Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86058

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wena mnie dziś dopadła, postanowiłam więc podzielić się z Wami swoją przygodą z długiem w banku.

Otóż moja śp. Teściowa wzięła w banku kredyt konsolidacyjny, z dodatkową gotówką. Całość opiewała na jakieś trzydzieści kilka tysięcy, do spłaty miało być ciut ponad 50 tysięcy zł, na okres pięciu lat. Niestety po spłaceniu niecałej połowy kredytu teściowa zmarła. Młoda w sumie kobieta, ale dorwał ją nowotwór. Żeby nie było, o chorobie dowiedziała się już dobrą chwilę po zaciągnięciu kredytu, a kredyt był ubezpieczony na wypadek śmierci. Po odejściu teściowej, ogarnięciu wszystkiego co należy ogarnąć po śmierci członka najbliższej rodziny, postanowiliśmy, że zarówno teść jak i mój mąż odrzucą spadek po mamie, bo tak było zwyczajnie najrozsądniej.

Pominę tu dokładne opisy pretensji rodziny, która została przez nas poinformowana, że tak się stanie, i poinstruowana co powinni zrobić, żeby nie przeszły na nich długi mojej teściowej. Na odrzucenie spadku ustawodawca daje pół roku od momentu uzyskania informacji o istnieniu spadku. Teść odrzucił spadek od razu, a mąż czekał do ostatniego dnia tego terminu, żeby przypadkiem nikt nie miał pretensji, że pozbył się problemu, i zrzucił go innym na głowę. Dodatkowo, ponieważ małoletnie dzieci dziedziczą spadek z dobrodziejstwem inwentarza, tzn. długi tylko do wysokości masy spadkowej (co w uproszczeniu oznacza, że dziecka nie można ścigać za długi zmarłej rodziny), postanowiliśmy nie odrzucać spadku za naszą córkę, żeby łańcuszek skończył się na niej. Mimo to radziliśmy rodzinie żeby odrzucili spadek, bo nigdy nie wiadomo na co wpadnie firma windykacyjna, a po co im problemy. Oj, nasłuchaliśmy się co niemiara. Jedna ciotka była wręcz oburzona, że musi zapłacić sama u notariusza za odrzucenie spadku (bagatelne 80zł), a jedna z kuzynek męża zupełnie olała sprawę, po czym przybiegła do nas z pretensjami kiedy napisał do niej bank. Miała farta jak nie wiem, ponieważ pismo z sądu, które miało ją informować o odrzuceniu spadku przez mojego męża, zawierało kluczowy błąd, bo informowało o przyjęciu tegoż spadku, dzięki czemu jej pół roku na odrzucenie biegło od dnia w którym dostała poprawne pismo. Oczywiście musiała się przez to trochę wysilić, i była strasznie oburzona. W dodatku obraziła się na mnie śmiertelnie, bo w czasie rozmowy podczas której w zasadzie podałam jej rozwiązanie problemu, stwierdziła, że to nie wypada tak odrzucać spadku po rodzicu, i że ona po swoim ojcu spłacała długi, na co odrzekłam, że owszem, ale tylko dlatego, że nie wiedziała, że nie musi...

Wracając do tematu: jeszcze zanim teść odrzucił spadek, wybraliśmy się we trójkę do banku, aby poinformować o śmierci kredytobiorcy. Całkiem miły facet wziął od nas dokumenty, i zapewnił, że jak najbardziej kredytu nikt spłacać nie musi, bo był ubezpieczony, mamy się nie martwić, i czekać na oficjalne pismo o uznaniu ubezpieczenia. Pięknie, nie? Tyle, że bank w ciągu kolejnego miesiąca połączył się z innym bankiem ( a raczej został przez niego przejęty), i się zaczęło. Nie tylko nikt nie słuchał, że przecież kredyt był ubezpieczony, nikogo też nie obchodziło, że spadek został odrzucony. Bank wysyłał do teścia, a potem do męża, na przemian wezwania do zapłaty, żądania dostarczenia różnych dokumentów (między innymi dokumentacji medycznej mamy, żeby stwierdzić czy nie wyłudziła od nich kredytu, wiedząc, że nie będzie w stanie go spłacić-swoją drogą okropnie było czytać takie przypuszczenia na temat osoby, która nigdy w życiu nikogo nie oszukała, i która wolała np. nie kupić mięsa na obiad, niż mieć zaległy rachunek, czy ratę), i stertę innej papierologii, którą można streścić słowami "oszusty jedne, oddawajcie nasze pieniądze, bo pójdziemy do sądu". Ale jakoś do sądu nie poszli. Teść dostarczył im wszelką możliwą papierologię w tej sprawie, i dodał do niej napisaną przez siebie epistołę, z opisem i wyjaśnieniem sprawy. Przez jakiś czas był spokój, myśleliśmy, że może do nich dotarło, i odpuścili.

