepalma. Policzyłam w myślach do dziesięciu i przypomniałam mu poranną rozmowę. Janusz na to, że no być może tak, że chyba coś tam takiego mówił, ale to było rano, a potem sobie przemyślał i zmienił zdanie. Przecież mi o tym mówił. A, nie mówił? No może zapomniał. Teraz już, co prawda, "po ptokach", ale w przyszłym miesiącu prosiłby, żebym nie robiła tego sama, tylko dała mu znać, a on wyśle któreś z dzieci, no bo przecież nie ma sensu tak marnowac jego pieniędzy.

Już jestem ciekawa, jak to się potoczy za miesiąc…

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 168 (182)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…