Ale nie, jakiś czas temu napisała do nas firma windykacyjna. A właściwie nie do nas, tylko do naszej córki. Najpierw wysłali wezwanie do zapłaty, oczywiście chcieli te 50 tysięcy, a nie niespłacone raty, bo windykacje wszelkiej maści mają taki zwyczaj, że nie obchodzi ich ile realnie wisisz komuś kasy, tylko ile w ogóle jej wziąłeś. Zadzwoniłam, i próbowałam wyjaśnić kobiecie, że ubezpieczenie, że dziecko, że nie mogą żądać od małoletniej spłaty długu. Pani mi na to, że mogą, bo oni nie mają spisu inwentarza, i na pewno masa spadkowa przewyższyła wartość długu, i oni się nie dadzą oszukać. Radośnie poinformowałam panią, że może oni nie mają, ale ja i owszem, bo zrobiliśmy go zaraz po śmierci teściowej, właśnie na taką okoliczność, i ja im chętnie prześlę, tylko niech mi pani poda adres. Pani się rozłączyła...

Po kilku miesiącach córka otrzymała groźnie brzmiące, i podpisane przez jakąś kancelarię "ostateczne, przed-sądowe wezwanie do zapłaty". Zadzwoniłam do tej kancelarii, wyłuszczyłam sprawę ponownie, na co już milsza pani stwierdziła, że tych rewelacji to oni od wierzyciela nie słyszeli, i żebym przesłała im ten spis inwentarza. Znów był spokój na kilka miesięcy.

Ale po jakimś czasie dostałam od listonosza straszliwie grubą kopertę, adresowaną do córki, w której znajdował się pozew sądowy, wysmażony już przez inną kancelarię. Na takie dictum napisałam sprzeciw, w którym opisałam całą sprawę, powołując się między innymi na pogwałcenie zasad współżycia społecznego, poprzez próby wyłudzenia nienależnych im pieniędzy, od małoletniej chronionej prawnie przed takimi sytuacjami, zahaczyłam także temat ubezpieczenia widmo, a w dodatku po dokładniejszej analizie dokumentów zauważyłam, że dług przedawnił się, i to jeszcze na długo przed wniesieniem pozwu, a nawet przed pierwszym wezwaniem do zapłaty, co oczywiście także dodałam w swoim sprzeciwie. Podeszłam do prawnika, żeby zobaczył, czy w moim pisemku wszystko jest jak należy, i posłałam je w świat. Pani mecenas zapewniła, że to co tam jest w zupełności wystarczy, ale gdyby jednak jakimś cudem sąd uznał pozew, to mam do niej przyjść, bo ona się chętnie przyjrzy bliżej kwestii tego ubezpieczenia. Na rozprawie sędzia uznał mój sprzeciw, pozew został odrzucony, i jak na razie jest spokój. Mam tylko nadzieję, że tak już pozostanie.

Przykre jest to, że niby poważna firma próbowała wyłudzić grubą kasę od dziecka, licząc na to, że opiekunowie się wystraszą i nie będą znali swoich praw. Choćby fakt, że jeśli pozew został wniesiony na formalnym druku, to sprzeciw także musi wpłynąć w takiej formie, bo inaczej zostanie odrzucony, jest czymś o czym nie ma pojęcia 90% zwykłych ludzi z którymi rozmawiałam o tej sprawie. Ja też nie jestem prawnikiem, ale umiem korzystać z porad prawnych, dzięki czemu jakoś sobie poradziłam w tej sytuacji, niestety większość osób którym mówiłam, że dostaliśmy taki pozew, kiwało głową ze zrozumieniem, i mówiło "no to teraz musicie im zapłacić", a kiedy mówiłam, że bynajmniej, nie musimy, robili wielkie oczy, i pytali "ale jak to?"... I właśnie na takiej niewiedzy bardzo często żerują takie firmy. Nie neguję tutaj istnienia opornych dłużników, ale kiedy widać ewidentnie, że człowiek jest w prawie, a mimo to i tak liczą na naciągnięcie "frajera", to szlag mnie jasny trafia, i krew wartka zalewa po same uszy!

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 231 (251)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…